Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia :)

Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń, by wszystkie Wasze problemy się rozwiązały, by Wasze życie z każdym dniem stawało się coraz piękniejsze i by na Waszych twarzach zawsze gościł uśmiech :)

Życzy, autorka bloga:

Julia "Cinnamon"

sobota, 22 grudnia 2012

176. Aluzje

   Gdy obudziłam się o świcie, Jacoba już przy mnie nie było. Wsunęłam na siebie granatowy sweterek znaleziony w pokoju Alice, oraz jeansowe rurki, po czym zbiegłam po schodach do salonu. Aveline, Carlisle'a, Esme, Mikeyla'i i Effy nie było. Embry, Jacob i Edward siedzieli wygodnie na jednej z sof, a Jasper i Emmett zajmowali drugą. Wszyscy oglądali mecz baseball'owy w telewizji. Alice i Bella poprawiały kwiaty w wazonach, a Rose siedziała w fotelu i przeglądała damskie czasopismo. Gdy weszłam Emmett zerknął na mnie i uśmiechnął się szeroko, to samo zrobił Jasper.
-No, proszę, proszę kogo my tu mamy!-powiedział głośno Em-Jasper, zrób coś, bo tutaj i tak już nikt niczego nie zaliczy.
-Czekaj, przelecę po kanałach, może coś znajdę-odpowiedział Jazz
Wytrzeszczyłam oczy. Rose spojrzała na nich znad gazety kręcąc głową z niedowierzaniem. Alice i Bella również się odwróciły. Edward uśmiechał się lekko wpatrując się w jeden punkt pokoju, a Embry i Jacob powstrzymywali się od śmiechu.
-Emmett, daj spokój-powiedział Edward drżąc lekko
-Puknij się w czoło!-zawołał Em. Embry i Edward nie wytrzymali i wybuchnęli głośnym śmiechem.
-Cicho bądź i lepiej posuń się bo miejsca nie ma-wyrzucił z siebie Jasper między spazmami śmiechu
-Zjadłbym coś-westchnął Embry
-To idź do kuchni-odparł Emmett, a po chwili dodał-tylko dobrze to dopieprz, żeby miało jakiś smak.
-No dobra o co chodzi?-westchnęłam
-Czemu miałoby o coś chodzić?-zdzwił się Jasper
-Właśnie co się tak nadymasz. 
-Coś tu bzyczy to chyba pszczoła.-mruknął Edward
-Ok, chłopaki dość-Rose odrzuciła gazetę na bok-waszym uwagom już daleko od subtelności.
-Nie bądźcie żałośni-rzuciła Alice
Połączyłam ze sobą fakty i jęknęłam cicho. No tak. Rzeczywiście wyraźnych aluzji do mojego życia seksualnego nie dało się nie dostrzec. Szykował się miły dzień.

niedziela, 2 grudnia 2012

175. Dreszcze

   Effy oczywiście nic nie powiedziałam o tym co się wydarzyło. Zresztą i tak pewnie niewiele by zrozumiała - nie wiedziała praktycznie nic o naszych konfliktach z Volturii. Obiecałam Carlisle'owi ,że po spacerze przyprowadzę ją na krótkie badania. Cóż, stwierdzenie "krótkie" było co najmniej nie trafione. Carlisle zaczął od krótkiej analizy krwi, potem przeszedł zgrabnie do badania kondycji fizycznej, następnie psychicznej, w tym m.in. IQ, następnie zmierzył ją i zważył, przeprowadził długi szereg pozostałych badań po czym, porównał swoje wyniki z 10 ostatnimi pomiarami. Chyba musiałam przysnąć, bo gdy się obudziłam, tak jak wcześniej siedziałam na kanapie u Cullen'ów, ale na zewnątrz było ciemno, a miejsce u mojego boku zajmował Jacob.
-Cześć kotku-uśmiechnął się-jak spędziłaś dzień?
-W sumie nic ciekawego-odparłam przeciągając się-poszłyśmy na spacer do lasu, najpierw pomogłam Effy przy jej albumie, a potem spotkałam Aleca i Felixa.
Jake zmarszczył czoło.
-Czego chcieli?
-Właściwie to nic. Pytali głównie o Lily, ale wszystko im wyjaśniłam.
-To dobrze
-A co ty robiłeś?
-Też nic ciekawego.
Ziewnęłam, zakrywając usta rękoma.
-Która godzina?
-23:20.
-I gdzie jest Effy?
-Przed chwilą zasnęła.
Dopiero teraz zobaczyłam Carlisle'a, przeglądającego swoje notatki na przeciwległej kanapie.
-Carlisle...gdzie są pozostali?
-Ach, Esme jest w kuchni, Emmett i Jasper za chwilę wrócą, Edward i Bella przyjdą dopiero rano, Alice i Rose też. Aveline pojechała do Embry'ego razem z Mikeyla'ą-zerknął na mnie znad swojego notesu-Effy śpi., Esme się nią zajmie. Jak chcecie możecie położyć się w pokoju Edwarda, jest teraz pusty.
-Dzięki-powiedział Jacob. Westchnęłam i podążyłam za nim do pokoju mojego taty. Jacob rozłożył sofę, tak że szybko zamieniła się w dwuosobowe łóżko i zgasił światło. Gdy spojrzałam na niego, oświetlonego wpadającym przez wielkie okno księżycowym światłem, moje zmęczenie natychmiast wyparowało. Zwinnie rzuciłam z siebie całe ubranie, pozostawając tylko w bieliźnie. Jacob pokręcił powoli głową.
-Prowokujesz-powiedział
-Wiem. Masz coś przeciwko?
-Obawiam się, że nie.
-Mogę prowokować bardziej...
Podeszłam do Jacoba i pchnęłam go lekko, tak ,że usiadł na brzegu sofy. Usiadłam mu na udach, oplatając nogami jego plecy i przysunęłam się do niego najbliżej jak mogłam. Zsunęłam z niego koszulkę, objęłam rękoma jego szyję i wpięłam się w jego wargi. Poczułam jego rękę wędrującą po moich plecach w stronę zapięcia od biustonosza. Moje ciało przebiegł lekki dreszcz.

wtorek, 27 listopada 2012

174. Spotkanie po czasie

-Mamo, patrz!-usłyszałam donośny melodyjny głosik. Spojrzałam w stronę Effy. Biegła w moją stronę, trzymając coś w bladych rączkach. Rozłożyła dłonie i tajemniczy "coś" okazał się być małym ptaszkiem - sikorką. Ptaszyna rozłożyła wdzięcznie skrzydełka, zaćwierkała cicho, wzniosła się na chwilę i na powrót zniknęła wśród drzew. Byłyśmy na spacerze w lesie. Jacob postanowił uzupełnić naszą lodówkę, pojechał więc do najbliższego sklepu.
-Sikorka-powiedziałam. Dziewczynka podbiegła do leżącego na trawie albumu, chwyciła ołówek i zaczęła coś zawzięcie skrobać. Przeszłam wolno kilkaset metrów dalej, wciąż nie tracąc małej z oczu. Dziś 10 listopada. Dokładnie dwa miesiące temu skończyłam 8 lat. Uśmiechnęłam się w duchu na tą myśl. Wyglądałam na ponad dwa razy więcej i już nigdy nie miałam się pod tym aspektem zmienić : nigdy nie miałam osiwieć, na mojej twarzy miały się nigdy nie pojawić zmarszczki...wiecznie w 18 letnim ciele. Usłyszałam cichy szelest wśród krzaków. Zatrzymałam się i zerknęłam nerwowo w stronę Effy. Ciągle była na swoim miejscu. Spośród liści wyłoniły się dwie postacie : jedna potężnie zbudowana, umięśniona i wysoka, męska sylwetka mogłaby przywodzić na myśl Emmett'a, ale była nieco mniej muskularna, druga znacznie drobniejsza, lecz wciąż wyższa ode mnie. Szczupła, o lekkich zarysach mięśni. Obie były ubrane w ciemnoszare płaszcze z kapturami.
-Witaj Renesmee-odezwała się drobniejsza postać
-Witaj Alec-odparłam-Witaj Felixie. Cóż was sprowadza?
Obie postacie odrzuciły kaptury do tyłu. Felix miał mocno zarysowaną męską szczękę, w przeciwieństwie do Aleca o delikatnych rysach twarzy. Ich jedynym podobieństwem był ten sam kolor tęczówek : płonęły szkarłatem. Zauważyłam, że Felix zerknął w stronę miejsca w którym bawiła się Effy. Odruchowo przesunęłam się w jej stronę.
-Słyszeliśmy ,że w waszej rodzinie pojawił się nowy członek. Ludzki członek-powiedział Alec, a więc mówili o Lily. Nie wiedzieli nic o Małej.
-Nie macie czego się obawiać. Dziewczyna przeszła już przemianę.
-A co z komplikacjami?
-Dziewczynki mają się świetnie. Są bardziej podobne do ludzi niż do was, ale nie są niebezpieczne.
-Świetnie, Aro będzie pocieszony. Już się martwił, że będzie musiał...interweniować-powiedział Felix z lekkim uśmiechem
-Sądzę, że nie ma takiej potrzeby.
Teraz i Alec spojrzał w kierunku Effy. Zrobiłam dwa kroki do tyłu.
-Cóż to?-zapytał Felix unosząc brodę i z pogardą spoglądając na Epherin. A jednak.
-Moja córka-odparłam, starając się zachować spokój
-Ach...wydawało nam się, że twoja córka, jest już nieco starsza.
-Bo jest. To jest druga.
-Tak? Wobec tego gratulacje-skrzywił się. Wykorzystałam moment i cofnęłam się jeszcze trochę.
-Czy jest coś co cię odpycha?-spytałam
-Zastanawia mnie tylko...zresztą nieważne. Twój stan cywilny jak się spodziewam pozostał bez zmiany?
-Oczywiście
-Szkoda-Felix mrugnął do mnie-z chęcią bym z tego faktu skorzystał. A więc jest to córka tego...wilka?
-Tak-mruknęłam
-Zawsze zastanawiało mnie jak ty i on...
-Obawiam się, że to już nie twoja sprawa drogi Felixie.
Zrzedła mu mina.
-Z chęcią byśmy poznali tą uroczą młodą osóbkę-powiedział Alec
-Przypuszczam, że mogłoby ją to spłoszyć-skłamałam. Bardziej martwił mnie fakt, że przede mną stała para silnych wampirów, a w żyłach mojej córki płynęła ludzka krew.
-Och, co za szkoda. Oczywiście nie chcielibyśmy jej spłoszyć, prawda Alecu?-wtrącił Felix
-Naturalnie, przyjaciel Cullen'ów to nasz przyjaciel. Wybacz Renesmee, pozwól że się oddalimy. Aro nas oczekuje.
-Pozdrówcie go proszę.
-Przekażemy. Myślę, że wkrótce złożymy wam kolejną wizytę. Do zobaczenia więc.
-Do widzenia.

poniedziałek, 26 listopada 2012

173. Cel

   W pokoju nagle zaroiło się od ludzi. Czułam dotyk chłodnych dłoni na swojej skórze, ktoś przemawiał do mnie kojąco, ktoś szlochał mi do ucha, ale nie zwracałam na to większe uwagi. Mogłam pogodzić się z faktem, że moja córeczka nie żyje - wiele niemowląt umiera w skutek nieszczęśliwych wypadków - ale w życiu nie wybaczę sobie tego, że dziecko umiera z mojej winy. W tym momencie, gdy jawnie to sobie uświadomiłam, postanowiłam w najbliższym czasie nie dopuścić do sytuacji, w której mogłabym zajść w ciążę. Tak minął ponad miesiąc. Długie, ciepłe wrześniowe dni w listopadzie stały się chłodne i krókie. Często gościły u nas deszcze. Postanowiłam rzucić w niepamięć (przynajmniej na tyle jak to było możliwe) moją straconą ciążę. Jacob przez ten ponad miesiąc i tak już dość wycierpiał - najmocniejsze zbliżenie i namiętność na jakie było mnie stać, to krótki uścisk, w dwa tygodnie, po całej sprawie. Ten jednak pokornie wszystko znosił, bo wiedział jaki odczuwam ból. Aveline i Embry chwilowo zawiesili przygotowania do ślubu, Dastan i Lily, potrzebowali dziesiątek zapewnień, że nie muszą wracać do domu, a Mikeyla pozostała jak zwykle neutralna, z tym jedynie faktem, że starała się mnie nie drażnić , więc jeszcze więcej czasu spędzała poza domem, nawet mała Effy (która swoją drogą, niedawno skończyła 7 miesięcy, a wyglądała już na 4-5 lat) zdawała się - nie - ona rozumiała całą sytuację.
   Jake pokornie zajął swoje miejsce w łóżku, jak najdalej ode mnie. Spodziewałam się tego. Tak więc powoli się do niego przysunęłam, zdzwił się widząc moją reakcję.
-Przepraszam, za to jaka byłam przez ostatnie dwa miesiące-mruknęłam cicho
-Nie szkodzi, przecież to nie twoja wina. Nie dziwię ci się, ja też nie czułem się z tym za dobrze.
Przysunęłam się jeszcze bliżej i musnęłam lekko jego wargi. Odpowiedział na ten czuły gest i sam zaczął mnie całować. W między czasie objęłam go mocno. Przekręciliśmy się tak, że teraz to ja leżałam na nim. Nie przerywaliśmy pieszczot i nie minęły dwie minuty a nasze ubrania wylądowały w odległym kącie pokoju. Wszystko gromadziło się już do kulminacyjnego punktu. Gdy na myśl znowu przyszła mi poprzednia ciąża. Oderwałam się na chwilę od ust Jacoba i jedną ręką siegnęłam w stronę szuflady. Otworzyłam ją i wyciągnęłam z niej małą płaską paczuszkę rzuciłam ją w stronę Jacoba.
-Co to jest?-zapytał zaskoczony
-Prezerwatywa-odparłam spokojnie
Zmarszczył czoło, ale nie protestował.

niedziela, 25 listopada 2012

172. Winna

   Bałam się otworzyć oczu. Wiedziałam co mnie czeka. Dawka narkozy musiała być niewystarczająco duża, bo słyszałam prawie każde słowo.
-Co jest Carlisle?-spytał Edward, zaraz po tym jak zamknęłam oczy.
-Łożysko się odkleiło.
-Bella-wymamrotał mimowolnie tata
-Dokładnie.
-Czy to znaczy...-włączył się Jake
-Najprawdopodobniej, ale jest szansa. Edward choć tu i pomóż, trzeba ciąć.
Poczułam lekkie łaskotanie w okolicach brzucha i po pokoju rozszedł się zapach krwi. Minęło kilka niekończących się minut. Morfina rozeszła się na tyle dobrze, że nic już nie czułam.
-Przykro mi-powiedział Carlisle. Więcej już nie chciałam słyszeć.
    Teraz bałam się otworzyć oczu. Chciałam wierzyć, że to co się przed chwilą wydarzyło było tylko snem, straszliwym koszmarem. Moje dziecko. Dziecko do którego nawet nie zdążyłam się przyzwyczaić, które trudno było mi nazywać moim. Dziecko które kochałam. Nie było go już. Starałam się o tym nie myśleć, ale podświadomie myślałam o tym słowie, jedno słowo, które raniło mnie jak sztylety...moja córeczka. Moja Jane. Ból przeszył moje ciało. Moja dziecina nie żyła. Nie wiedziałam nawet czy to był chłopiec, czy dziewczynka, ale wyobrażałam ją sobie jak dziewczynkę. Śliczną dziecinę, o śniadej cerze, czarnych lokach i  czekoladowych oczach. Skrzywiłam się mimowolnie. Już raz straciłam dziecko. Teraz po raz drugi. Jane i Inez. Dzieci które nigdy miały nie zobaczyć świata, które nigdy miały nie powiedzieć do mnie "mamo", których serduszka miały nigdy nie bić...W końcu otworzyłam oczy...pierwszy co zobaczyłam to Carlisle.
-Przykro mi-powtórzył-była za mała-a więc jednak to była ona. Jane...-nie zdążyła się jeszcze dobrze rozwinąć, nie potrafiła samodzielnie żyć, nie miała szans.
-To nie jest niczyja wina-powiedziałam cicho załamującym się głosem
-Carlisle-odezwał się Edward. Siedział na kanapie obok bladego Jacoba-jak to się stało, że Renesmee poroniła-sztylet przebił mi bok-już dwoje dzieci-teraz pierś-a dwoje udało jej się urodzić?
-Cóż, sądzę, że to wina jej genów. W połowie jest wampirzycą, a w połowie człowiekiem. To znaczy, że jej ciało...hmm...może po prostu odrzucać niektóre ciąże, tak jakby była wampirem. Rose nie może zajść w ciąże, bo jej organizm nie funkcjonuje tak jak u ludzkiej kobiety. A u Nessie w połowie tak. To znaczy, że może dojść do zapłodnienia, ale, gdy płód przejmie wampirza część organizmu, po prostu się nie przyjmie i umrze.
Rozpalone do białości żelazne pręty przykuły moje serce. Nie. To nie była niczyja wina. Moje dzieci nie umierały bez powodu. To była moja wina. To ja je zabijałam.

171. Narkoza

   Nagranie dobiegło końca. Pochyliłam się ku Jacob'owi objęłam jego szyję rękoma i cmoknęłam go w policzek. Przytrzymał mój nadgarstek żebym, nie rozluźniła uścisku.
-Podobało się?
-Jasne-też mnie pocałował, po czym pozwolił mi na powrót usiąść-trzeba wracać po Effy.
-Rzeczywiście. Chociaż chyba nie mają nic przeciwko, gdyby mogli zbudowali by sobie jej ołtarzyk.
-Na...ACH!
Jacob zerwał się i doskoczył do mojego boku w ułamku sekundy. Zgięłam się w pół. Na moich spodniach pojawiła się plama krwi.
-Łożysko-jęknęłam tylko. Jacob chwycił telefon i wybrał odpowiedni numer. Nie byłam w stanie przysłuchiwać się jego rozmowie. Skupiłam się na bólu podbrzusza. Tak to bez wątpienia odklejone łożysko i tak krew...Boże...
-Spokojnie, Nessie. Carlisle zaraz tu będzie.
-Jake-wydyszałam-ono UMIERA!
Jacob pobladł gwałtownie. Szybko zerwał ze mnie spodnie, zrzucił wszystko z blatu stołu i położył mnie na nim. Drzwi otworzyły się szeroko i stanęli w nich Carlisle i Edward. Bez słowa podbiegli do mnie i wstrzyknęli mi końską dawkę morfiny oraz narkozy.
-Przestań-warknęłam na Carlisla-ratuj moje dziecko!
Doktor wyjął sklapel i pochylił się nad moim brzuchem, dotykając go jedną ręką. Chciałam być przytomna, ale narkoza zaczynała działać i powoli opadały mi powieki. Dlaczego nic nie robił?! Dlaczego nie ratował mojego dziecka!? Niech pomoże mojemu maleństwu...


170. Ogień i lód

   Jake z uśmiechem wsunął płytę do odtwarzacza po czym usiadł u podnóża kanapy, tak, że plecami opierał się o moje nogi. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, był obraz uchwycony z perspektywy osoby, która najwyraźniej musiała siedzieć na werandzie u Cullen'ów, gdyż obejmował trawiastą polanę przed ich domem i zarysy leśnej granicy. Na początku widziałam tylko tą polanę, a potem coś mignęło mi przed oczyma. Jeszcze raz. I znowu. Dziewczynka, na oko wyglądająca na 2 latka uśmiechała się słodko ukazując przypominające perełki zęby.
-Cześć Nessie, co robisz?-zapytał operator. Rozpoznałam głos Edwarda.
-Uciekam.
-Co, ciocia Alice kupiła ci nowe ubrania?
-Ne. Bawię się z Jay'em.
Edward westchnął głęboko.
-W co się bawicie? Wilczki małe dwa?
-Ej, słyszałem!-odezwał się głos gdzieś w oddali. Mała ja pisnęłam i pobiegłam schować się za donicą z kwiatami. Po chwili w kadrze zjawił się Jacob.
-Hmm...ciekawe gdzie jest Nessie?
-Daruj sobie kretynie-mruknął Edward
-Nie umiesz się bawić. Nessie, gdzie jesteś?
-Nie ma mnie tu-odezwał się cichy głosik zza doniczki
-Ona chyba też nie-powiedział tata
Obraz zadrżał. Dwóch dorosłych mężczyzn : jeden blady, z kasztanowymi włosami i złotymi oczami, oraz drugi, znacznie wyższy Indianin, o ciemnych oczach i włosach siedzieli, obok siebie na sofie, z identycznie założonymi rękoma i wpatrywali się w śpiącą na sąsiadującej kanapie 14 latkę.
-Mógłbyś wreszcie dać spokój-mruknął Jake
-Jeszcze czego. Już ja wiem jakbyś to wykorzystał.
-Jakbym chciał ją...-zamilkł widząc minę Edwarda-...to już dawno bym to zrobił. Więc mógłbyś wyluzować.
-Chciałoby się. Po tym co widzę w jej myślach, ciesz się, że nie dostałeś jeszcze zakazu zbliżania się.
Zmiana. Wyglądająca na 5 lat ja, czesząca z zawziętością futro wielkiego wilka. Kolejna. Siedziałam na przeciwko Belli. Wpatrywałyśmy się w siebie z zaciętymi minami. Jak wcześniej, wyglądałam na około 14-15 latkę.
-Mamo, nie jestem już dzieckiem-westchnęłam
-Gdybyś nie była dzieckiem ,nie byłoby problemu.
-Ile miałaś lat gdy zakochałaś się w Ed...tacie?
-17.
-Gdy wyszłaś za niego za mąż i urodziłaś mnie?
-18.
-No właśnie. Jesteś ostatnią osobą która może mi mówić, że jestem za młoda na Jacoba.
-Ale on jest tyle od ciebie starszy-jęknęła
-Mam ci powiedzieć o ile tata jest starszy od ciebie?-uniosłam brwi
Zgrzyt! Znowu śpiąca ja (nie no to już chyba jakaś mania), tym razem młodsza niż poprzednio. Bella, Edward, Alice i Jacob, patrzą na mnie uważnie.
-Jake-powiedziałam cicho przez sen-Kocham cię Jake.
Bella i Edward zrobili zrezygnowane miny, a Alice i Jacob przybili sobie piątkę. Zmiana sceny. Plaża La Push. Mała dziewczynka siedząca pomiędzy wielkimi wilkami. Znowu zmiana. Edward, Emmett, Jasper,  Rose, ja i Jake siedzimy w salonie Cullen'ów i oglądamy coś w telewizji. Musiało to być niedługo przed naszym ślubem.
-Jacobie Blacku-odezwał się nagle Edward-jeżeli to o czym właśnie myślisz, nie jest jakąś dziwną fantazją na temat mojej córki, a rzeczywistym wspomnieniem, daję ci 3 sekundy na ucieczkę.
-Nie no bez jaj, gdzie ja ci zdążę uciec w 3 sekundy?-westchnął Jacob. Emmett i Jasper spojrzeli po sobie po czym wybuchnęli gromkim śmiechem. Rose spojrzała na nich z politowaniem.
-Jesteście beznadziejni-mruknęła
-Jacob, ja nie żartuję, przestań bo zaraz wylecisz!-warknął tata
-O czym ty tak rozmyślasz wilczek?-odezwał się Emmett między napadami śmiechu
-Taki tam mały wypad na plażę-wyjaśnił Jake
-Domyślam się, że nie graliście w warcaby.

sobota, 24 listopada 2012

169. Lista

   Później, Jacob zdawał się zamienić w nastolatkę odznaczającą na liście kolejne punkty na planie wydarzeń. Zaprowadził mnie w mnóstwo miejsc z czego każde miało coś wspólnego z naszą przeszłością. Po pewnym czasie (jak zakładam po zaliczeniu wszystkich punktów jego dziwnej listy), wróciliśmy do domu. Słońce zaczynało powoli schylać się ku zachodowi. Dopiero gdy usiadłam na sofie odetchnęłam z ulgą. Jacob wyszczerzył zęby zadowolony.
-Mam coś jeszcze-oznajmił. Wywróciłam oczyma.
-Co tym razem?
-Nie cieszysz się?-wygiął usta w podkówkę
-Nie wiem czego się po tobie spodziewać.
-To komplement?
-Skoro tak to interpretujesz. Mogę ci tylko powiedzieć, że sama mnie o to prosiłaś...
Skupiłam się przez chwilę. Jake westchnął i podniósł kwadratowe, płaskie pudełko z stojącej nieopodal szafki.
-Filmy!-zawołałam gdy mój umysł ogarnęła jasność
-To jednak się cieszysz? W sumie jak na razie to tylko jedna płyta, resztę zachowam sobie na później.
-No pewnie! Jake jesteś cudowny.
-No przecież wiem-powiedział takim tonem jakby to było oczywiste. Zaśmiałam się. Przy nim tak łatwo było się uśmiechać.

168. Nasza łąka

   Po 2 minutach z powrotem zjawiłam się na dole, tym razem ubrana w wygodne, obcisłe jeansy, luźną, kraciastą koszulę i trampki. W sam raz na ciepły wrześniowy poranek. Jacob czekał już na mnie na dworze.
-Tak lepiej?-spytałam
-Niewiele ale zawsze-uśmiechnął się. Zobaczyłam, że przez ramię ma przerzucone niezidentyfikowane zawiniątko. Wychwycił moje zdziwione spojrzenie-mówiłem, że będzie jak dawniej.
Na początku nie zrozumiałam znaczenia jego słów. Dopiero gdy po chwili przymknął oczy i jego ciałem zaczęły wstrząsać rytmiczne dreszcze, a mięśnie stały się napięte zrozumiałam co miał na myśli. W ułamku sekundy na miejscu Jake'a, stał duży rdzawy wilk. Pozostałości jego odzieży leżały w strzępach na trawie. Przerzucił zgrabnie torbę z nowymi ubraniami i chwycił ją w zęby. Na chwilę wzniosłam oczy ku niebu, po czym wdrapałam się na jego grzbiet, pochyliłam się i przytrzymałam się rękami jego futra. Zamruczał, dokładnie tak samo jak to zwykł robić w ludzkiej postaci, gdy byliśmy sami. Zabrzmiało to tak czule, że niemal się zarumieniłam. Obrócił nieco łeb, spojrzał na mnie kątem oka i zaśmiał się po wilczemu, po czym ugiął nieco tylnie łapy i ruszył pędem przed siebie. Przytuliłam policzek do jego miękkiego karku. Sunęliśmy przez dłuższą chwilę między drzewami, po czym poczułam, że Jacob zwalnia. Podniosłam się i rozejrzałam dokoła. Byliśmy na leśnej łące. Była to niewielka niezadrzewiona polana, gęsto pokrytra kwitnącymi kwiatami. Na naszej łące. Zsunęłam się łagodnie z jego grzbietu i cmoknęłam go lekko w wilczy policzek.
-Zdecydowanie wolę cię całować w ludzkiej postaci-przyznałam. Prychnął.
Roześmiałam się głośno po czym usiadłam na trawie na przeciwko niego i spojrzałam wyczekująco w jego ciemne oczy. Westchnął cicho, po czym przymnkął oczy i po chwili nie widziałam już wilka, a człowieka. Najwspanialszego człowieka na ziemi, który w dodatku należał do mnie. Zlustrowałam go dokładnie, po czym spojrzałam w bok i odchrząknęłam. Zaśmiał się cicho, ale wsunął na siebie bieliznę oraz jeansy i koszulkę, bo po chwili zbliżył się do mnie już w pełni ubrany i odwrócił moją twarz w swoją stronę.
-Coś się tak zawstydziła?-mruknął z szerokim uśmiechem-jakbyś nigdy nie widziała mnie nago.
-Co innego jak jesteśmy sami...
-Teraz też jesteśmy sami.
-Jacob proszę-tym razem chyba na prawdę się zarumieniłam, bo Jake ledwo powstrzymywał się od śmiechu
-No co, taka prawda, ja mogę oglądać cię w każdych okolicznościach.
Spojrzałam na niego spode łba i wymusiłam na swojej twarzy coś w rodzaju bladego uśmiechu. Wywrócił oczyma i bez ostrzeżenia na powrót zajął się moimi ustami.

piątek, 23 listopada 2012

167. Razem

   Gdy zeszłam rano do salonu, Jacob jeszcze spał. Ubrana prowizorycznie w cienką, lekko prześwitującą, krótką,jedwabną koszulę nocną, którą po prawdzie dopiero założyłam, zbliżyłam się do niego i uniosłam brwi. Na początku, przez myśl przebiegło mi, żeby po prostu brutalnie go wybudzić, ale ostatecznie stwierdziłam, że już wczoraj dostatecznie go zirytowałam. Przykucnęłam więc przed kanapą i zaczęłam delikatnie przesuwać palcem po wyraźnie zarysowanych mięśniach na jego ramieniu. Po chwili dołączyłam do tego również nieśmiałe pocałunki składane na konturach jego męskiej szczęki.
-Nie można tak było wczoraj?-zamruczał cicho, nie otwierając oczu
-Wybacz, to była taka mała słodka zemsta-szepnęłam. Przez chwilę milczał, a potem zwinnym machnięciem, silnej ręki, chwycił mnie w talii, przerzucił, przez część swojego ciała, po czym umiejscowił wygodnie, tak, że moja twarz była na wysokości jego twarzy, objął mnie mocno ramionami, tak, że gdybym próbowała, pewnie i tak żadnym sposobem nie udałoby mi się mu wyrwać. Ale nie chciałam próbować. Wręcz przeciwnie, wpiłam się mocno w jego wargi. Przesunął swoją dłoń wzdłuż mojego kręgosłupa, przez pośladki aż na moje udo.
-Nie powiem, byłoby mi łatwiej gdybyś nie była aż tak seksowna.
Pocałował mnie w szyję, ręką wciąż mnie gładząc. Zamarłam na chwilę i nabrałam głośno powietrza. Poczułam, że Jake wygina usta w lekkim uśmiechu, po czym odsunął mnie od siebie.
-Wystarczy-powiedział stanowczo-bo jeszcze znowu mnie rozognisz, o oboje wiemy, że nam nie wolno.
Wygięłam usta w podkówkę, ale posłusznie zeskoczyłam z Jake'a.
-To co dziś robimy?-spytałam
-Może korzystając z faktu, że chwilowo nie mamy dzieci, spędzilibyśmy czas razem? Tylko we dwoje.
-Dobry pomysł.
-Yhm...Ale Nessie...
-Tak?
-Błagam cię, ubierz coś w czym...nie pobudzasz tak zmysłów, dobrze?-powiedział i mrugnął
Westchnęłam cicho.
-Niech ci będzie.

