Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

wtorek, 27 sierpnia 2013

189. Intruzi

   Biegliśmy i biegliśmy, ale zapach nie znikał ani nie słabł. Wciąż przybierał na sile. Do intensywnej świeżej woni, metalicznego zapachu oraz zapachu krwi teraz dało się też wyróżnić inne : zapach starego papieru i ziemi. Osobno wszystkie te aromaty może i miałyby sens, ale razem nie łączyły się w żadną logiczną całość. Pędziliśmy mijając gałęzie i drzewa a zapach przybierał na sile. Usłyszałam krzyki gdzieś w oddali. Nie pozostawiało wątpliwości, że dochodziły z tego samego punktu z którego wychodziła owa woń. Nie wiem kto krzyczał i dlaczego, ale nie ulegało wątpliwości, że jest w tarapatach.
-Blaise-powiedziałam cicho. Chłopak skierował lekko głowę w moją stronę-to chyba już. Zatrzymajmy się i ukryjmy, żeby nas nie zobaczyli.
Przystanęliśmy pośrodku lasu. Jak najciszej jak to tylko było możliwe podeszliśmy do miejsca w którym gęste krzewy kończyły się tworząc niewielką polankę. Znałam to miejsce, przychodziłam tu kiedyś z Jacobem. Na myśl męża, który od prawie tygodnia spędzał czas jedynie w towarzystwie Clementine i Belli zrobiło mi się słabo. Moją uwagę na powrót skupił dopiero odgłos lekkich, ledwie dosłyszalnych kroków gdzieś na polanie. Przykucnęłam obok Blaise'a za krzewami i przyjrzeliśmy się temu co rozgrywało się na łące. Zamarłam. Trawa zraszona była z pewnością ciepłą jeszcze krwią. Wysoka, chuda postać przechadzała się powoli między leżącymi na ziemi czterema martwymi ciałami, kiwając lekko głową. Był to mężczyzna który pomimo tego, że z pewnością był wampirem, nie należał wcale do pięknych. Jego twarz jak i całe ciało zdawały się być niezwykle wydłużone. Nawet włosy, ciemne i proste jak druty spływały kaskadami za ramiona. Wydawał się być nieco znudzony. Zacmokał z dezaprobatą.
-Powinienem was za to ukarać-powiedział cicho, nieco rozdrażnionym ale i rozbawionym głosem-taki brak dyskrecji! Vitano, cóż to za żarty?
Z cienia wyłoniła się druga postać. Aż otworzyłam usta z przerażenia. Wysoki na ponad dwa metry, potężny mężczyzna uśmiechnął się szkaradnie i kopnął stopą głowę martwej kobiety.
-Nie martw się-zahuczał basem-To turyści, nikt z miejscowych nie będzie ich tu szukał. Wystarczy dobrze ukryć ciała, a obędzie się bez problemów.
-Liczę na to. Zawołaj Glena i dziewczyny, niech się lepiej nie ociągają.
Olbrzym skinął głową, a wysoki facet na nowo zaczął krążyć wokół białych ciał. Musiało to być małżeństwo z dwójką dzieci. Ogarnęła mnie złość. Blaise poruszył się niespokojnie. Na scenę wkroczył trzeci mężczyzna. Prezentował się dużo atrakcyjniej od pozostałej dwójki. Miał długie, sięgające aż do pasa, prościutkie włosy, barwy srebra. Podobnie jak jego dwaj towarzysze miał szkarłatne oczy.
-Ach, jesteś Glen!-ucieszył się "wysoki"-nie lubię gdy zbytnio się oddalacie.
-Chyba nie myślisz Quentin, że całą wieczność będę o krok za tobą-uśmiechnął się Glen. A więc tak brzmiało imię pierwszego mężczyzny - Quentin.
-Na to liczyłem szczerze mówiąc, mój drogi. Gdzie dziewczęta?
-Za chwilę tu będą.
-Wybaczcie, że przerywam-odezwał się Vitano-ale wydaje mi się, że wyczuwam obcy zapach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz