Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

piątek, 11 grudnia 2015

206. Jacob, mój mąż i Jake

Nie zabawiliśmy w domu Carlisle'a długo. Kilka minut po tym, jak razem z Jacobem weszłam do środka, w progu pojawiła się Alice, razem z Rosalie, Esme, Jasperem, Ciri i Bree, wszyscy obładowani torbami z zakupami. Dziewczynki tak się ucieszyły na widok Effy, że postanowiliśmy pozwolić jej zostać u dziadków do rana.
-Tylko nie szalej za bardzo-ostrzegł ją Jacob przed wyjściem, choć widać było, że bardzo go to bawi-nie mam zamiaru płacić za wymianę okien.

Gdy tylko weszliśmy do domu, okazało się, że nie stoi on pusty. Zaraz znikąd pojawiła się Aveline ciągnąc za sobą nieco zmieszanego Embry'ego.
-Lecimy na ognisko do rezerwatu-rzuciła tylko w pół drogi do drzwi-Mikeyla i Clementine też bedą, no i w ogóle wszyscy. Będę nocować u Embry'ego, ale wrócę przed południem.
-Bawcie się dobrze!-zawołałam za nimi, ale nie jestem pewna czy mnie dosłyszeli, bo chwilę potem zobaczyłam dwa spore wilki znikające między drzewami. Westchnęłam ciężko i opadłam na kanapę. Jake spojrzał na mnie pytająco.
-Mamy jakieś wino?-spytałam.
Zaskoczyłam go.
-Skoro dzisiejszego wieczora znowu jesteśmy bezdzietni jak zaraz przed ślubem, to zachowujmy się tak jak przed ślubem.
-Nie ma sprawy księżniczko-wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i niedługo potem siedziliśmy na kanapie sącząc chłodny alkohol z kieliszków.
-Cisza i spokój-westchnął Jacob, opierając głowę o kanapę i przymykajac oczy, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
-Chyba po raz pierwszy od 4 lat-dodałam, a on tylko skinął głową i ziewnął. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w ogień płonący w kominku.
-Pamiętasz te filmy z dzieciństwa, które kiedyś mi pokazałeś?-zapytałam. Jake otworzył oczy, wyprostował się i szybko zamrugał.
-Tak, a co?
-Nic, po prostu tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby znowu je zobaczyć.
-Dobry pomysł! Rozejrzę się i może w najbliższym czasie nam się uda. Mam też kilka płyt, których jeszcze nie widziałaś a na pewno też ci się spodobają. Pamiętasz ten dzień, kiedy po raz pierwszy byłaś w La Push?
-No co ty! Mamy to nagrane? Czy to nie było wtedy, kiedy Quil...
-Dokładnie wtedy-na jego twarz powrócił szeroki uśmiech-a pamiętasz...
Nie jestem pewna, czy pod wpływem temperatury wino z kieliszków samo wyparowywało, czy to my opróżnialiśmy je w takim tempie, ale co rusz trzeba było znowu je napełniać.  Dyskutowaliśmy i wspominaliśmy niczym nastolatkowie, wiercąc się na kanapie i co chwilę zmieniając pozycje : to siedząc naprzeciw siebie po turecku, to wtuleni w siebie niczym zmarznięte pingwiny, aż w końcu oparłam głowę o kolana Jake'a i wygodnie wyłożyłam się na kanapie. Musiałam całkowicie stracić poczucie czasu, bo gdy w pewnym momencie wyjrzałam przez okno było już ciemno, a ogień w palenisku dogasał.  Jacob chyba musiał spostrzec, że się zamyśliłam, bo przerwał historię o Embrym i Quilu, którą od dłuższego czasu opowiadał i skierował swój wzrok na mnie. Przez te wszystkie problemy, z którymi ostatnio musieliśmy się mierzyć, niemal zapomniałam jak piękne miał oczy. Pomyśleć, że kiedyś mogłam wpatrywać się w nie godzinami. Teraz brakowało na to czasu. Jednak kiedy zobaczylam te czarne, głębokie, błyszczące jasno gwiazdy, wspomnienia stały się jeszcze żywsze. Jacob chyba machinalnie pogładził mnie dłonią po włosach, a gdy spojrzałam w górę zdawał się myślami rozstrzygać jakąś istotną kwestię. W końcu nachylił się nade mną i wpił się ustami w moje wargi całując namiętnie. Dłoń, która przed chwilą gładziła moje włosy znalazła się na plecach, natomiast druga ręka właśnie odnalazła moje udo. Objęłam ramionami jego szyję i przycisnęłam go mocniej do siebie. Moje serce waliło tak głośno, w swoim dziwnym, nieregularnym rytmie, że myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Jake na moment mocniej zacisnął dłoń na mojej nodze i nim zdążyłam zareagować, już biegł po schodach, jak na ilość alkoholu przed chwilą przez niego spożytą zaskakująco prosto, przeskakując po dwa stopnie na raz, ze mną wtuloną w jego pierś, nogami oplatającą jego plecy. Kiedy zauważyłam, że leżę na plecach na łóżku, on już nie miał na sobie koszulki. Zdjęcie spodni również nie zajęło mu zbyt długo i nim się obejrzałam, a i moje ubrania wylądowały na podłodze. Jake uklęknął na łóżku między moimi nogami i uniósł moje biodra nieco do góry, chwytając mnie dłońmi za brzuch po obu jego stronach. Później pamiętam już tylko jego.

niedziela, 6 grudnia 2015

205. Dwa-zero-pięć

-A więc Emily jest w ciąży-Bella pokręciła głową z niedowierzaniem. Siedziałyśmy na białej, skórzanej sofie w domu Carlisle'a. Samego doktora w nim nie było, popołudnie spędzał w szpitalu, natomiast babcia Esme razem z Rosalie, Alice, Jasperem Ciri i Bree pojechały do miasta. Na przeciwległym skraju kanapy wygodnie wyciągnięty siedział Edward, a w stojącym naprzeciw jej fotelu Emmet wertował najnowszą gazetę w poszukiwaniu jakiś ciekawostek. Effy leżała na dywanie z kredkami porozrzucanymi wszędzie w promieniu 1 metra od niej, testując nową kolorowankę, którą sprezentowała jej Alice. 
-Sam marzył o dużej rodzinie-westchnęłam-chyba nigdy tego nie zrozumiem.
Edward zerknął na mnie spod półprzymkniętych powiek.
-A ja całkowicie go rozumiem-powiedział-chyba każdy facet na pewnym etapie swojego życia o tym marzy.
-To przez te wszystkie bzdury o drzewach i domach-odezwał się Emmet zza rozłożonej szeroko gazety.
-Co?-spytałam zdziwiona, a on wyjrzał rozbawiony znad czasopisma
-No to stare, utarte porzekadło, że każdy facet powinien wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Albo na odwrót.
-Nie wiem co rozumiesz przez spłodzenie domu.
Zaśmiał się i jego bas potoczył się hukiem po pomieszczeniu.
-Wiesz do czego piję. To jest taki zestaw must have każdego człowieka-odparł dobitnie podkreślając ostatnie słowo.
-Jak już to mężczyzny. Ja na przykład nie mam takiej potrzeby.
-Ty nie jesteś do końca człowiekiem-zaznaczył odrzucając gazetę na bok, szeroko szczerząc zęby -ale twój Azorek trochę jest, a przynajmniej z pewnością jest mężczyzną. A skoro ma już dom i cały las drzew, to zostaje jeszcze ostatnia sprawa, ale do tego trzeba dwojga.
Wywróciłam oczyma.
-Ty też o tym marzysz?-zapytałam. Emmet roześmiał się jeszcze głośniej niż poprzednio.
-Nie-odparł gdy wreszcie udało mu się opanować-ale marzyłem. Jakieś 100 lat temu-uściślił. Zobaczyłam, że spogląda na Effy bawiącą się na dywanie z jakąś dziwną, niespotykaną czułością, która już po chwili na powrót przeistoczyła się w ten dobrze znany, nieco szyderczy uśmieszek. Edward i Bella również się usmiechnęli i wymienili długie spojrzenia tak, że na moment poczułam sie nieco nieswojo.
Naszych uszu w jednej chwili dobiegły głosy z zewnątrz.
-Kogoś się spodziewamy?-spytała Bella zdziwiona
-To Jacob-wyjaśnił Edward tak szybko, że nawet nie zdązyłam otworzyć ust. Bella skinęła głową, a Emmet schylił się po porzuconą niedawno gazetę.
-O wilku mowa-mruknął. Westchnęłam, wstałam z kanapy i poszłam w stronę wyjścia, żeby powitać Jacoba w drzwiach. Zatrzymałam się jednak przed samymi drzwiami i z ręką na klamce wsłuchałam się w dochodzące z zewnątrz głosy.
-Po co tu przyszedłeś?-odezwał się Jacob ściszonym głosem. Był poirytowany.
-Musiałem. Wiesz, że musiałem.-odpowiedział mu inny, lecz równie zdenerwowany męski głos. Nawet barwa i akcent były podobne.
-Nie masz tu czego szukać - zdziwił mnie ten ostry ton. Jake prawie nigdy nie podnosił głosu.
Wyjrzałam przez okno znajdujące się przy wyjściu i spostrzegłam, że rozmówcą Jacoba jest Seth. Mimo różnicy wieku wyglądali prawie jak bracia, chociaż Seth wciąż nie dorównywał Jacobowi wzrostem. Ta sama miedziana skóra, niemal czarne oczy, ostre, indiańskie rysy, ciemne włosy, imponująca muskulatura. Wszyscy ludzie z rezerwatu byli do siebie tacy podobni...Lecz teraz patrząc jak nieprzyjaźnie mierzą się nawzajem wzrokiem coś mi nie pasowało. Wyglądali jakby mieli za chwilę skoczyć sobie do gardeł, a przecież...
-Jake?-powiedziałam cicho wychylając się przez dopiero co otwarte drzwi. Oderwał wzrok od Setha i przeniósł go na mnie. W jednej chwili jego wyraz twarzy zmienił się od wściekłego, przez zaskoczony aż w końcu przeszedł w niedowierzanie.
-Nessie!-w trzech krokach do mnie doskoczył-nie wiedziałem, że...długo tu stoisz?
-Tylko chwilę-odpowiedziałam powoli zerkając to na niego, to na Setha. Tamten chociaż nieco bladszy niż zwykle, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
-Wejdźmy lepiej do środka, Seth właściwie już się zwijal-powiedział Jake swobodnie, ale ciężko mi było wierzyć w jego opanowanie.
-Tak, Quil i Paul na mnie czekają. No to cześć Nessie, do zobaczenia Jake.
Pomachał nam na pożegnanie, po czym szybko odwrócił się i już po chwili zniknął, a na jego miejsce pojawił się wielki, brązowy wilk, który niedługo potem zniknął między drzewami. Jacob pocałował mnie w usta, chwycił za rękę i razem weszliśmy przez drzwi do środka.

sobota, 5 grudnia 2015

204. Naprawdę normalne śniadanie.

Na szczęście poranek okazał się być dla Jacoba równie spokojny co dla mnie. Gdy się obudziłam, siedział już na brzegu łóżka, najwyraźniej przyglądając mi się od dłuższej chwili. Zobaczył, że na niego patrzę i uśmiechnął się szeroko.
-Dzień dobry księżniczko, jak się spało?
-Byłoby lepiej, jakbyś nie zmiażdżył mi ramienia-mruknęłam rozmasowując rękę. Na twarzy Jake'a pojawił się przelotny strach, ale już po chwili zniknął, gdy tylko zorientował się, że żartuję.
-Co ja poradzę, że jesteś taka krucha, cały czas kombinuję jak to zrobić, żeby cię nie połamać.
-Ha ha ha-zaśmiałam się ironicznie, po czym zagroziłam mu palcem i dodałam-jeszcze raz mnie zgnieciesz to siłą wyciągnę cię z łóżka.
-Boże, tylko nie siłą!-zawołał Jacob udając przerażenie. Parsknęłam śmiechem. 
-Dobra, dobra cwaniaku, chodźmy lepiej coś zjeść. Effs jeszcze śpi?
-Jak kamień-potwierdził Jake zmierzając w stronę kuchni. Poczekałam, aż wyjdzie, po czym odrzuciłam kołdrę, w stercie starannie poskładanych szlafroczków i zestawów bielizny, z których każdy był wymyślniejszy i seksowniejszy od poprzedniego (i z których praktycznie nigdy nie korzystałam) odszukałam najprostszy i najskromniejszy, kremowy, zwiewny szlafrok po czym śladami Jacoba zeszłam po schodach do kuchni. Jake właśnie dość nieudolnie wbijał jajka na patelnie. Widziałam pływające między białkami odłamki skorupek.
-Daj, ja się tym zajmę-westchnęłam i sprawnym ruchem łyżki wyłowiłam skorupki. Jake posłusznie stanął z boku śledząc moje poczynania. Już po chwili w całym pomieszczeniu pachniało jajecznicą, bekonem i tostami. Postawiłam jedzenie na stole przed Jacobem i sama zajęłam miejsce naprzeciwko, przyglądając się jak kolejne porcje posiłku znikają w jego ustach.
-So zamueasssz dziuaaj łobicz?-wybełkotał Jake przeżuwając 2 tosty na raz
-Blubblublebu?-wydukałam umiejętnie go przedrzeźniając. Z trudem przełknął kęs.
-Pytałem, czy masz na dzisiaj jakieś plany-wyjaśnił
-Właściwie to nie , może wpadnę do rodziców, albo Carlisle'a i Esme-wzruszyłam ramionami
-Dobry pomysł. Mam kilka spraw do załatwienia w rezerwacie, ale jak tylko skończę do zaraz do ciebie dołączę.
Nie marnując cennego czasu, zaraz po zakończeniu posiłku Jake pocałował mnie przelotnie w policzek z nieco zamyśloną miną i pobiegł w stronę lasu. Westchnęłam krótko, po czym posprzątałam po śniadaniu i poszłam na górę się ubrać. Wybrałam moje ulubione, jasne jeansy i luźną koszulę w kratę. Upewniwszy się w lustrze, że wyglądam w miarę znośnie udałam się do pokoju Effy by ją obudzić. Okazało się, że po raz kolejny nie doceniłam swojej córki, bo gdy tylko weszłam do pokoju ona siedziała na brzegu łóżka gotowa do wyjścia, grzebieniem przeczesując swoje ciemne włoski. Zobaczyła mnie i obdarzyła jednym ze swoich najsłodszych uśmiechów. I ja obdarzyłam ją swoim.

wtorek, 24 listopada 2015

203. Odliczanie

-Czego Seth od ciebie chciał?-zapytałam, gdy siedzieliśmy już w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Effy spała na tylnym siedzeniu, zmęczona po całym dniu wrażeń. Nie musiałam nawet zerkać na Jacoba, żeby zobaczyć, że jest nerwowy.
-Dlaczego pytasz?-mruknął podejrzliwie. Zdawało mi się, że razem z Samem pochłonęli kilka litrów alkoholu, a on ciągle trzymał formę. To pewnie kwestia wilkołaczych genów. No i pokaźnych rozmiarów. Przy wsiadaniu do samochodu nawet nie zadrżał, chociaż widziałam, że przychodziło mu to z lekkim trudem. 
-Tak po prostu, zauważyłam, że posyłacie sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Jake wyraźnie się rozluźnil.
-Ach to...nic takiego. Po prostu...mamy do obgadania kilka spraw sfory. Nic specjalnego.
Kiwnełam lekko głową, zastanawiając się, nad czym może debatować grupa wilkołaków. Może w grę znowu wchodziły jakieś obce wampiry?

Wieczór w La Push tak mnie wykończył, że gdy tylko przekroczyliśmy próg domu, od razu położyłam Effy do łóżeczka, umyłam się i przebrawszy się w piżdżamę, owinęłam się kołdrą, odliczając od 100 do 0, żeby łatwiej zasnąć. Dochodziłam już do 70, kiedy z rytmu wytrącił mnie jakiś szmer. Uchyliłam jedno oko i zobaczyłam Jake'a, który właśnie zamykał za sobą drzwi sypialni. Z przyzwoitości zostawił na sobie bieliznę. Miał też skarpetkę na jednej stopie, ale to już chyba kwestia przypadku.
Przez kilka długich sekund Jacob stał w nogach łóżka, uważnie mi się przyglądając Zaraz potem mruknął niezrozumiale coś co brzmiało jak "I tak nie jest w formie", a już po chwili poczułam buchające od niego gorąco, kiedy niezgrabnie wsunął się pod kołdrę i delikatnie objął mnie ramieniem, jednocześnie rozgrzewając moje plecy swoim torsem. Nie minęło kolejne pół minuty, a już usłyszałam, że jego miarowy oddech powoli przeistacza się w ciche chrapanie. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam odliczanie od początku. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

202. Bursztynowa whiskey

Sam napełnił szklankę Jacoba bursztynową whiskey (zdziwiła mnie ta ekstrawagancja z ich strony, zazwyczaj woleli pić piwo) i spojrzał na mnie pytająco.
-Może innym razem, ktoś musi dowlec Jake'a do domu-odparłam tylko. Sam roześmiał się, a Jacob zrobił urażoną minę i w tym samym czasie do pomieszczenia weszła Emily kładąc na stole przed nami kolejne potrawy. 
-Te dzieciaki chyba nigdy się nie męczą- westchnęła i jakby na potwierdzenie jej słów, z sąsiedniego pokoju dobiegło nas kilka krzyków.
-To fakt. Przerabiamy to już 3 raz i za każdym razem jest tak samo-wywrócilam oczyma
-DOPIERO trzeci raz, chcialaś powiedzieć-Jake puścił mi perskie oko. Emily zachichotała.
-Ach te nasze wilkołaki, chyba nigdy nie jest im mało - spojrzała z czułością na swojego męża, a on złapał swobodny kosmyk jej ciemnych włosów i założył za ucho - no i tym razem Sam postawił na swoim.
Zamrugałam kilka razy, intensywnie trawiąc ostatnie zdanie, ale Jacob wykazał się lepszym refleksem. Wydał z siebie radosny okrzyk i klepnął kumpla w plecy.
-Wow! To świetna nowina, gratuluję!-zawołał-który to miesiąc?
-Czwarty-powiedziała z dumą Emily i rzeczywiście, gdy dłużej się przyjrzałam zobaczyłam pod warstwą ubrań lekko zaokrąglony brzuch.
-Nic wcześniej nie mówiliśmy, bo nie wiedzieliśmy czy to pewne-dodał Sam z szerokim uśmiechem na twarzy-zresztą sami dowiedzielśmy się kilka tygodni temu.
-Gratuluję-powiedziałam, gdy wreszcie udało mi się wyjść z osłupienia-zaskoczyliście nas.
-Żałuj, że nie widziałaś miny Sam'a jak mu powiedziałam-zachichotała dziewczyna-myślałam, że zemdleje z radości!
-Macie jakieś podejrzenia co do płci?-zapytał Jake, którego ta nowina najwyraźniej podekscytowała znaczenie bardziej niż mnie.
-Sam myśli, że to chłopiec, a ja, że dziewczynka-powiedziała-na wszelki wypadek myślimy nad imionami dla obu płci. Mamy jeszcze trochę rzeczy po Noah i Zuri, więc z tym raczej problemu nie będzie.
-Wolimy, żeby płeć do końca została niespodzianką-dodał jej mąż i chyba chciał dodać coś jeszcze, ale w tym samym momencie, usłyszeliśmy szelest na dworze i do środka wpadł Seth. Nie widziałam go już jakiegoś czasu, więc nie zdziwiło mnie, że jego wygląd uległ kilku zmianom. Chyba urósł centymetr czy dwa i nabrał nieco muskulatury. Kątem oka zauważyłam, że Jacob napina mięśnie i zaciska szczęki. Gość pośpiesznie poprawił swoje rozczochrane włosy i uśmiechnął się niepewnie.
-Heeh, no cześć-wydukał-szukam Quila, słyszałem, że wpadacie, więc pomyślałem, że może przyszedł tu z Claire, żeby pobawiła się z...z dziećmi.
-Nie, niestety ich nie ma-odparła Emily-może sprawdź u Embry'ego.
-Embry jest z Aveline-powiedziałam automatycznie, jak tylko dotarła do mnie wypowiedź poprzedniczki.
-Ach, no tak zakochańce-uśmiechnęła się-no to może są u rodziców małej, albo Billy'ego. W każdym bądź razie tutaj ich nie ma, jak chcesz możesz iść sprawdzić-zaśmiała się
Seth przez krótką chwilę sprawiał wrażenie jakby poważnie rozważał propozycję, ale w końcu po prostu kiwnął głową i westchnął krótko.
-No nic, pójdę się porozglądać. Omiótł wzrokiem pomiezczenie na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na swoich wilczych braciach, po czym wyszedł, a w sąsiednim pokoju rozległ się głośny śmiech,

niedziela, 15 listopada 2015

201. Starzy przyjaciele

Kocham ziemię, po której on stąpa; powietrze nad jego głową; wszystko, czego dotknie jego ręka, każde jego słowo, każde spojrzenie, każdy postępek i Jego całego bez zastrzeżeń!

Uśmiechnęłam się lekko na widok tak dobrze znanego mi cytatu z Wichrowych Wzgórz, po czym z cichym westchnieniem odłożyłam książkę na półkę. W oczekiwaniu aż Jacob i Effy będą gotowi do wyjścia z nudów przeglądałam naszą domową biblioteczkę. Większość książek pojawiła się tu wraz z pojawieniem się Dastana, chociaż on wciąż narzekał, że jest ich zdecydowanie za mało. Chyba musiałam się zamyślić, bo dopiero odgłos kroków na schodach mnie ocucił. Najpierw zobaczyłam Effy, roześmianą i rumianą jak zwykle, ubraną w luźną błękitną sukieneczkę i cienki płaszczyk w nieco ciemniejszym odcieniu tego samego koloru. Jak zwykle na jej widok zaskoczyło mnie to, jak to jest możliwe, że ma roczek. Zaraz po niej zza rogu wyszedł Jacob w ulubionych jeansowych szortach i obcisłym t-shircie w ciekawym, blado-błękitnym kolorze. 
-Gotowi?-zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista. Jake skinął głową.
-Aveline nie jedzie?
-Idzie dzisiaj do Embry'ego-wysłałam mu porozumiewawcze spojrzenie. Wzniósł oczy do niebu, ale niczego więcej już nie powiedział. Otworzył drzwi wejściowe i grzecznie przytrzymał je, żebyśmy mogły wyjść.
-Damy przodem-rzucił przy tym żartobliwie, a Effy zachichotała. Temperatura na dworze była wyższa niż się spodziewałam. Wspomniałam o tym Jacobowi zajmując miejsce obok kierowcy w samochodzie.
-Jest połowa kwietnia, teraz będzie już tylko gorzej-rzucił tylko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Dobrze wiedziałam, który dziś był - 13 kwietnia. Dokładnie miesiąc temu minęły 4 lata od naszego ślubu. Mimowolnie westchnęłam. Cztery lata. W oczach Carlisle'a, Alice, czy może nawet Jacoba (z tymi jego AŻ 24 latami) to jak kilka chwil. Ale dla mnie, patrząc z perspektywy 8 i pół letniego dziecka, była to prawie połowa życia.
-Jak tam Effy, cieszysz się na spotkanie z Noah i Zuri? - zapytał Jake wpatrując się w córkę przez lusterko. Dziewczynka pokiwała ochoczą głową.
-Ciri i Bree też będą?-zapytała słodkim, niewinnym głosikiem wychylając się do przodu. Wymieniłam z Jacobem szybkie spojrzenie.
-Nie księżniczko-rzucił jakby od niechcenia, chociaż widziałam, że mięśnie ma napięte-one mieszkają teraz u babci Esme i Carlisle'a.
-To nie mogły przyjechać z nimi?-zapytała zdziwiona
-Nie..nie, no bo...no bo...-wydukał z siebie Jake i widziałam, że myślami szuka jakiegoś dobrego wytłumaczenia-no bo to jest taka gra.
-Gra?-zainteresowała się mała- na czym polega?
-Tak, no bo widzisz, one nie mogą wychodzić z domu.
-I to już?-ściągnęła brwi
-No tak.
-A my też w to glamy?-spytała nieco przy tym sepleniąc
-Nie.
-Aha-powiedziała, po czym zamyśliła się na chwilę i dodała-to dobrze, bo byśmy przegrali.
Ja i Jake z ulgą zaśmialiśmy się głośno a Effy posłała nam zdziwione spojrzenie, ale nic więcej nie powiedziała, bo właśnie zajechaliśmy pod dom Sam'a i Emily. Dom wyglądał dokładnie tak samo jak go zapamiętałam - niewielka drewniana chatka, otoczona doniczkami z rozkwitającymi kwiatkami. Effy od razu pobiegła w stronę drzwi i gdy tylko w progu pojawił się Sam natychmiast uczepiła się jego nogi.
-Effy kochanie, zostaw wujka Sam'a-poprosił Jacob z nieskrywanym rozbawieniem. Sam również się roześmiał, z łatwością odczepił małą od swojej łydki i przytulił ją mocno.
-A co to za ślicznotka!-zawołała Emily wyłaniając się zza szerokich pleców męża z ścierką kuchenną w dłoni. Nawet szkarłatne blizny na policzku nie były w stanie przyćmić jej urody, bo trzeba przyznać, że tego wieczora Emily po prostu promieniała. Ledwo przekroczyliśmy próg domu, a znikąd pojawili się przy nas Noah i Zuri. Chyba rzeczywiście długo ich nie widziałam, bo dzieciaki niesamowicie wyrosły.
-Ciocia Nessie, wujek Jake!-ucieszyły się i rzuciły by nas uściskać
-No to już maluchy! Zaprowadźcie Effy do swojego pokoju i pokażcie jej nowe zabawki-zaproponowała Emily, a dzieci ochoczo przystały na jej propozycję i już po chwili jedyne co słyszeliśmy to dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia śmiechy i pokrzykiwania.

piątek, 13 listopada 2015

200. I znowu ta bezsilność

Ponure rozmyślania nie opuścily mnie ani na chwilę podczas drogi powrotnej. Nawet gdy już usiadłam na sofie w salonie w głowie ciągle tliły mi się przytłaczające myśli. Od niechcenia włączyłam telewizor i przebiegłam po kanałach, nawet nie zwracając uwagi na obrazy pojawiające się na odbiorniku. Przez cały czas nie mogłam pozbyć się uczucia, że wszystko wymyka mi się spod kontroli. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero sygnał dzwoniącego telefonu.
-Tak?-westchnęłam do słuchawki
-Renesmee?-a spodziewasz się kogoś innego, pomyślałam - Tu Emily, co u ciebie słychać? Dawno się nie widziałyśmy.
-Wszystko w porządku-skłamałam-a wy jak się macie?
-Świetnie, dzięki. Pomyśłam, że może ty i Jake chcielibyście wpaść do nas dziś wieczorem, wiesz na kolację. Moglibyście odstawić dzieciaki do Esme i Carlisle'a, albo przyprowadzić ze sobą, Zuri i Noah byliby wniebowzięci.
-Dobry pomysł-powiedziałam z udawanym, może nawet trochę przesadzonym entuzjazmem, kątem oka zobaczyłam, że do drzwi wejściowe uchylają się i do środka wchodzi Aveline-Jacob będzie zachwycony, Effy też się ucieszy, dawno nie widziała kuzynów.
-No to widzimy się wieczorem.
-Do zobaczenia, dziękujemy za zaproszenie.
-Nie ma sprawy, cześć.
Usłyszałam ciche pyknięcie po drugiej stronie, więc odłożyłam telefon na szafkę. Aveline zdjęła właśnie buty i zmierzała w stronę schodów na piętro.
-Av?
Dziewczyna spojrzała w moją stronę, spojrzeniem dużych, czarnych oczu Jacoba Blacka. Przyglądając się jej teraz po raz kolejny uświadomiłam sobie jak piękną kobietą się stała, z lekko rumianymi policzkami, kasztanowymi włosami opadającymi na smukłe ramiona. No i te oczy...
-Co jest?-zapytała
-Chcesz pójść dzisiaj z nami do Sama i Emily?
-Nocuję dzisiaj u Embry'ego, może wpadniemy na chwilę czy dwie.
-Nocuuujj...jasne-wydukałam z siebie-jakbyśmy się potem nie widziały, to milej zabawy.
Uśmiechnęła się lekko i weszła po schodach, a po chwili usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwiami na górze. Tak często zapominałam, że Aveline nie jest już małym dzieckiem. A raczej, że byłaby, gdyby dane jej było urodzić się w normalnej, ludzkiej rodzinie. Wtedy byłaby zaledwie kilkuletnim, zasmarkanym brzdącem. Westchnęłam. Ja zresztą też. A teraz moja mała córeczka moimi śladami planuje ślub z wilkołakiem. I znowu ta bezsilność.


199. Życie, którego nigdy nie poznają

-Carlisle, nie możemy tego tak zostawić!-powiedziałam stanowczo. Od ponad godziny opowiadałam mu o tym co wydarzyło się w lesie, podpierając się zapamiętanymi przeze mnie obrazami złocistych oczu i martwego jelenia. Posłał mi zmęczone spojrzenie.
-Rozumiem twoją troskę, ale mam związane ręce. Quentin się nie mylił, sprawa tego dziecka jest z góry przegrana.
-Myślałam, że kto jak kto, ale ty masz szacunek dla życia-powiedziałam może zbyt ostrym tonem.
Carlisle wstał i okrążył biurko, stając naprzeciwko mnie.
-Volturi są jednymi z tych ludzi, którzy nigdy zdania nie zmieniają. No, rzadko je zmieniają. Dobrze o tym wiesz. Chcą zabić te dzieci i zgadzam się z nimi, ponieważ są to niebezpieczne i nieprzewidwalne twory - westchnął - ale rozumiem też twoją konsternację. Napiszę do nich wiadomość i to wszystko co mogę dla ciebie w tej chwili zrobić. 
Kiwnęlam głową jednocześnie zaciskając mocno szczęki, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z jego gabinetu.
Dzień był pochmurny,tak samo zresztą jak wszystkie poprzednie dni tego tygodnia, ale nie przeszkadzało mi to, bo mogłam spędzić trochę więcej czasu na dworze, zamiast ukrywać się przed promieniami słońca. Postanowiłam skorzystać ze sprzyjających warunków pogodowych oraz wolnej chwili i udać się na spacer do La Push. Zapomniałam już kiedy ostatnio przyszłam tu sama. Kiedy dłużej się nad tym zastanowić, to było chyba jeszcze zanim zaręczyłam się z Jacobem. Teraz wydaje mi się, jakby to wszystko wydarzyło się tysiąc lat temu. Nie byłam już dłużej tą samą osobą i bardzo tęskniłam za tymi beztroskimi chwilami spokoju, relaksu w towarzystwie ukochanych osób. Teraz moje życie opierało się głównie na bezustannym zamartwianiu : o Dastana i jego dwójkę w połowie osieroconych dzieci, o Aveline i Embry'ego, których związek mialam wrażenie rozwija się zbyt szybko, o Mikeylę, którą siostra wciąż spychała na złą drogę, o małą, niewinną i niesforną Effy, przyciągającą niebezpieczeństwa jak magnes, o Jacoba i jego brak wyrozumiałości oraz dziwne ostatnio zachowanie, o pracę, o pozostałych członków rodziny, o Volturi, o to dziecko z wielkimi złotymi oczyma.
Usiadłam na dużej wilgotnej skale nad brzegiem morza. Fale z cichym pluskiem odbijały się od jej zaostrzonej krawędzi. Usłyszałam rozlegające się z oddali przygłuszone śmiechy, piski i krzyki. Spojrzałam w stronę z której dochodziły i zobaczyłam grupę dzieciaków z rezerwatu przepychających się i ochlapujących wzajemnie wodą. Odruchowo uśmiechnęłam się na ten widok, ale jednocześnie poczułam narastający smutek. Pomyślałam o moich dzieciach. Dzieciach Jacoba, Effy i Aveline. Przebywających pod naszą opieką Dastanie i Mikeyli. O Jane i tym bezimiennym maleństwu, które nigdy nawet nie ujrzały światła dziennego. O dzieciach, które nigdy nie miały wieść równie spokojnego życia co te beztrosko pląsające w falach. Gdyby tylko urodziły się w innym miejscu, innym czasie. Gdyby tylko nigdy nie stały się częścią naszego zycia. Jak wyglądałoby życie Dastana, który nie musi zamartwiać się o to jak wychowa córeczki bez ukochanej żony? Aveline nie skazanej na życie wśród wilkołaków i wampirów? Mikeyli nie muszącej wybierać między prawdziwą rodziną a nami i naszymi zasadami? Effy...ach, tej małej, niewinnej duszyczki, nieświadomej z iloma przeszkodami jeszcze przyjdzie jej się zmierzyć.
Dzieci, które kochałam. Dzieci, które swoją miłością skazałam na życie w bólu. 