166. Samokontrola.


   Uniosłam lekko brew, odwróciłam się przodem do okna i tyłem do Jacoba, po czym mocniej szarpnęłam za sznureczki. Ostatni element mojego ubrania opadł cicho na podłogę. Usłyszałam kolejny cichy jęk, po czym poczułam gorące dłonie przesuwające się od moich pleców, przez miednicę aż po brzuch, a potem rozogniony tors Jake'a przylegający do moich pleców. Zacieśnił uścisk, tak, że zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, całym ciałem. Jego usta składały łagodne pocałunki najpierw na moim karku, szyi, zarysie kości policzkowych aż w końcu dotarły do moich ust. Jedną rękną gładził teraz okolice mojego mostka i piersi, a drugą kierował z powrotem w stronę miednicy. Mimowolnie cicho westchnęłam. Pozwoliłam mu na takie pieszczoty jeszcze przez bite kilka minut. Po czym szybkim ruchem oderwałam się od niego i obróciłam się przodem jednocześnie. Jego oczy płonęły. Oddychał ciężko i nierównomiernie wpatrując się we mnie głodnym wzrokiem. Jedną ręką chwyciłam poduszkę i rzuciłam ją w jego stronę. Złapał ją zaskoczony.
-Co...
-Śpisz dzisiaj na kanapie-wyjaśniłam, nie spuszczając ani na chwilę, ze swojego niewinnego a zarazem namiętnego tonu. 
-Niech cię, wytworze szatana. Pozwól mi chociaż dokończyć, to co już zaczęliśmy...
-A-a, już na kanapę.
Popchnęłam go stanowczo w stronę drzwi. 
-Nessie, błagam. Co ja ci zrobiłem?
-Dobranoc. 
Stanęliśmy w progu, cmoknęłam go przelotnie w usta, po czym odwróciłam się na pięcie i nie zawracając sobie uwagi zamknięciem drzwi położyłam się na łóżku. Przez chwilę czułam, że Jacob nie ruszył się ani o milimetr. Po czym usłyszałam jego ciche kroki. Pochylił się nade mną i cmoknął mnie łagodnie w łopatkę. Następnie usłyszałam tylko cichy trzask zamykanych drzwi i zostałam sama. Odwróciłam się na bok i już po chwili zasnęłam. 

165. Prowokacja

-Nie rozumiem cię -westchnął głęboko Jacob, gdy dojechaliśmy do domu-Rosalie, Bella, Alice i Esme, Tayna, Kate i inne wampirzyce tyle by dały, żeby móc być tobą i w najlepsze rodzić sobie dzieci, a ty jeszcze marudzisz.
-To, że ty uwielbiasz beztrosko płodzić małe słodkie szczeniaczki, nie znaczy, że ja też nie mam nic do roboty-odcięłam mu się i wysiadłam z samochodu głośno trzaskając drzwiczkami. Effy została u Cullenów, Bella nalegała, żeby choć ten jeden raz mogła nocować u nich. Wbiegłam po stopniach do domu i przeszłam przez próg, pozbywając się butów.
-Ej mała!-zawołał za mną Jacob-chyba oboje nie chcemy, żeby było tak jak ostatnio.
Zlekceważyłam to i ruszyłam w stronę schodów, po drodze zrzucając z siebie bluzkę. 
-Hej, hej, księżniczko, nie udawaj, że mnie nie słyszysz-rozległ się dźwięk zamykanych drzwi. Drgnęłam słysząc określenie którym niegdyś mnie nazywał. Byłam już na schodach. Moje spodnie poszły w ślady bluzki i butów i wylądowały na podłodze. Usłyszałam, że Jacob podąża za mną. Gdy szłam korytarzem, byłam już tylko w bieliźnie, a gdy weszłam do sypialni, zostały mi tylko dość skąpe majtki. Jake stanął w progu i spojrzał na mnie wzrokiem osoby przeżywającej katusze.
-Okrutna kobieto, czemu mi to robisz?-jęknął lustrując mnie wzrokiem
-Ja coś robię-powiedziałam niewinnym tonem i obróciłam się powoli wokół własnej osi. Jacob zdawał się intensywnie na czymś skupiać-nie wiem o czym mówisz.
-Proszę cię, nie męcz mnie więcej-odpowiedział błagalnym tonem zbliżając się do mnie powoli
-Obawiam się, że nie rozumiem-odparłam, niby od niechcenia pociągając za cienkie sznureczki przytrzymujące skąpe majtki na moim ciele i jednocześnie jedyny okrywający je kawałek odzieży. Jake stanął w odległości metra ode mnie i zawahał się.
-Boże, przecież wiesz, że nie mogę, nie możemy teraz...jesteś w ciąży, to nie wypada. 

164. Potwierdzenie

-Gdzie Dastan, Lily i dziewczynki?-spytał Jacob. Leżałam w gabinecie u Carlsile'a, trzeba przyznać mocno poirytowana. Wpatrywałam się w sufit z zaciśniętymi zębami i pięściami. Mój mąż beztrosko gawędził z doktorem, kiedy ten mnie badał.
-Przepraszali, że nie zdążyli się z wami pożegnać, ale to było spontaniczne. Wyjechali na jakiś czas do Denali, Tanya, Kate i Garrett oraz Eleazar i Carmen na nich czekali, a ,że Rumuni na jakiś czas są nieobecni, więc nadarzyła się taka okazja...
-Ach tak. Dobrze im to zrobi.
-A co u Aveline?
-Też ok. Podobno razem z Embry'm zaczęli już planować ślub...
Gawędzili sobie radośnie o jakiś błahostkach i aż mi się niedobrze robiło jak tego słuchałam. Musiałam mieć teraz minę obrażonego dziecka, bo Jacob zdawał się być niezwykle rozbawiony gdy na mnie spoglądał. Z parteru dobiegł mnie dźwięczny śmiech Effy, bawiącej się z Alice.
-Cóż, sprawa wydaje się być w miarę jasna-powiedział po chwili Carlisle-wszystko wskazuje na to, że możemy się spodziewać kolejnego Black'a. Spróbuję przeprowadzić USG.
Jacob uśmiechnął się do mnie zza pleców Carlisle. Spojrzałam na niego spode łba i ściągnęłam bluzkę, pozostając tylko w biustonoszu, po czym z powrotem się położyłam. Jake zmierzył mnie wzrokiem, po czym wpatrzył się w szafkę w kącie pokoju z głupim uśmiechem na twarzy. W tym czasie Carlisle przysunął bliżej mnie sprzęt.
-Jacob, chodź tu, pomożesz mi-oznajmił-ja muszę iść na chwilę na dół, za chwilę wrócę. Masz-rzucił mu coś-wiesz co robić-dodał i wyszedł.
Jake otworzył niezidentyfikowany przedmiot, który okazał się być tubką z żelem.
-No już, nie patrz tak na mnie-poprosił nie zmywając z twarzy perfidnego uśmieszku, za to wylewając sobie żel na rękę i przykładając mi ją do brzucha. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Co cię tak cieszy?-warknęłam. Pochylił się nade mną i wpatrzył mi się w oczy, nie przestając powolnymi okrężnymi ruchami rozsmarowywać mi maści na nieco wypukłym brzuchu.
-Nic. Po prostu wyglądasz tak uroczo jak jesteś na mnie zła.
-Ja nie jestem zła tylko WŚCIEKŁA.
-Może i lepiej-pochylił się jeszcze niżej i zaczął mnie całować. Zamieniłam się, w twardy głaz, gdy rozwarł językiem moje usta, próbując wykrzesać ze mnie choć odrobinę namiętności. W końcu odsunął się i westchnął zrezygnowany.
-Jeszcze mi podziękujesz, zobaczysz-wyszczerzył się u śmiechu
-Żebyś się nie zdziwił-warknęłam oschle
-Oj tam-meuknął cicho-w momencie poczęcia nie wyglądałaś na niezadowoloną.
-Jesteś niemożliwy!-prychnęłam z niedowierzaniem

163. Oto jak niemożliwe staje się możliwe

   Obudziłam się w środku nocy z dziwnym uczuciem. Obok Jacob chrapał słodko wykończony po naszym kolejnym upojnym...wspólnie spędzonym czasem. W sumie to chyba ja miałam prawo być bardziej padnięta - niesamowicie mnie dzisiaj wymęczył. Wstałam zastanawiając się co mogło mnie obudzić. W końcu, po dłuższym namyśle stwierdziłam, że zacznę nad tym myśleć później, bo teraz jestem niesamowicie głodna. Ale przecież, nie będę wychodzić teraz na polowanie! A ta ryba w lodówce wyglądała całkiem sympatycznie...ostatecznie postanowiłam się nią zająć. Na szczęście wystarczyło tylko nieco ją podgrzać. Pochłąnęłam ją w kilka sekund. Po czym wróciłam do łóżka.
-Nessie! Nessie!-usłyszałam głos nad swoją głową. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zaniepokojonego Jake'a.
-Co jest?-spytałam sennie
-Dobrze się czujesz? Krzyczałaś przez sen.
-Ja...-zaczęłam, ale nagle szybko wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się do łazienki. Zdążyłam w ostatniej chwili dotrzeć do muszli, bo w tym samym momencie zwymiotowałam. Jacob zjawił się na progu po chwili.
-Renesmee-jego głos był zatroskany
-Nic mi nie będzie. Nie patrz na to-wydukałam, pomiędzy kolejnymi falami mdłości.
-Nie wyjdę stąd-powiedział stanowczo i przykucnął na podłodze, w bezpiecznej odległości ode mnie. Wylewałam z siebie zawartość żołądka przez bite kilka minut. W końcu czując, że nie mam już co zwracać. Osunęłam się zmęczona na podłogę. Teraz Jake przysunął się do mnie, otarł mi twarz z potu i pogłaskał mnie czule po policzku.
-Co się dzieje?-zapytał cicho nie odrywając swojej dłoni od mojej twarzy
-Nie wiem-przyznałam szczerze cicho szlochając. Otarł moje łzy.
-To przeze mnie? Może, trochę wczoraj przegiąłem-uśmiechnął się kwaśno
-Nie, było świetnie. Po prostu...-zamilkłam czując kolejny przypływ mdłości. Pochyliłam się nad muszlą, ale oczekiwany nie nadszedł. Jacob przytulił się do mnie delikatnie od tyłu, obejmując mnie jedną ręką w talii, a drugą opierając na moją pierś i lekko całując mnie w szyję.
-Nessie-powiedział łagodnym tonem-może ty...
-Co?
Przesunął dłoń z piersi na brzuch. Zdawał się przy tym jak najdelikatniej muskać moją skórę.
-Myślisz?-wyszeptałam tak cicho, że sama ledwo do usłyszałam
Nie odpowiedział od razu tylko przesunął swoje usta na mój policzek.
-Tak mi się wydaje-przyznał po chwili
Jęknęłam i oparłam czoło o krawędź wanny.

czwartek, 22 listopada 2012

162. Wątpliwości

   Ledwie usiedziałam spokojnie w domu do powrotu Jake'a. Mała była tak zmęczona, że od razu zaniósł ją do łóżka, po czym wrócił do mnie. Usiadł na kanapie i zacmokał z desaprobatą.
-No Nessie. Wyglądasz jak żywy trup. Coś ty robiła cały dzień?
-Odpowiesz mi na to samo pytanie?
Zaskoczyłam go.
-Co?-spytał zbity z tropu
-Pytam co dzisiaj robiłeś.
-No to co zwykle...byłem na plaży i...
Wybuchnęłam głośnym płaczem. Jacob spojrzał na mnie przerażony - ja sama zdziwiłam się nagłym wylewem emocji, oparłam czoło o ramię Jacoba, mocząc jego ramię łzami. Przytulił mnie do siebie mocno i pocołował w policzek.
-Boję się-wydukałam
-Czego się boisz?-spytał łagodnie, gładząc mnie ręką po plecach-może boisz się mnie.
-Nnnie...Boję się o nas.
-O nas?
-Że już mnie nie kochasz-rozpłakałam się jeszcze bardziej.
-Jak mógłbym się nie kochać?
-B...bo wolisz Bellę ode mnie.
Zaśmiał się cicho.
-Czemu się śmiejesz?
-Bo to jest śmieszne, że sądzisz, że mógłbym kochać Bellę. A tym bardziej mocniej od ciebie!
-Ale przecież kiedyś ją kochałeś!
-Ach, głuptasku, to było za nim cię poznałem. Od momentu gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że to ciebie kocham i z tobą chcę być, już na wieczność. Czym było niewielkie źdźbło, do całej trawiastej polany?
-N...naprawdę?
-Przyrzekam. Bella jest moją przyjaciółką, kocham ją jak siostrę, ale to ty jesteś miłością mojego życia. Nie wiem, jak mogłaś myśleć, że wybrałbym ją-pokręcił głową z niedowierzaniem, otarł moje łzy i pocałował mnie mocno w usta. W tym momencie rozwiały się wszystkie moje dziecinne wątpliwości. Jacob naprawdę mnie kochał! A ja kochałam jego!

161. Co oni robią?!

   Następnego dnia, Jacob znów pojechał z małą na plażę. Blaise przyszedł na chwilę, poinformował, o tym, że nie będzie ich przez dłuższy czas, bo udają się na dłuższe polowanie do Kanady i że będziemy w kontakcie, po czym zniknął. Z westchnieniem rozpakowałam, przyniesione przez Mikeyla'ę zakupy (nigdy wcześniej tego nie robiła, byłam zaskoczona) i sięgnęłam po telefon.
-Halo?-odezwał się po chwili głos w słuchawce. Był znajomy, ale wyczułam w nim obcą nutę.
-Cześć, Aveline to ja.
-Aha, mama-jej głos zdawał się być teraz jeszcze bardziej obcy. Jakby coś udawała. Olśniło mnie. A więc ona też wiedziała o Belli i Jacobie! I Edward i Mikeyla i Embry...i nie wiadomo kto jeszcze!
-Przeszkadzam?-starałam się nie dać nic po sobie poznać
-Nie, oczywiście, że nie. Właśnie skończyłam przebierać Ciri. Bella zajmuję się Bree. Jest taka urocza. Obie są.
-Cieszę się. Jak się czuje Lily?
-Bardzo dobrze. Tata przed chwilą u nas był
Tata?
Jacob?
U Cullen'ów?
Tam była Bella.
-Przepraszam Aveline, muszę kończyć.
-Nie szkodzi. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się.

160. Tykająca bomba.

   Gdy tylko dotarłam do domu, zatrzasnęłam drzwi i zaczęłam cicho szlochać. Boże, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć. Jak mogłam nie zauważyć, że mój mąż kocha Bellę. Najgorsze, że ze wzajemnością. Edward wiedział tylko o tych dwóch niewinnych pocałunkach, a co jeśli było ich więcej? A może oni...nie, nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli. Wzięłam się w garść i po raz kolejny przejechałam szmatką po idealnie czystym blacie stołu. Nie musiałam czekać długo na powrót Jacoba. Już po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
-Mama!-usłyszałam radosny dziecięcy głosik i do saloniku wpadła ubrana w śliczną, fioletową sukienkę Effy.
-Cześć Misiaczku-cmoknęłam ją w policzek i przelotnie uścisnęłam. Nie chciałam za dużo jej dotykać, bo wiem, że przez targające mną emocje, mogłabym przypadkowo pokazać jej jakiś obraz-to co dziś porabialiście?
-Bawiłam się z wujkami Sethem i  Qilem-wciaż nie potrafiła poprawnie wymówić jego imienia-a ciocia Emi upiekła ciasteczka. Było super!
-Tak? To teraz idź się pobaw w ogródku.
Mała z uśmiechem na ślicznej buźce wybiegła na zewnątrz. Jacob odprowadził ją wzrokiem, po czym przeniósł go na mnie.
-Dobrze się bawiłeś?-zapytałam wypranym z uczuć głosem, próbując się uśmiechnąć
-Było świetnie. Bardziej mnie ciekawi co ty porabiałaś-zbliżył się nieco.
-Posprzątałam trochę i wpadłam na chwilę do Edwarda-powiedziałam z udawanym entuzjazmem
Westchnął ciężko i podszedł do mnie jeszcze bliżej.
-Zasługujesz na lepsze rozrywki niż zajmowanie się domem i odwiedziny u ojca. Czemu nie poszłaś z nami?
-Nie chciałam przeszkadzać.
-Masz jakiś dziwny głos. I jesteś jeszcze bledsza niż zwykle. Coś się stało?
-Nie. Wszystko w porządku.
Spojrzał na mnie przenikliwie. Odwróciłam wzrok i wyjrzałam przez okno. Effy biegała po trawie i próbowała złąpać lecącego nad nią motylka. Wzdrygnęłam się, gdy znowu się obróciłam i zobaczyłam ,że Jacob stoi tuż przede mną. Zadrżałam i cofnęłam się.
-Cholera, Renesmee.
-C-co?
-Boisz się mnie?
-Nie-zaprzeczyłam, chyba zbyt szybko, bo być może błędnie to zinterpretował-absolutnie!
-Od kilku dni mnie unikasz, nie dajesz się nawet dotknąć, teraz tak się zachowujesz. Nie wiem co myśleć.
-Powiedziałam, że nic mi nie jest-mruknęłam cicho, wpatrując się w podłogę
Wysunął nieco rękę by musnąć moje ramię. Przed oczami mignęło mi oślepiające światło i Jacob odskoczył jak oparzony, chwytając się z przerażeniem za dłoń drugą ręką.
-Co to było?
-Przepraszam.
-Nie masz za co. Ale dlaczego? Czy to było celowe?
-Nie. To chyba...z nadmiaru emocji. Nie potrafię wtedy kontrolować, tego co i kiedy pokazuję.
-Więc jednak targają tobą emocje. Nessie, błagam powiedz mi o co chodzi, bo zwariuję.
Rzuciłam mu spojrzenie z serii "Już-ty-wiesz-o-co-chodzi".
-Nie ważne-bąknęłam, uspokoiłam się nieco, musnęłam palcami jego policzek i wyszłam do Effy.

159. Spełnione koszmary

   Zajęłam wygodne miejsce w fotelu. Naprzeciwko mnie usiadł Edward. Byłam u nich w domu. Belli nie było, udała się pomóc Lily w opiece nad maleństwami. Postanowiłam to wykorzystać.
-Miło cię widzieć-powiedział tata uśmiechając się szczerze.
-Mi ciebie też-odpowiedziałam mu tym samym-ostatnio doszłam do wniosku, że mało wiem, o tym co było kiedyś, jeszcze zanim się urodziłam. Znam Waszą historię, w końcu wielokrotnie ją słyszałam. Nigdy jednak nikt nie wspomniał mi o przyjaźni mamy i Jacoba.
-Ach, no cóż. Pewnie uznaliśmy, że ta wiedza nie jest ci niezbędna do przetrwania. Tak więc zapewne wiesz, że Jake i twoja mama znali się od niemal zawsze. Ich relacje zacieśniły się w okresie, gdy...gdy mnie przy niej nie było. Spędzali wtedy razem cały swój wolny czas. Rozumieli się bez słów. Stworzyła się między nimi jakaś szczególna więź, której do tej pory nie mogę zrozumieć. Mimo, że on się zmienił. To wtedy stał się wilkołakiem. Ona to zaakceptowała. Oczywiście wszystko skończyło się wraz z moim powrotem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Byłem o niego zazdrosny, bo wiedziałem, że nigdy nie będzie czuła się przy mnie tak...swobodnie. Przyjaźń trwała. Z małymi wzlotami i upadkami.
-Co masz na mysli?
-Cóż, Jacob nawet nie próbował nie pokazywać jak bardzo ją kocha-poczułam ukłócie gdzieś w okolicy serca. Edward westchnął-raz nawet spróbował ją pocałować, jednak bez wzajemności. Zmieniło się to pewnego felernego dnia, gdy i ona powiedziała mu że go kocha. Tu nastąpił kolejny tym bardziej gorętszy pocałunek, takie tam. Potem Jacob zniknął na dłuższy czas, pojawił się dopiero na naszym ślubie, ale tam też doszło do spięcia, wyjechaliśmy, Bella zaszła w ciążę, potem ostatecznie się pogodzili. Renesmee?
Dopiero gdy wymówił moje imię, zorientowałam się, że od dłuższego czasu siedzę z wytrzeszczonymi oczyma i wbijam paznokcie w oparcie fotela.
-Tak?
-Martwisz się czymś?
Szybko zaczęłam recytować w myślach ulubione cytaty z Romea i Julii by zamaskować przed Edwardem swoje myśli.
-Nie. Przypomniałam sobie tylko, że chyba nie zakręciłam kranu w łazience. Muszę uciekać. Widzimy się u Carlisle'a. Cześć, kocham cię.
Cmoknęłam go w policzek i wybiegłam z domu. Moje najgorsze przypuszczenia stały się prawdą.

158. Skojarzenie

   Nauka szła Lily całkiem sprawnie. Minąły już niemal dwa miesiące i udało jej się nie ruszyć ani odrobiny ludzkiej krwi, mimo, że bywało gorąco. Dziewczynki wyglądały tak jak wygladać powinny dwu miesieczne dzieci. Tak więc na razie tylko o tyle wyprzedzały swój normalny rozwój. Natomiast mała Effy powoli nauczyła się samodzielnie chodzić. Można było pytać wszystkich, a wszyscy zgodnie odpowiadali, że jest najpiękniejszą osóbką na ziemi. Jej miękkie, nieco pokręcone, ciemno brązowe włosy długością sięgały teraz za łopatki. Duże, roześmiane, czarne oczy, dokładnie takie same jak u Jacoba wyrażały wszystko, każde jej uczucie, każde ukłócie bólu, każdy przypływ radości. Blada skóra była gładka jak kreda i niezwykle delikatna, bez żadnej skazy. Jej malinowe usta, pełne śnieżno białych, równych ząbków, wyglądały tak jakby wyszły z pod dłuta Michała Anioła, albo innego artysty. Były perfekcyjne. Gdy dziewczynka się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się słodkie dołeczki. Jej głos był melodyjny i przywodził na myśl śpiew kanarka, tylko ,że był jeszcze piękniejszy. Jej małe rączki były niezwykle precyzyjne. Mała kochała naturę i wszystko co miało z nią cokolwiek wspólnego. Potrafiła godzinami spacerować po lesie, oglądać ptaki, czy też obserwować różne rośliny. Nie wyglądała na kilku miesięczne dziecko - wręcz przeciwnie, jej drobne ciało wyglądało jakby było co najmniej 3-4 letnie. Jacob od kiedy dałam mu na to pozwolenie przynajmniej trzy razy w tygodniu wybierał się z nią do La Push. Czasem udawałam się z nimi, ale zazwyczaj spędzałam ten czas samotnie na studiowaniu książek, zajmowaniem się domem, lub też pomocy Lily. Stefan i Vladimir pojawiali się coraz rzadziej. Tylko Blaise od czasu do czasu wpadał na dzień czy dwa i wracał do swoich towarzyszy. Wzbudzało to we mnie dziwny niepokój. Zresztą nie tylko to. Edward, Mikeyl'a, Embry, Aveline a nawet Jacob, zaczęli się ostatnio jakoś dziwnie zachowywać. Od razu skojarzyłam to z relacją łączącą Bellę i Jake'a. To musiało być coś więcej niż tylko przyjaźń. Wiedziałam, że jeszcze przed moim urodzeniem spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Czułam jakby coś mnie ominęło i było to zgodne z prawdą.
 

157. Zakłady

   Zamarliśmy czekając na jej reakcje. Wyglądała na zdezorientowaną i przerażoną. Carlisle zbliżył się do niej nieco.
-Lily-drgnęła na dźwięk swojego imienia-wszystko dobrze?
-Tak. Chyba tak-zdziwiła się słysząc swój odmieniony głos
-Nie chcemy ci nic zrobić-podał jej dłoń. Wstała. Podprowdził ją ostrożnie do lustra. Teraz zdziwiła się jeszcze bardziej ,widząc jak bardzo wypiękniała. Przestraszona spojrzała na swoje oczy, po czym przeniosła je na mnie. Zbliżyła się o krok. 
-Gdzie dziecko?
-Są na dole-wyjaśniłam
-Są?
-Masz dwie córki.
Jej twarz po raz pierwszy rozjaśnił uśmiech.
-Chce je zobaczyć-ruszyła w stronę schodów, ale Emmett i Jasper zastąpili jej drogę.
-Nie możesz teraz-powiedziałam-najpierw musisz zapolować. Dastan?
Chłopak wystąpił. Dziewczyna spojrzała na niego z uczuciem. Zbliżyła się do niego i ostrożnie go przytuliła. Edward też wyszedł z tłumu. Wszyscy troje wyskoczyli przez okno - Lily z lekkim wahaniem i wyruszyli w stronę lasu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jaspera, Emmetta i Jacoba rozmawiających zciszonymi głosami. Po chwili wszyscy podali sobie nawzajem dłoń. Wywróciłam oczyma - ciekawe o co założyli się tym razem. 

156. Inna a jednak taka sama

   Mogłabym się rozpisywać, o tym co nastąpiło później, ale sądzę, że wystarczy wam tylko ogólny zakres wydarzeń. A więc w skrócie : po tym co nastąpiło, do domu wrócili Esme, Mikeyla, Embry, Aveline, Bella i Edward z Effy, przedstawiliśmy im imiona dziewczynek, Epherin od razu zaintonowała swoim słodkim głosikiem "Ciri" i "Bree", tak więc od tej pory w skrócie tak je nazywamy, następnie okazało się, że pojawili się Alice i Jasper wraz z Rosalie i Emmett'em do których podczas porodu, zadzwoniła Esme. Rose oczywiście natychmiast zakochała się w nowych członkach rodziny. Mikeyla z pełną odrzucenia miną poinformowała nas tylko, że idzie do rezerwatu i zniknęła nam z oczu. Embry zabrał Aveline do siebie, a Edward i Bella, oraz ja Jacob i Effy wróciliśmy do domów. Pojawiłam się w domu Cullen'ów następnego dnia (sama, bo Jacob znowu udał się z małą do La Push). Ku mojej wielkiej uldze, dziewczynki od wczoraj zdążyły tylko na stałe otworzyć oczka i nabrać nieco zdrowszego odcieniu skóry. Obawiałam się, że w ciągu jednego dnia, zmienią się diametralnie - na szczęście fakt ,że tylko 25% z ich genów należały do wampirzych, przemawiał za możliwością ich normalnego życia. Kolejnego dnia - według Carlisle'a tego dnia, miało dojść do całkowitej przemiany Lily - przebrałam ją w czarne legginsy oraz luźną kwiatową bluzkę. Wszystkie jej kości i rany zdążyły już zarosnąć i skóra się wygładzić. Jej cera nabrała niezdrowego bladego koloru, a pod jej oczami jawiły się ciemne cienie. Jej rude włosy na powrót nabrały intensywnego odcieniu i stały się piękne, tak samo jak ona. Jej skóra była teraz zimna i gładka. Jej serce waliło młotem z niemożliwie szybkim tempem. Przemiana miała wkrótce dobiec końca. Jacob, Embry, Aveline, Effy, Ciri, Bree oraz Mikeyla czekali w salonie na obrót sprawy wraz z Rosalie i Esme które opiekowały się bliźniaczkami. Edward protestował, że ja i Dastan nie powinniśmy przebywać w chwili przemiany Lily w pobliżu bo w naszych ciałach płynie krew, ale nie zgodziliśmy się opuścić pokoju. Tak więc ja, Carlisle, Edward, Alice, Jasper, Emmett, Dastan i Bella zostaliśmy w pomieszczeniu. Jej serce przyśpieszyło do granic możliwości, szaleńczo walcząc z jadem, ale w końcu przegrało bitwę i zaczęło milknąć. Było coraz bliżej i bliżej, aż w końcu całkowicie ustało. Zbliżyłam się do niej nieco. Jej powieki zadrżały, aż w końcu uniosły się ku górze odsłaniając intensywnie szkarłatne oczy.

środa, 21 listopada 2012

155. Nowe w rodzinie

-Renesmee, jad!-zawołał Carlisle, zmienionym głosem. Doskoczyłam do ciała Lily. Zawahałam się chwilę po czym wbiłam strzykawkę w jej serce-za mało-mruknął doktor.
Sam pochylił się nad żebrem klatką piersiową dziewczyny i wbił kły w okolice jej żeber, po czym w zgięcie pach i talię. Ja również zawzięcie wstrzykiwałam jad, ale oboje słyszeliśmy, że serce już niemal ustaje, tak samo jak oddech.
-Żyj-jęknęłam przekazując ostatnią porcję-błagam, musisz żyć. Nie możesz teraz umrzeć. Nie możesz im tego zrobić. Nam tego zrobić. Nie teraz.
-Jacob, pomóż mu zająć się dziećmi. Umyjcie je i ubierzcie-nakazał Carlisle. W takiej chwili rozkaz wydawał się być banalny, ale oboje posłusznie wyszli. Zostaliśmy sami. Ja w desperacji odrzuciłam strzykawkę i rozpoczęłam masaż serca. moje ręce i ciało były już niemal całe szkarłatne. Wszędzie unosił się zapach krwi. Czemu by jej nie ugryźć i tak nie przeżyje...a pachnie tak apetycznie. Otrząsnęłam się i kontynuowałam operacje. Carlisle po raz ostatni wbił kły w jej ciało, po czym pochylił się nad jej piersią. Odsunęłam się nieco na bok i zamarłam wsłuchując się w ciszę. W końcu doktor uniósł się i otarł czoło rękawem.
-Udało się-mruknął zadyszany. Odetchnęłam z ulgą.
-Ile to potrwa?
-Cała dawka jadu jest umieszczona w najbliższej okolicy serca : ty skupiłaś się wyłącznie na nim, a ja tak blisko jak się dało. Powinno to potrwać nie więcej niż dwa dni.
-Wiedziałeś ,że będzie ich dwoje?
-Nie. Zaskoczyłem się tak samo jak wy. Chodź, pomożesz mi. Nie możemy jej tu przecież tak zostawić. Umyj ją z krwi, a ja tymczasem wyczyszczę i zdezynfekuję pomieszczenie.
Tak więc za pomocą wody, wody utlenionej, spirytusu i płynu na bazie acetonu udało mi się usunąc wszelkie ślady osocza na ciele, pozostawiając w nieładzie tylko otwartą ranę. Po chwili zjawił się Carlsile i zwinnie ją zaszył, bym mogła zakończyć swoją pracę. Tymczasowo ubrałam ją w luźną długą koszulę i czystą bieliznę. Spojrzałam na jej spokojną twarz. Wiedziałam, że tak naprawdę przyżywa katusze. Carlisle pomógł mi zrobić dla niej miejsce na łóżku w pokoju Edwarda. Zanieśliśmy ją tam i pozwoliliśmy jadowi działać. Po chwili do pokoju wszedł Dastan i Jacob. Każdy z nich trzymał w ramionach po jednym niemowlęciu. Teraz gdy ich drobne ciałka nie były już umorusane krwią można było zobaczyć jawiące się na ich bladych główkach rude włoski. Były bardzo do siebie podobne. To, że włosy były rude po Lily, zaprzeczał fakt, że fakturą były miękkie i proste, jak u Dastana. Oczy jednej dziewczynki miały kolor głębokiej czerni po ojcu, natomiast drugiej - delikatnej zieleni wymieszanej z błękitem.
-Są śliczne-westchnęłam-Macie już wybrane imiona?
-Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się, że będą dwie, ale szczęśliwym zrządzeniem losu, mieliśmy w zapasie więcej niż po jednym imieniu. Tak więc poznajcie Cirillę Kathy i Brienelle Jenny Terra.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Alice-wyjaśnił cicho-wyznała, że to było moje prawdziwe nazwisko.
Uśmiechnęłam się. W oczu zakręciła mi się łza.
-Wobec tego, nie musisz już być chłopcem bez nazwiska. Teraz masz już swój dom. Swoją rodzinę.