niedziela, 8 listopada 2015

198. Wina lub niewinność

   Stałam osłupiała patrząc jak dziecko chciwie wysysa krew z zwierzęcia. Po kilku minutach oderwało w końcu usta od truchła jelenia, oblizało się i odrzuciło martwe ciało na bok. Rozejrzało się dokoła i wtedy jej wzrok zatrzymał się na mnie. Ciemne oczy, które wraz z zaspokajaniem głodu stawały się coraz bardziej złote. Dziewczynka przekręciła głowę na bok w wyrazie zaskoczenia, jakby dopiero co zdała sobie sprawę z mojej obecności po czym rzuciła się w ucieczkę. Minęło kilka sekund zanim zaskoczyłam i pobiegłam za nią. Była szybka i zwinna.
-Poczekaj!-krzyknęłam, ale nie zareagowała-nie chcę cię skrzywdzić, nie uciekaj!
W tym momencie dziewczynka zatrzymała się tak gwałtownie, że zdezorientowana wyprzedziłam ją i zatrzymałam się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej. Wróciłam do miejsca w którym wydawało mi się, że widziałam ją ostatnio, ale nie mogłam jej dostrzec. Dopiero po chwili zauważyłam wielkie, złote oczy wyglądające na mnie zza drzewa.
-Nie zrobisz mi krzywdy?-zapytała cicho, słodkim głosikiem małego aniołka
-Nie-odpowiedziałam zbita z tropu
Dziewczynka nieśmiało wysunęła się z ukrycia i zbliżyła do mnie kilka kroków. Wyciągnęłam rękę w jej stronę. W momencie, gdy nasze palce się zetknęły, nagle rozległ się donośny huk. Chwilę potem przed oczami błysnęła mi srebrzysta smuga, a coś twardego i niebieskiego chwyciło mnie za ramiona i pociągnęło do tyłu. Potężny Vitalo zamknął przerażoną dziewczynkę w żelaznym uścisku swoich potężnych ramion. Widziałam jak ze strachu powiększają się jej źrenice. Próbowałam się oswobodzić, ale Mystic tylko syknęła i mocniej wbiła palce w moje ręce. Glen i Svetlana przeczesywali czujnie okolice, jakby spodziewali się, że za chwilę zza krzaków wyskoczą kolejne wampirze dzieci. Quantin zacmokał i pokiwał głową z dezaprobatą.
-No, no Renesmee, tego to się po tobie nie spodziewałem. Bratać się z wrogiem?
-Ona nie jest niczyim wrogiem! Nie rozumiecie, ona nie jest taka jak inne.
-Zbyt dużo razy to słyszałem, by móc uwierzyć.
-Zastanów się...
-O jej winie lub niewinności zadecyduje Volturi-uśmiechnął się złowieszczo-chociaż to raczej z góry przegrana sprawa. No chłopcy, dziewczęta mamy to czego szukaliśmy, zbierajmy się.
-Spójrz jej w oczy!
Quentin uniósł brwi, ale spojrzał w wytrzeszczone w przerażeniu oczy dziewczynki. Złociste oczy. Wydał z siebie dziwny pomruk.
-O tym zadecyduje Volturi.
I zniknęli pozostawiając mnie na polanie, z obrazem wielkich oczu w wyobraźni.