154. Niespodziewany obrót sprawy

   Edward zrzucił ze stołu wszystkie rzeczy i razem z Dastanem przenieśli Lily na jego blat. Carlisle wydobył scyzoryk z kieszeni.
-Esme, wyprowadź proszę Mikeyla'ę. Może być dużo krwi-powiedział
Esme posłusznie kiwnęła głową i wszystkie trzy wampirzyce zniknęły za drzwiami. Moja starsza córka wyglądała jakby miała za chwilę zemdleć.
-Aveline...-Edward spojrzał na nią bez przekonania. Dziewczyna oddychała płytko-Embry wyprowadź ją, bo zaraz zemdeje. I weź małą.
Wilkołak posłusznie wyszedł ze swoją narzeczoną na zewnątrz, uprzednio wziąwszy z sobą Effy. W pokoju został tylko Edward, Carlisle, Bella, Dastan, Lily, Jacob i ja.
-Renesmee...
-Wytrzymam-powiedziałam krótko.
Carlisle rozpruł nożem koszulę Lily pozostawiając ją nagą. Teraz mocniej było widać posiniaczone ciało, z licznymi ranami.
-Dziecko próbuje się wygryźć-mruknął Carlisle. Dastan zbladł radykalnie-trzeba zrobić cesarskie cięcie. Edwardzie, przygotuj jad, może być potrzebny. Carlisle naciął lekko brzuch Lily. Poczułam intensywny zapach krwi. Źrenice Belli rozszerzyły się. Edward zdążył doskoczyć do niej i wypchnąć ją za drzwi w ostatniej chwili : teraz byliśmy tu tylko ja i Jake, doktor, Dastan i Lils.
-Dobrze-mruknął Carlisle-Renesmee weź się za ten jad, Jacob chodź tu, musisz ją przytrzymać.
Jake stanął po drugiej stronie stołu, tak gdzie leżała głowa Lily. Zawahał się chwilę, po czym przygwoździł ją do blatu, naciskając na jej barki. Carlisle pogłębił wcięcie i znacznie je rozszerzył. Na podłogę trysnęła krew. Lily krzyknęła. Jej ciało drżało intensywnie i zbladło. Teraz nawet jej usta były białe i zimne.
-Carlisle, co się dzieje?-spytał podenerwowany Jake
-Umiera.
-CO?!-wydarł się Dastan. Carlisle nie odpowiedział tylko ostatecznie wyżłobił w brzuchu Lily odpowiednie nacięcie. Oczy dziewczyny na powrót zaczynały wygasać. Carlisle pochylił się nad jej ciałem i zachłysnął się głośno.
-Dastan, nożyce-mruknął. Chłopak natychmiast podał mu sprzęt. Carlisle uniósł coś w dłoni i przeciął coś pod owym niezidentyfikowanym obiektem. Po chwili zobaczyłam, że było to dziecko.
-Czy ono...
-Ona-uściślił Carlsile-żyje. Widzę coś jeszcze. Słyszałam ,że serce Lily zwalnia.
-Pośpiesz się-powiedziałam nerwowo
Carlisle ponownie pochylił się nad dziewczyną. Jej omdlałe ciało szarpnęło, Jacob mocniej naparł na jej barki i pierś.
-Nożyce-powiedział doktor bezceremonialnie. Przeciął kolejną martwą tkankę ciała i podniósł coś z ciała dziewczyny. Nie wierzę!!! BLIŹNIAKI.
-No i druga dziewczynka-ją też przekazał Dastanowi. Chłopak przestał na chwilę oddychać, by nie czuć woni krwi.

153. "Zaczęło się"

   Bee-beep. Bee-beep. Otworzyłam oczy. Bee-beep. Bee-beep. Bee-beep. Jacob wyskoczył spod kołdry jak oparzony i chwycił leżący na szafce telefon.
-Halo?...Tak, Jacob...o co chodzi?-powiedział niewyraźnie zaspanym głosem, po czym wsłuchał się w odpowiedź. Usiadłam na brzegu łóżka-Mhm...Tak...tak...jak długo to trwa?...dobra, jak myślisz mamy czas?...tylko? No dobra...Bella spokojnie-drgnęłam-...będzie dobrze...tak...nie, Bella na miłość Boską...TAK...nie tak, że tak, tylko tak, że nie...Dobra...Bells, uspokój się...SPOKOJNIE, już zaraz będziemy...do zobaczenia, cześć-rozłączył się i odłożył słuchawkę.
-Co sprawiło, że Bella musiała zadzwonić do ciebie o 3 w nocy?
-Lily. Musimy szybko do nich iść.
-O kurczę. Ale Effy...
-Weźmiemy ją ze sobą, trudno najwyżej będzie nam ryczeć do końca dnia.
Chwyciłam pierwsze lepsze ubranie i wsunęłam je na siebie. Jacob założył tylko przykrótkie jeansowe spodenki. Weszłam do pokoju Effy i jak najostrożniej ją z niego wyniosłam. Wsiedliśmy do samochodu - już po niecałych 10 minutach byliśmy na miejscu. Wpadliśmy z impetem do domu. Lily leżała na kanapie w salonie. Jej twarz wyrażała tylko ból, kończyny były powyginane pod różnymi kątami, ciało dygotało lekko, a oczy były puste. Dastan trzymał ją za rękę patrząc na nią z przerażeniem, Aveline szlochała cicho w kącie pokoju, a Embry próbował dodać jej otuchy, Carlisle majstrował zawzięcie przy aparaturze, Esme mu pomagała, Mikeyla (skąd się tu do cholery wzięła?!) siedziała za sofą z obojętną miną, Edward napełniał strzykawkę jakimś płynnym preparatem, a Bella stała i patrzała na to wszystko. W jej oczach widziałam histerię. Alice, Jaspera, Emmette i Rosalie zabrakło. Pewnie byli za daleko by móc tu teraz być. Podeszliśmy do Belli, ja trzymałam się nieco z boku, pozwalając działać Jacobowi. Gdy tylko się do niej zbliżył zaraz przywarła do jego piersi - on też ją obojął. Cmoknął ją w czubek głowy. Nie wiem czemu, to było zupełnie nie na miejscu, nie w takiej chwili, ale mimo własnej woli poczułam mocne ukłócie zazdrości. W tym uścisku, w tych spojrzeniach, w tym subtelnym pocałunku, było coś intymnego. Te drobne gesty były pełne uczucia, którego wcześniej między nimi nie widziałam, lub też nie chciałam zobaczyć. Głośny wrzask Lily wyrwał mnie z zamyślenia. Doskoczyłam do niej w chwili gdy Carlisle wstrzymiwał jej dawkę morfiny, a ona wciąż dygotała z bólu. Na chwilę zamarła, ale potem zaczęła krzyczeć z wzmorzoną mocą, w okolicach miednicy rozległ się głośny trzask.
-Zaczęło się.

152. Troszkę taktu

   W pewnym momencie, gdy już miała zacząć się walka między Parysem a Romeem, usłyszałam, że ktoś naciska na klamkę z zewnątrz. Wsunęłam pierwszą lepszą kartkę między stronnice książki i odłożyłam ją na bok. Po chwili do salonu wszedł Jacob, z małą Effy, śpiącą spokojnie w jego ramionach. Uśmiechnął się na powitanie po czym zniknął na schodach, by zaraz pojawić się z powrotem - samemu.
-Cześć-usiadł koło mnie i cmoknął mnie w policzek
-Jak było?-spytałam
-Świetnie. Wszyscy od razu pokochali małą. Najpierw bawiliśmy się na plaży-uniosłam nieco brwi-potem poszliśmy do domu Emily, by mogła poznać Noah i Zuri, a na koniec przeszliśmy się nieco po lesie. Wtedy zasnęła.
-Nie nudziła się?
-Coś ty. Chłopaki już o to zadbali.
Przyjrzałam mu się marszcząc brwi. Wzniósł oczy ku niebu.
-Oj Nessie. Chodzi o to, że nie brakowało jej rozrywek. Chyba najbardziej polubiła Quila, w końcu on wpoił sobie Clarie, więc wie jak zajmować się dziećmi. Chociaż Embry też zna się na rzeczy. Aveline też była kiedyś mała.
-No tak-powiedziałam sceptycznie
-Widzę w twoich oczach ,że uważasz ich za jakichś pedofilów-zaśmiał się-dokładnie tak jak Bella kilka lat temu. Nie zapomnę jej miny, jak powiedziałem jej o Quil'u i Clarie. A potem, jak dowiedziała się o nas...to były dla mnie ciężkie dni.
Doskonale to pamiętałam. Widok mamy rzucającej się na Jake'a, był przerażający.
-Zdaję mi się, że przed wyjściem czegoś nie dokończyliśmy-zamruczał przysuwając się bliżej
-Boże, kolejny zboczeniec - erotoman.
Uśmiechnął się szeroko, ale nie rezygnował. Również przysunęłam się do niego i cmoknęłam go w usta. Zrobił zdziwioną minę. Podniosłam się z kanapy.
-Troszkę taktu-mruknęłam-czekam na górze.

wtorek, 20 listopada 2012

151. Chwile wyciszenia

   Jacob był tak podekscytowany faktem, że korzystając z wolnego dnia, Jacob od razu wziął Epherin i zawiózł ją do rezerwatu, wcześniej przynajmniej 10 razy upewnił się, że nie chcę jechać.
-Na prawdę?-spytał jeszcze raz przed samym wyjściem
-Tak, na pewno. Skorzystam z wolnego dnia, porobię jakieś różne dziewczęce rzeczy na które zwykle nie mam czasu. A potem może wpadnę sprawdzić co u Lily...nie martw się, poradzę sobie.
Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
-No dobra. Postaram się nie wrócić za późno. Do zobaczenia.
-Do wieczora-cmoknęłam Effy przelotnie w policzek i na dłużej zatrzymałam się przy ustach Jacoba.
-Mam nadzieję, że będziemy kontynuować jak wrócę-powiedział Jake wysyłając mi znaczące spojrzenie
-Już lepiej idź-mruknęłam i wypchnęłam go za drzwi. Uśmiechnął się szeroko, pomachał mi, wsiadł do samochodu i odjechał. Jeszcze chwilę stałam i wpatrywałam się w miejsce w którym przed chwilą zniknął pojazd. Westchnęłam i wróciłam do domu. Tak właściwie nie miałam tu za wiele do roboty: wyczyściłam i tak już niemalże lśniące meble, podlałam rośliny w ogródku, poukładałam książki w porządku alfabetycznym, posegregowałam zdjęcia w albumach, wróciłam do biblioteczki i otworzyłam ją w poszukiwaniu jakiejś lektury. Zastanawiałam się chwilę nad kilkoma z nich, m.in. Rozważną i Romantyczną i Miastem Aniołów, aż w końcu po dłuższym na myśle siegnęłam po Dumę i Uprzedzenie. Musiałam bardzo wciągnąć się w lekturę, bo nim zdążyłam się obejrzeć, lektura dobiegła końca. Zerknęłam na zegarek. Było nieco po 20:00. Nie chciałam już mącić spokoju Cullenów - Lilly pewnie spała. Westchnęłam, odłożyłam książkę na półkę i sięgnęłam po swoich ulubionych Romea i Julię. Przewróciłam stronę i moim oczom ukazały się słowa prologu:

Dwa wielkie domy w uroczej Weronie,
równie słynące z bogactwa i chwały,
co dzień odwieczną zawiść odnawiały, 
obywatelską krwią broczyły dłonie.

 Lecz gdy nienawiść pierś ojców pożera,
 fatalna miłość dzieci ich jednoczy;
 i krwawa wojna, co z wieków się toczy,
w cichym ich grobie na wieki umiera.

 Miłość kochanków, śmiercią naznaczona,
wściekłość rodziców i wojna szalona,
zerwana późno nad mogiłą dzieci,

Przed waszym okiem na scenie przeleci.
Jeśli nas słuchać będziecie łaskawi,
błędy obrazu chęć nasza naprawi. 

Z zadowoleniem przerzuciłam kartkę. Tego było mi trzeba.

poniedziałek, 19 listopada 2012

150. I kolejny kompromis.

-Nessie...-zaczął Jacob, gdy już nakarmił Effy i sam pochłonął dwie wielkie miski płatków. Przeszliśmy do salonu. Pozostawił maleństwo na podłodze, by mogła spokojnie bawić się pozostawionymi tam zabawkami. Wyglądała wtedy tak rozkosznie.
-Słucham?-spytałam nie odrywając wzroku od małej. 
-Nie myśl, że znowu chcę wszczynać kłotnię, ale zastanawiełem się tylko, czy to co wtedy powiedziałaś, to o tym, że nie chcesz, żeby Effy miała jakikolwiek kontakt ze sforą, było tak do końca przemyślane.
-Jacob-westchnęłam-w sforze jest 14 wilkołaków: Quil, Brady, Paul, Colin, Leah, ty, Seth, Embry, Jared, Sam, John, Kei, Jonah i Ewan. Z czego 6 : ty, Quil, Paul, Embry, Jared i Sam przeżyli już wpojenie. Leah jest dziewczyną więc w tym wypadku odpada. Tak pozostaje nam 7 dorosłych wilkołaków, pozwól, że wymienię z imienia: Brady, Colin, Seth, John, Kei, Jonah i Ewan. Serca każdego z nich są gotowe na przyjęcie mojej córki.
-Sam ich przypilnuje...
-Sam ma teraz rodzinę : Emily, 5 letniego Noah i 7 letnią Zuri, nie pamiętasz?
-Dobra, Nessie. Pójdźmy na kompromis: ty pozwolisz spędzać Effy czas z Quil'em, Paul'em, Embry'm, Jared'em i Sam'em oraz Leah, chociaż to ostatnie to chyba nie najlepszy pomysł, a ja...
-A ty w zamian postarasz się, by pozostali nie mieli z niej styczności-dokończyłam za niego
-To idziesz na to?-spytał
-Skoro obiecujesz, że nic jej nie grozi...
-O rety dzięki Nessie!
-Jeszcze nie ma za co-uśmiechnęłam sie

niedziela, 18 listopada 2012

149. Filmy

   Jacob podsunął Effy łyżkę z jedzeniem Otworzyła usta i z uroczym mlaśnięciem pochłonęła kolejną porcję budyniu malinowego. Ledwo skończyliśmy rozmowę w sypialni, ledwo zdążyliśmy się ubrać, a z sypialni maleństwa dobiegły nas ciche dźwięki kołysanek. To nasza córeczka, codziennie po obudzeniu nuciła swoje ulubione melodie, by poinformować nas o swoim istnieniu. Wysunęłam kamerę z szafki i włączyłam nagrywanie. Jake spojrzał na mnie pytająco.
-No co? Pamiętasz jak gdy byłam w ciąży z Aveline pokazałeś mi film z mojego dzieciństwa? Czemu Effy nie miałaby mieć takiego filmu.
-Na prawdę aż tak bardzo ci się podobał?
-Jasne że tak Jay-uśmiechnęłam się. On też. Użyłam pseudonimu, z którego korzystałam gdy byłam jeszcze małym dzieckiem.
-Trzeba było powiedzieć mi to wcześniej. Wszyscy mieliśmy na twoim punkcie takiego hopla, że nagraliśmy mnóstwo takich filmów. Poszukam ich potem, w wolnym czasie.
-Och, naprawdę? Dziękuję!
Wyłączyłam kamerę i podbiegłam do Jacoba by cmoknąć go w policzek. Roześmiał się.
-Nie ma za co. Ten film był tylko jednym z wielu.
-Mogłeś powiedzieć wcześniej-udałam obrażoną
-Na serio nie wiedziałem, że aż tak bardzo chcesz je obejrzeć. Myślałem, że tego nie lubisz.
-Ależ oczywiście że to lubię! Nawet kocham!
-Jak bardzo?
-Na pewno nie tak bardzo jak ciebie.

148. Dzieci

 Pierś Jacoba unosiła się i opadała równomiernie pod wpływem oddechu. Odetchnęłam cicho i złożyłam na jego ustach subtelny pocałunek.
-Jak ja za tym tęskniłem-mruknął uśmiechając się lekko, ale nie otwierając oczu
-Zauważyłam.
Uśmiechnął się nieco mocniej.
-Aż tak cię zmęczyłem?
-Niestety muszę ci przyznać rację. Nie myśl sobie, że codziennie będę ci pozwalać na takie szaleństwa, dwójka dzieci nam wystarczy. 
-To nie tak dużo-otworzył oczy-a Aveline jest już prawie dorosła.
-No tak, ale biorąc pod uwagę to że opiekujemy się jeszcze Dastanem i Mikeylą...
-Ale nie jesteśmy ich rodzicami, a oni też nie są już małymi dzieciakami.
-Coś ty taki zdecydowany? Chcesz mieć więcej dzieci?
-Jestem facetem, nie trudno się domyśleć ,że syn by się przydał-mruknął
-I co, nie odpuścisz, do póki nie będziesz go miał?
-Z twoimi genami to może trochę potrwać-wyszczerzył się
Jęknęłam.
-No co?
-Zastanawiam sie, co masz do zarzucenia Aveline i Effy. Przecież Av jest wilkiem, jak ty...
-Może i tak, ale z tego nie korzysta. Rozmawiałem o tym z Carlisle'm i przez to, że ma w sobie trochę wampira i trochę wilkołaka, jej organizm będzie walczyć, aż nie wyeliminuje jednego z tych genów, w tym wypadku tego mniej wykorzystywanego czyli pewnie wilkołaczego-skrzywił się-tak więc, o ile już nie straciła możliwości zmiany w wilka, niedługo się to stanie. A dla syna byłoby to nieuniknione-powiedział rozmarzonym głosem-a poza tym kocham, ją ale podpadła mi tym, że tak łatwo dała się przechwycić Embry'emu.
-Przecież sam wiesz, że to nie jego wina, że ją sobie wpoił.
-Ale wpojenie nie musi od razu znaczyć miłości-odparł-w naszym przypadku tak było, ale to nie znaczy ,że w ich też musiało.
-No dobra. Ale jest jeszcze Effy.
-Biorąc pod uwagę to ,że Dastan zdecydowanie za szybko pozwolił sobie na założenie rodziny, Aveline niedługo wyjdzie za tego idiotę, a Mikeyla pali jak smok i do tego, dnie i wieczory spędza w towarzystwie bandy dojrzałych wilków, przypuszczam że nie będzie miejsca na ziemi, w którym Effy będzie mogła się przede mną schować-przyznał szczerze
-Gdyby to teraz słyszała, pewnie od razu skorzystałaby z okazji i uciekła-westchnęłam

Sto lat :)

   Dnia 2 listopada 2012 roku, blog obchodził swoje pierwsze urodziny :) Jestem bardzo szczęśliwa, że przetrwał próbę czasu i mimo, że miał swoje wzloty i upadki wciąż funkcjonuje. Pragnę przede wszystkim podziękować wszystkim obserwatorom, żetelnym komentatorom i wszelkim czytelnikom - bez Was mój blog byłby niczym. Dziękuję również wszystkim tym, od których otrzymałam różne genialne pomysły, tworząc każdy rozdział jeszcze wspanialszym. Mam nadzieję, że to nie był jego ostatni jubileusz i będziemy mogli dalej wspólnie tworzyć tę historię. Na tę chwilę, jeszcze raz dziękuję wszystkim. I by mimo tego, że wszystko ma swój zmierzch, wszystko dobiega końca, żeby miejsce dni zajmowały jeszcze piękniejsze noce.

" I znów zmierzch – zamruczał pod nosem. – Kolejny dzień dobiega końca. Choćby nie wiem jaki był piękny, jego miejsce zajmie noc."~Edward Cullen

147. Chwile zapomnienia

   Weszłam do domu i zrzuciłam z siebie kurtkę i buty. Poczułam gorące ręce na swojej talii. Uśmiechnęłam się w duchu.
-Siedzę tak sobie i czekam, aż moja kochana żona wróci do domu, aż w końcu przypominam sobie, że sam zawiozłem ją dziś do pracy i biedactwo nie ma jak wrócić-zamruczał-a w tym samy momencie przed moim domem pojawia się samochód obcego mężczyzny, a w nim zgadnijcie kto? Moja żona.
-Jake, przecież to tylko Kyle-mruknęłam-znasz go.
-Ale to nie zmienia faktu, że jestem chorobliwie zazdrosny.
Odwróciłam się i złożyłam na jego ustach  pocałunek.
-Już lepiej?
-Teraz to jestem już cholernie zazdrosny-przyciągnął mnie mocniej do siebie 
-Kyle nie jest nawet w połowie taki jak ty. 
-Udowodnisz?-zapytał uwodzicielsko, gładząc lekko moje plecy i składając na mojej szyi delikatne pocałunki.
-Gdzie jest Dastan?-spytałam oddychając płytko
-Z Lily, u Carlisle'a.
-A Aveline?
-Z Embry'm, Jaredem i Quilem.
-Mikeyla?
-Razem z nimi.
-Effy?-teraz mój głos przypominał raczej pisk.
-Śpi na górze.
Chwycił mnie w objęcia. Pożądanie wzrastało z każdą sekundą. Zniecierpliwiona  całowałam go namiętnie w usta. Poczułam jak jego silne ręce zaciskają się na mojej bluzce i rozrywają ją jednym ruchem. Moje ręce same powędrowały ku jego odzieży i same się jej wyzbyły. Tak przyszła kolejna chwila zapomnienia.

sobota, 17 listopada 2012

146. Citroen C4

   Powrzucałam karty pacjentów do odpowiednich szuflad i zamknęłam je z cichym trzaskiem. Koleiny dzień w pracy dobiegł końca. Zrzuciłam z siebie fatruch i powiesiłam go na haczyku, a w tym samym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi.
-Proszę!-zawołałam
Drzwi uchyliły się i do środka wszedł Kyle Fox. Pracowałam tu od miesiąca i widywałam go niemal każdego dnia. W sumie go lubiłam i zaprzyjaźniłam się z nim. Kyle był wysokim dość szczupłym mężczyzną, jednak nie oznaczało to, że brakowało mu muskulatury - nie był to co prawda Emmett, ale nie można było powiedzieć ,że nie ma mięśni. Miał proste, nieco zmieżwione włosy, koloru złotego brązu i ładne piwne oczy. Uśmiechnął się miło.
-Cześć. Już po pracy?-spytał
-Tak-odwzajemniłam uśmiech-a ty?
-Też. Chciałem tylko zapytać, czy masz dzisiaj jakiś środek transportu?
Zastanowiłam się.
-Nie, tak właśniwie to nie. A co?
-Wobec tego, może pozwolisz mi się odwieść?
-Och Kyle, byłabym ci bardzo wdzięczna, dziękuję.
-Nie ma sprawy, czekam w samochodzie.
-Dziękuję, zaraz przyjdę.
Uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł. Ja narzuciłam na siebie cienką skórzaną kurtkę, chwyciłam torebkę i również opuściłam gabinet. Tak jak obiecał, Kyle czekał w swoim srebrnym Citroenie C4 zaparkowanym przed samym wejściem do szpitala. Wsiadłam do samochodu po stronie pilota. Kyle przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z parkingu.
-Jeszcze raz dziękuję-powiedziałam-akurat dzisiaj zostawiłam samochód w domu.
-Jeszcze raz nie ma za co-odparł-ktoś cię przywiózł?
-Tak, mój mąż.
-Ach tak. Co u twoich dzieci? Poczekaj...Aveline i Effy?
-Trafiłeś. Dobrze.
-A u tych adoptowanych...hmm...
-Dastan i Mikeyla. Też dobrze.
-Cieszę się.
-Skręć tutaj.
Na chwilę zapadła cisza.
-To tutaj.
Zatrzymaliśmy się przed naszym domem.
-Ładnie tu.
-Dzięki. Może wejdziesz na chwilę?
-Nie, jest już późno nie chcę obudzić małej.
-Na pewno?
-Na pewno. Do zobaczenia w poniedziałek.
-Cześć.
Na pożegnanie cmoknęłam go przelotnie w policzek i wyskoczyłam z samochodu. Nim się obejrzałam już zniknął wśród drzew.

145. Marnieć w oczach

   Ku moim ubolewaniom już po kilku tygodniach okazało się, że Carlisle się nie mylił. Effy już po miesiącu wyglądała jak ponad półroczne dziecko. I można by je za takie uznać, gdyby nie fakt, że mała potrafiła bez problemu samodzielnie siadać, raczkować wypowiadać jakieś proste słówka i robić różne inne rzeczy, które dla normalnego dziecka w jej wieku wydawałyby się niemożliwe. Z wyglądu też się zmieniła. Jej włosy miały ciekawą ciemno brązową barwę. Jednego dnia się kręciły, a drugiego były lekko falowane, długością siegały za ramiona, a czarne oczy były niezwykle inteligentne. Sylwetka dziewczynki oczywiście również odbiegała od normy : mała była smukła, dość wysoka ale również giętka co czyniło dziewczynkę zwinną i szybką. Nieraz znikała nam z oczu by po chwili pojawić się w tym samym miejscu w którym ostatnio ją widzieliśmy.
    Mimo szczęścia związanego z małą Effy, nikt z nas nie miał ochoty do radości. Lily czuła się coraz gorzej, a według wyliczeń Carlisle'a powinna już urodzić. Tłumaczył to faktem, że dziecko jest bardziej podobne do człowieka niż wampira, gdyż tylko 25% jego genów, są genami wampira, czyli Dastana. Mało tego, Lily wychudła strasznie : jej rude włosy wypłowiały, piękne oczy przygasły, skóra stała się blada i niemalże przezroczysta. To było logiczne, że dzieje się z nią coś złego. Z dnia na dzień wyglądała coraz marniej. Wręcz marniała w oczach. Widać było że cierpiała choć nie chciała tego pokazywać.
    Jeżeli chodzi o Stefana, Vladimira i Blaise'a to, wszyscy troje od dłuższego czasu stacjonowali u Belli i Edwarda. Nie licząc tych kilku tygodni gdy udali się na polowania za Seattle ( niestety nie chcieli przejąć zwyczajów panujących u nas ) oraz gdy postananowili odwiedzić Denalii. Denerwowała mnie ich obecność. Znaczy, nie miałam nic ani do Stefana i Vladimira - lubiłam ich i szanowałam. Tu chodziło o ich młodego towarzysza. Irytowała mnie jego obojętność oraz całkowity brak wszelkich zasad. To z jakim politowaniem patrzył na mnie Aveline, Dastana jako pół wampirów, oraz na Jacoba i Embry'ego, doprowadzało mnie do szału. Wydawał się być wiecznie czymś znudzony, więc chyba postanowił znaleźć sobie nowy obiekt zainteresowań - dużo czasu spędzał z Mikeyla'ą oraz ku mojemu przerażeniu z małą Effy. To jeszcze bardziej mnie wkurzało, bo w końcu ona tak samo jak ja była mieszańcem, którymi w moim przeświadczeniu gardził.
    Żeby nie myśleć tyle o codziennych problemach zgodziłam się na objęcie posady psychologa-psychiatry w szpitalu w którym pracował Carlisle. Praca pozwalała mi oderwać się od rzeczywistości. Przykrej rzeczywistości.

piątek, 16 listopada 2012

144. Auć

   W porównaniu z odczuciami które dotknęły mnie gdy Jacob przytulił mnie do swojej piersi, ból zdawał się nie być niczym ważnym.
-Jake, na prawdę nie musisz mnie tam zanosić-powiedziałam szczerze
-Nie ma mowy. Nie będę znowu ryzykował twoim kosztem.
-Jacob, proszę. Ten jeden raz, nie wywołujmy zamieszania z byle jakiego powodu. Zwykłych ludzi też często coś boli.
Wzniósł oczy ku niebu.
-Niech ci będzie.
Postawił mnie na ziemi. Razem weszliśmy do domu Carlisle'a. Nie usłyszałam momentu w którym obudziła się Effy. Teraz siedziała na kanapie podtrzymywana przez Esme. A Carlisle przyglądał się jej i robił notatki.
Gdy weszliśmy spojrzał na nas i uśmiechnął się.
-Korzystając z chwili, pozwoliłem sobie na przeprowadzenie małych badań-powiedział. 
-I co?
-Cóż, szczerze mówiąc tylko sprawdziłem ostatnio opracowane tezy. Według nich, Epheryn jest bardziej podobna do Nessie-spojrzał na mnie z uśmiechem-bo aż 50% jej genów jest wampirze. Występuje też dość duże stężenie wilkołaczych genów: 40%. Mała jest za to uboga w ludzkie cechy, gdyż jest to tylko 10%. W kwestii wyglądu, pewnie nie trudno się domyślić, dziedziczy mniej więcej po połowie. Będzie rozwijać się ze średnim tempem około jednego ludzkiego roku na dwa do dwóch i pół miesiąca.
-Tak szybko?-zdziwiłam się
-Nessie-Carlisle spojrzał na mnie zdziwiony-to prawie że twoje tempo.
-CO?!-zdziwiłam się
-Co prawda było nieco wolniejsze, bo przypuszczalnie wiek dojrzałości fizycznej, Effy osiągnie w wieku 17 ludzkich lat, czyli już za ok. 3 lata, oznacza to dojrzałość płciową za niecałe 2,5 roku.
-Super.

sobota, 27 października 2012

143. Życie

   Nie minęły trzy godziny, a już poczułam ukłócie żalu i tęsknoty, połączone z niezwykłym bólem. Nie był to tylko ból psychiczny. Czułam go na całym ciele. Rozchodził się łagodnie, coraz to boleśniej kumulując się w okolicach serca, które coraz to bardziej zwiększało swe tempo. Do tego tak bardzo pragnęłam na nowo znaleźć się w ramionach Jacoba... Skrzywiłam się nieco. Ten grymas nie uszedł uwadze Dastana.
-Co jest?-spytał
-Nic...podaj mi proszę telefon.
-Po co?
-Chcę zadzwonić.
-Do kogo.
-Podaj telefon.
-Ale mamo...
-To nie była prośba-warknęłam
Zebrani spojrzeli na mnie z przerażeniem. Esme podała mi aparat. Wykręciłam numer Jacoba, podniosłam się z kanapy i wyszłam na zewnątrz. Odebrał po 3 sygnałach.
-Halo?
-Jake?
-O Boże, Renesmee. Tak bardzo się o ciebie martwiłem.
-Przepraszam.
Westchnął
-Nie to ja cię przepraszam...byłem trochę za ostry i niesprawiedliwy. Gdzie jesteś?
-U Esme.
-Za chwilę tam będę.
-Dzięki.
Ledwie zdążyłam się rozłączyć, gdy usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się i wpadłam prosto w gorące ramiona Jake'a. Moje serce rozszalało się jeszcze bardziej, co wydawało się prawie niemożliwe.
-Auć-jęknęłam cicho
-Co jest?-radykalnie mnie od siebie odsunął
-Nic takiego.
-Przecież widzę że coś nie tak.
Skrzywiłam się mocno.
-Nessie!
-Boli-pisnęłam cicho
Jake nie czekając wytrącił mnie z równowagi zgrabnym pchnięciem w zgięcie kolan, po czym chwycił moje przeracające się ciało w ramiona i biegiem zaniósł z powrotem do domu.

piątek, 26 października 2012

142. Co dalej?

    Przebiegłam przez las zastanawiając się co robić dalej. Deszcz lał mi na głowę, sprawiając ,że przemokłam do suchej nitki. Nie mogłam pobiec do rodziców, bo Edward zaraz pobiegłby do Jacoba i to mogłoby się źle skończyć. Do domu nie wrócę. Mogę iść jeszcze tylko do dziadka Cullena. Na razie Alice, Jaspera, Rose i Emmetta nie ma więc mam szansę na nieco ciszy i spokoju. Ruszyłam tam szybkim tempem i już po chwili zatrzymałam się pod ich domem. Zapukałam do drzwi. Odpowiedział mi szelest i po chwili w wejściu stanęła Esme. Spojrzała na mnie raz i wpuściła mnie do środka.
-Co ci się stało dziecko drogie?-spytała cicho gdy położyłam Effy w starym łóżeczku Aveline na piętrze i zeszłam z powrotem na dół.
-Jacob.
-Coś z nim nie tak?
-Nie...chyba nie, po prostu się pokłóciliśmy.
-Ale to chyba nie powód...
-Uwierz mi, że to był powód.
Usłyszałam ciche kroki na schodach i do salonu weszli Dastan i Carlisle. Spojrzeli na mnie zdziwieni.
-Mamo? Co ty tu robisz o tej porze.
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. W tym momencie nie wytrzymałam i kącikami moich oczu popłynęły łzy.
-Renesmee, co się dzieje?-zaniepokoił się Carlisle-Esme.
-Pokłóciła się z Jacobem-odpowiedziała łagodnie kobieta
-Co? Ale dlaczego?-powiedział Dastan
Milczałam.
-Przecież nie możesz unikać go do końca życia.
-Owszem mogę-wychrypiałam

czwartek, 25 października 2012

141. Ogromne zwarcie

Podniosłam się z kanapy. On zrobił to samo.
-Ty z TEGO pobierasz wyłącznie przyjemność, a to ja przez cały czas musze cierpieć.
-Ok, niech ci będzie. Dzisiaj ci odpuszczę. Zadowolona?
-Nie.
-To co jeszcze?
-Nie chce ,żeby jak na razie ktokolwiek z twojej sfory widywał Effy.
-Co?
-Po prostu nie chcę tego samego co było z Aveline. Nie oddam mojej córki tym wilkom.
-Nie zapominaj ,że twój mąż też jest TYM WILKIEM.
-I zachowujesz się tak jak oni wszyscy. Myślisz tylko o jednym. Jak zwierze.
-To teraz dla ciebie jestem już tylko zwierzęciem, służącym do...
-Żebyś wiedział. Nie wierzę, żebyś wytrzymał całą moją ciążę, bez żadnych stosunków.
-Sugerujesz, że cię zdradziłem? A skąd ja mam mieć pewność co ty robiłaś sama przez kilka miesięcy z trzema dorosłymi mężczyznami!
-Domyśl się! To że ty posuwasz wszystko co się da nie znaczy, że ja też jestem taka jak ty!
-To może mam się również domyślić czyją córką naprawdę jest Epheryn?
-Słucham?
-O, a może Aveline również nie jest moja.
-Ty kretynie, przecież ona jest wilkiem!
-Mało jest w rezerwacie wilkołaków?
Moja otwarta dłoń z głośnym trzaskiem uderzyła w jego policzek. Na jego policzku powstała blada czerwonawa pręga.
-Jak śmiesz-wycedziłam
Spojrzał na mnie bezlitosnym kamiennym wzrokiem.
-A co może jeszcze o czymś nie mam pojęcia?
-Przestań! Ty to niby co?!
To nie był Jacob którego znałam. To nie był Jacob którego kochałam, tylko jakaś straszna kreatura. Ani zapach alkoholu z jego ust, ani mocne zdenerwowanie nie były w stanie wyjaśnić tego co powiedział. Pobiegłam po schodach na górę, wpadłam do sypialni Effy, zatrzasnęłam drzwi. Maleństwo na szczęście wciąż spało. Wyjęłam je z łóżeczka, otuliłam kocykiem i razem z nim na rękach zbiegłam po schodach na dół. Bez zbędnych procesów wybiegłam na dwór i trzasnęłam drzwiami.

140. Lekkie spięcie

   Przekroczyłam próg swojego domu i po cichu zaniosłam Effy do sypialni. Mała spała i starałam się za wszelką cenę nie wyrywać jej z tego stanu. Jacob wszedł zaraz za mną i czekał w salonie aż wrócę. Teraz gdy Dastan spędzał noce u Cullen'ów przy Lily, lub w własnym domu ( prezent ślubny ), a Aveline nocowała u (według ofincjalnej wersji) koleżanek. Chociaż wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że spędza ten czas u Embry'ego. Wobec tego w domu pozostała jeszcze tylko Mikeyla, która dzisiaj postanowiła spać u Belli i Edwarda. Dom pozostał do naszej dyspozycji. Usiadłam obok Jacoba. Ten objął mnie i pocałował lekko w usta. Następnie przycisnął mnie mocniej do siebie i oparł rękę na moim udzie, dalej wciąż mnie całując. Zacisnęłam usta i pochyliłam głowę w dół.
-Co jest?-spytał Jacob
-Nie mam ochoty-mruknęłam i odsunęłam się na drugi koniec sofy.
-Coś się stało?
-Nie.
-To o co ci chodzi?
-Po prostu nie mam ochoty-warknęłam cicho
-Ale dlaczego?
-Ja wiem, że ty najchętniej robiłby wszystko wszędzie i o każdej porze, ale zrozum, że niektórzy nie chcą spędzić całego życia na uprawianiu seksu.
-No dobra, powiedz to wreszcie. Nie chcesz znowu zajść w ciąże? Jeżeli aż tak bardzo chcesz tego uniknąć, można to załatwić w inny sposób, jest dużo metod antykoncepcji...
-Nie Jacob, dla mnie to jeszcze za wcześnie.
-Przecież mówię ci, że nie musisz od razu rodzić kolejnych dzieci.
-Z twoimi genami, to jest nie do uniknięcia. A uwierz mi dla mnie od 2 do 5 złamanych kości dziennie, liczne wykrwawienia i inne urazy to nie jest atrakcja.
-Patrzysz na to tylko przez pryzmat bólu?

środa, 10 października 2012

Informacja

Ponieważ ostatnio ilość wyświetleń znacznie spadła, postanowiłam, że jeżeli do końca miesiąca nie pojawi się co najmniej 600 osób, przestanę publikować posty. Na czas, aż wyświetlenia wzrosną, zawieszam działalność.

niedziela, 7 października 2012

139. Efekty

    Carlisle pozostawił nas w szpitalu jeszcze na trzy dni, czyli na czas obserwacji. Oczywiście przez ten czas tylko on oraz najbliższa rodzina mogli oglądać małą. Nie chciałabym zobaczyć miny doktora Fox'a, gdy po kilku dniach mała zaczęła samodzielnie siadać i raczkować. Tak więc zręcznie wymigaliśmy się tym, że ma jakiegoś wirusa i lepiej się do niej nie zbliżać. Effy z każdym dniem stawała się coraz śliczniejsza. Jej główkę zdobiły teraz ciemnobrązowe włosy. Prawdopodobnie efekt zmieszania czarnych włosów Jacoba i moich kasztanowych. Nie były to jednak tak jak w moim przypadku włosy kręcone, ale delikatnie falowane.
    Razem z Jacobem i małą wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu Cullen'ów. Ponieważ cały personel szpitala żył w przekonaniu, że dziecko jest ciężko chore, ani jej rodzeństwo, ani wujkowie, ciotki i reszta rodziny nie mogli złożyć jej wizyty. Teraz z niecierpliwością czekali na ujrzenie nowego jej nowego członka. Poza tym, dobiegły nas słuchy, o słabym stanie Lily. Dziecko nie było zbyt delikatne: gryzło, łamało kości, uszkadzało mięśnie i stawy, bez żadnej litości. Zdawało się mieć siłę trzech dorosłych osób. A Lily jako człowiek była jeszcze bardzo krucha i słaba, więc ból zapewne był dla niej nie do wytrzymania. Stefan, Vladimir i Blaise którzy postanowili zabawiać przy nas na dłużej, dziwili się widząc jaką miłość wyraża ta "nędzna ludzka istota" w stosunku do organizmu który usilnie próbuje pozbawić ją życia. 

138. E.E.Black

   Bez wahania wzięłam ją na ręce i przyjrzałam jej się lepiej. Miała jasną, gładką, jedwabistą cerę, oczy czarne, okrągłe, otoczone wachlarzem gęstych, ciemnych rzęs. Mały zgrabny nosek i urocze malinowe usta dopełniały całości jej ślicznej buźki czyniąc ją z pewnością najśliczniejszym stworzonkiem na ziemi.
-No cóż, Ephraim'a z ciebie nie będzie-mruknął Jacob
-Może chociaż Epherin? Wymawiałoby się Eferyn, całkiem ładnie.
-Masz głowę do imion. Ale jak to skracać?
-Jest maleńka. Wygląda trochę...jak elfik.
-Effy?
-Skoro pierwsze imię ma po twoim dziadku, to może drugie po mojej babci?
-Której?
-Esme.
-Epherin Esme Black.
-Jak dla mnie super.
-Carlisle co sądzisz?
-Esme będzie wniebowzięta-przytaknął z uśmiechem
-Dużo jej zawdzięczamy, chociaż tyle możemy dla niej zrobić.

_______________________________________________________________________

Pojawiła się nowa osoba w dziale 'postacie'!

137. Dziedzic

   Podniosłam się z łóżka i spróbowałam wstać, ale przypomniałam sobie o centylionie rurek powbijanych w moją skórę. Westchnęłam i raz po raz zaczęłam je wyciągać.
-Czy to na pewno rozsądne?-spytał Jacob
-Czemu nie-bąknęłam.
Do sali wbiegła Bella i Edward. Spojrzeli na mnie i zrobili takie miny jakby właśnie ujrzeli archanioła Gabriela we własnej osobie.
-Renesmee!
-No, a któż by inny.
-Myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Uwierzcie mi, że ja też.
-Co robisz?
-Idę zobaczyć moje dziecko.
-Chyba sobie żartujesz nie wolno ci!
-Przez ostatnie dwie godziny dwadzieścia sześć byłam martwa, teraz wszystko mi wolno.
No bo co kurde, ledwo człowiek ożył i już ma leżeć z jakimś aluminium w ręce.
-Renesmee-usłyszałam głos. To był Carlisle, a razem z nim jakiś bardzo młody lekarz. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się-Przestań wyciągać sobie igły z rąk i kładź się. To jest doktor Kyle Fox. Psycholog dziecięcy. Właściwie prawie pediatra.
-Jeśli można zapytać, do czego potrzebny mi psycholog dziecięcy?
-Jak już stwierdziłem, pan doktor bardzo dobrze zna się na pediatrii, a jak przypuszczam od niedawna masz dziecko.
-Z całym szacunkiem-wtrąciła się Bella-ale sądzę, że ten szpital ma pediatrów z pełnym wykształceniem, a nie tylko częściowym.
-Owszem, jednego na urlopie-powiedział Carlisle sucho-a teraz jeżeli można, Bello, Edwardzie myślę, że wypadałoby pokazać rodzicom ich dziecko. Nessie, Jake chodźcie za nami.
Pan Fox, Carlisle, ja(ha, udało mi się wyjąć te rurki) i Jacob przeszliśmy przez drzwi w ścianie do pewnego dziwnego pokoju. Ściany były tu częściowo szklane i wszędzie dookoła stały inkubatory z małymi dziećmi w środku. Po sali krzątały się pielęgniarki i zaniepokojeni rodzice. Carlisle rozejrzał się, zajrzał w karty kilku małych pacjentów, aż w końcu zatrzymał się przy urządzeniu w kącie pokoju i wydobył z niego opatulone w różowy kocyk zawiniątko.
-Poznajcie swoją córeczkę-powiedział

sobota, 6 października 2012

136. Rozmowa niedoszłych trupów

   Spojrzałam w dół na szpitalne ubranie w które zostałam jak przypuszczam podczas mojej nieobecności wciśnięta. Z zdziwieniem spostrzegłam, że mój brzuch jest płaski.
-Co jest z dzieckiem?
-Wybacz, przez te dwie godziny, byłaś właściwie nie żywa. Nie mogliśmy go tam zostawić, mogłoby umrzeć.
-Mogłoby? To znaczy, że żyje?
-Jak najbardziej. Przypuszczam, że obudziłaś się w momencie w którym rozpocząłem cesarskie cięcie.
-To niedawno.
-Wiem.
-Czy wszystko z nim dobrze?
-Jak na razie jest w dobrych rękach. Pielęgniarka się nim zajmuje.
-Czy mogę wiedzieć...czy to chłopiec czy dziewczynka?
-Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Zajmowałem się tym, żeby ocalić ci życie ,a nie sprawdzać płeć.
Ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Jacob. Był blady jak ściana, miał podkrążone oczy i trzęsły mu się ręce.
-Zostawię was samych-mruknął Carlisle i wyszedł, ale zanim to odwrócił się na chwilę-Renesmee, mam do ciebie sprawę. Jedna lekarka z naszego sektora psychiatrów i psychologów odeszła na emeryturę. Jeżeli masz ochotę, mógłbym załatwić ci pół etatu.
-Byłoby świetnie. Porozmawiamy później, dobrze?
-Nie ma sprawy-odparł i wyszedł.
Jacob podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego brzegu.
-Przepraszam-powiedział
-Za co?
-Nie wiem. Po prostu jak na ciebie patrzę, czuję, że mam przeprosić.
-Wiesz, że mamy dziecko?
-Wiem.
-Jak je nazwiemy?
-Kiedy cię nie było...rozmyślałem o mojej rodzinie. Może by tak...Ephraim? Po moim dziadku.
-Ślicznie.

135. Puls

    Nieznośny ból targnął moim ciałem i przywrócił mnie do życia. Syknęłam głośno. Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym, a w okół unosi się zapach mięty i gumy. Ktoś przy moim lewym uchu odetchnął głośno.
-Jest puls-mruknął.
-Coś się stało?-spytał drugi, kobiecy głos
-Żyje. Znalazłem puls. Biegnij powiedzieć Edwardowi, Belli no i Jacobowi, pewnie strasznie się zamartwiają.
Otworzyłam oczy. Leżałam w białym pokoju, z mnóstwem różnych dziwnych narzędzi i urządzeń. Obok Carlisle w białym lekarskim fartuchu uśmiechał się do mnie miło. Chciałam poruszyć ręką, ale poczułam ukłucie i spostrzegłam ,że w moim ciele tkwi dużo różnych dziwnych rurek.
-Czy to konieczne?-spytałam
-Jak najbardziej. Jak się czujesz?
-Chyba dobrze, ale gdzie ja jestem?
-W szpitalu.
-Co? Dlaczego?
-Chociażby dlatego, że przestałaś oddychać, straciłaś puls ,a mój domowy sprzęt nie pozwala na profesjonalną pomoc. Więc przenieśliśmy cię tu.
-Długo mnie nie było.
-Dwie godziny i dwadzieścia sześć minut-stwierdził doktor patrząc na zegarek.
-Byłam martwa przez ponad dwie godziny?
-Skoro tak to ujmujesz.


środa, 3 października 2012

134. Widmo

   Ogarnęło mnie światło. Napierało z każdej strony i oślepiało mnie swym blaskiem. Wydawało mi się, że zaczynam umierać. Nie czułam bólu. W ogóle nie czułam niczego. Tylko błogi spokój i ten niesamowity blask.
-No i powiedz co ty tu robisz?-usłyszałam głęboki, harmonijny męski głos
-Właśnie. Powinnaś teraz być w domu, z rodziną-kolejny, tym razem delikatny i melodyjny. Jakby kolejne dźwięki ktoś wygrywał na strunach harfy.
-Gdzie jestem?-zapytałam nicość
-To już połowa drogi skarbie-odezwał się pierwszy głos gdzieś po mojej prawej stronie
-Jeszcze trochę i potem nie będzie już odwrotu. A oni pomyślą co z tobą zrobić.
-Nie rozumiem. Czy to znaczy, że już umarłam?
-O nie skarbie, jeszcze nie-zaćwierkał drugi głosik-ale już niewiele ci brakuje.
-Kim jesteście?
-Nazywają nas Rachello i Sintella.
-Jesteście ...aniołami?
-Można tak to nazwać-bąknął Rachello
-Czemu was nie widzę?
-Bo nas nie widać skarbie-zachichotała Sintella
-Dlaczego tu jestem? Przecież nie jestem człowiekiem.
-Może i nie skarbie, ale masz duszę. I serce na swoim miejscu. Inaczej poszłabyś w drugą stronę.
-O tak w drugą stronę, a to nie dobrze, co to to nie. Chociaż pewnie gorąco by cię tam przyjęli.
-Idę do nieba?
-Najpierw coś po środeczku skarbie, musimy cię jeszcze zważyć, chociaż myślę ,że masz duże szansę na raj.
-I co teraz będzie? Co ze mną? Co z moją rodziną? Co z moim dzieckiem?
-Ach słodki amorek. Skarb nad skarbami, maleńki cukiereczek-zanuciła Sintella.
-Dzieci nie powinny umierać, co to to nie, szczególnie te czyste.
-Czyste?
-Takie które mają czyste serca i których rodzice mają czystą kartę skarbie.
-Co robimy Rachello?
-Nie możemy jej dalej puścić ,co to to nie.
-No właśnie skarbie nie puścimy cię.
-To co teraz?
-Musisz zawrócić.
-Jak?
-To bardzo proste skarbie, bardzo proste. Wystarczy, że zamkniesz oczy.
-Żegnaj dziewczyno. Pamiętaj o tym, że twoje dziecko to największy dar.
-I nie mów o tym co tu widziałaś nikomu.
-Nikomu, co to to nie.
-No właśnie skarbie.
Żegnaj.

czwartek, 27 września 2012

133. Zmęczenie

-Ja z nią nie wytrzymam-westchnęłam gdy tylko Mikeyla się oddaliła
-Bywało gorzej, uwierz-odparł Jacob wzruszając ramionami
-Nie wierzę.
Jake uśmiechnął się lekko i skierował w stronę domu. Ja chciałam ruszyć za nim, ale coś sprawiło, że stanęłam ja wryta, wytrzeszczyłam oczy i tylko wpatrzyłam się przed siebie. Głęboki, przeciągły ból w brzuchu, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Zgięłam się w pół, ale nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Gardło rozwiązała mi dopiero kolejna fala bólu. Usłyszałam głośny trzask, wygięłam się do tyłu i krzyknęłam. Jacob odwrócił się szybko. Nic nie powiedział tylko rzucił się w moją stronę i spróbował mnie podnieść. Poczułam tylko, że żołądek mi się skręca i że Jacob patrzy na mnie z przerażeniem. W jednej chwili chwycił mnie i bez sekundy zwłoki podążył w stronę do Cullen'ów.
-Spokojnie, zaraz Carlisle się tobą zajmie-powiedział nerwowo przemierzając kolejne metry
-Ono się...-wydukałam, ale poczułam, że wypełnia mnie fala okropnego gorąca dążącego w stronę mojej twarzy i po chwili z moich ust lunęła struga krwi. Moim ciałem owładnęły gwałtowne drgawki, gdy raz po raz wylewałam z siebie kolejne porcje szkarłatnego płynu. Chłód. Nigdy nie czułam takiego chłodu. Rozpłynął się po całym moim ciele. Oraz zmęczenie. Tak bardzo chciałabym zasnąć...
-Co...o Boże! Rose leć po Carlisle'a! SZYBKO!
-Lecę.
-Jacob co...
-Nie ma czasu na wyjaśnienia, ono umiera, a ona razem z nim!
-NESSIE!
-Bello, odsuń się!
-Carlisle!
-Przenieście ją do salonu migiem! Traci puls.
Tak bardzo...
-Gotowe. Co teraz?
-Edwardzie przynieś moją apteczkę, Bello przyprowadź tu Alice, Dastan idź do Lily, a pozostali niech wyjdą. Oprócz ciebie Jacobie. Opowiedz mi co się stało.
-Wracaliśmy do domu z polowania, nagle ona upadła, najpierw skuliła się, a potem coś trzasnęło. Wziąłem ją i od razu pobiegłem tu, ale ona nagle zaczęła wymiotować krwią, drgać i stała się jakaś strasznie zimna, jak nigdy. Zaczęła zasypiać.
A potem nie było już nic.

środa, 26 września 2012

132. Dylematy

-Mikeyla, masz dokładnie pół minuty na to, żeby wyrzucić tego papierosa!-zawołał Jacob, gdy zbliżyliśmy się nieco w stronę domu. Usłyszeliśmy cichy szelest za domem i po chwili ujrzeliśmy Mikeyla'e która wysunęła się zza niego z niezbyt zadowoloną miną.
-Mógłbyś przestać mnie kontrolować-mruknęła
-Nie ma szans.
-Nie interesuje mnie to co myślisz. A teraz wychodzę.
-Gdzie?
-Umówiłam się.
-Z kim?-wtrąciłam się.
Zmierzyła mnie wzrokiem.
-Z chłopakami.
Uniosłam brwi i założyłam ręce na piersi.
-Z chłopakami? Ty jesteś jeszcze dzieckiem, a już palisz i spotykasz się z takim towarzystwem?
-Co? Z JAKIM towarzystwem?
-Z tymi szczeniakami z rezerwatu! Twoje rodzeństwo jakoś potrafi wkręcić się w dobre towarzystwo...
-Nudne towarzystwo...
-I potrafi odpowiednio się zachować...
-Pragnę przypomnieć, że to ja nie pamiętam ani odrobiny ze swojego poprzedniego życia. Nie wiem czy miałam rodzeństwo, rodziców. Nie znam swojego pochodzenia. Od przemiany miałam tylko JEGO. A potem na moich oczach ktoś przetrącił mu kark po niezwykle nieuczciwym procesie, moja tak zwana siostra mnie nienawidzi, nawet nie raczy zadzwonić czy wysłać maila. Chcę zatrzymać choć trochę swojej osobowości a wy próbujecie mi tego zakazać.
-Mikeyla...
-Do zobaczenia.
Uśmiechnęła się kwaśno, odwróciła się na pięcie i odeszła.

131. Teoria i praktyka

   Minął tydzień. Postanowiłam, że dzisiaj razem z Jacobem udam się na polowanie. Tak więc punktualnie o 13:00 opuściliśmy dom i skierowaliśmy się w stronę lasu. Po ostatnich pełnych emocji dniach potrzebowałam trochę odpoczynku i spokoju. Martwiłam się teraz prawie o wszystko: o Lily która z dnia na dzień była coraz mizerniejsza, o Dastana który również marniał w oczach, o Aveline, która chciała wkroczyć w dorosłe życie mimo tego, że dla nas wciąż była lekkomyślna i młoda, o Mikeyla'e, która coraz mniej czasu spędzała w domu, a coraz więcej w obcym towarzystwie, o swoją ciążę...wszystko na mojej głowie.
Weszliśmy do lasu. Już po chwili poczułam zapach zwierzęcia. Jake chyba to zauważył bo uśmiechnął się lekko i przyjrzał mi się lepiej.
-Co tym razem?-spytał
-Niedźwiedź. Jakieś dwa kilometry stąd.
Przebiegliśmy kilka dobrych metrów i w końcu obiad wysunął się zza drzew. Doskoczyłam do niego w kilku potężnych susach i zatopiłam kły w jego karku nim zdążył nawet zareagować. Zaryczał potężnie, dwukrotnie machnął wielkimi łapami w obronnym geście po czym padł na ziemię i już więcej się nie odezwał. Oderwałam się od jeszcze ciepłego futra dopiero po chwili. Przetarłam usta i spojrzałam na Jacoba, który jak zawsze stał pod drzewem przyglądając mi się obojętnie.
-Jak ty możesz to jeść-mruknął
Uśmiechnęłam się szeroko i razem podążyliśmy w stronę domu.
-Tak niedawno, byliśmy tyko parą szczeniaków. Nie mieliśmy ani ślubu ani dzieci. A teraz jedno żonate i spodziewa się dziecka, drugie zaręczone z wilkiem, trzecie chodzi na jakieś zbiorowe...dyskusje do rezerwatu i do tego pali jak smok i ma znacznie za dużo tatuaży. No i po co nam były te bachory.
-Po pierwsze teoretycznie nie 3 tylko 1. Pamiętaj ,że Dast i Mik nie są pełnoprawnie naszymi dziećmi i jak tylko zachcą mogą zniknąć nam z oczu i nigdy więcej nie wrócić a my nic nie będziemy mogli na to poradzić. Po drugie Avi jest zaręczona z twoim przyjacielem...
-Błąd. On był moim przyjacielem do czasu jak niespodziewanie wylądował z nią w jednym łóżku.
-Ona jest prawie dorosła.
-To jeszcze dzieciak! Przecież w teorii nie ma nawet 5 lat!
-Ja miałam 4 jak po raz pierwszy...jak to było? Niespodziewanie wylądowałeś ze mną w jednym łóżku.
-Haha, baaardzo zabawne-mruknął

czwartek, 20 września 2012

130. Mały potworek

-Mamo!-ucieszył się Dastan gdy weszłam do starej sypialni Edwarda na piętrze. Miałam chwilę by przyjrzeć mu się uważnie. Źle wyglądał. Cerę miał jeszcze bledszą niż zwykle. Schudł znacznie, miał podkrążone i węglowe oczy. Był głodny. Wyglądał jakby podczas mojej nieobecności postarzał się o 10 lat.
-Cześć skarbie-odpowiedziałam po czym zerknęłam na Lily, leżącą na łóżku i wytrzeszczyłam oczy. Spała. Od kiedy ostatni raz ją widziałam, schudła nieco. Natomiast jej cera zdawała się być jakby przezroczysta, pod oczyma miała cienie. Zawsze płomiennorude włosy wypłowiały, a jej brzuch był rzeczywiście duży.
-Ojej-mruknęłam mimowolnie
Dastan uśmiechnął się smutno ale nic nie powiedział.
-Co mówi Carlisle?-spytał Jake
-Nie wie co to jest-odparł Dastan-wygląda inaczej niż kiedy babcia rodziła mamę. A Lily z dnia na dzień jest coraz słabsza mimo tego, że od początku dajemy jej krew. Jakby sama ją pochłaniała, a dziecko nic nie dostawało.
-Nie martw się, będzie dobrze-pocieszyłam
-Mam nadzieję.

środa, 19 września 2012

129. Dialog

-Gdzie byłaś?-spytał Jacob
-Długa historia.
-Szukaliśmy cię.
-Wiem. Co z Lily?
-Nie wiem. Dastan strasznie się martwi. Carlisle mówi, że w tym jest coś niezwykłego. Jeszcze nie wie co, ale mówi, że ma pewne teorie. Czyli to co zwykle.
-A co u Aveline?
-Zaręczyła się.
-CO?
-Z Embry'm-mruknął-i szczerze mówiąc niezbyt mnie to cieszy.
-Kiedy?
-Na tym ich całym wyjeździe.
-I zgodziłeś się?
-Nikt mnie o nic nie pytał. Ale pogadałem sobie z nimi.
-Hmm, gdzie jest Mikeyla? Nie widziałam jej tutaj.
-W rezerwacie, ostatnio spędza tam dużo czasu.
-W rezerwacie?
-Sfora ma na nią dobry wpływ. Może oprócz Lei.
-Szczerze mówiąc wolałabym, żeby z nią nie rozmawiała.
-Czemu?
-Mam nie miłe wspomnienia.
-Oświecisz mnie?
-Dwa wesela i dwie dziwne rozmowy.
-Dlaczego dziwne?
-Bo rozmawiałyśmy o dziwnych rzeczach.
-Przykład?
-Wolę nie.
-Może jednak?
-O organizmie wilkołaka przed i po przemianie.
-Co w tym dziwnego?
-Bez ubrań.
-Nie rozmawiaj z nią więcej.
-Uważa, że masz...
-Renesmee, błagam cię.
-Ok.