Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

czwartek, 31 maja 2012

74. Margaret

-Proszę!-powiedziałam. Do pokoju weszła niska, starsza kobieta z przyjazną twarzą ,ubrana w biały fartuch. Od razu rozpoznałam w niej pielęgniarkę.
-Dzień dobry!-uśmiechnęła się szeroko-nazywam się Margaret Fotch i pracuje obok.
-Renesmee Black-odwzajemniłam uśmiech i uścisnęłam jej dłoń.
-Ja to właściwie chciałam tylko powiedzieć, że jakby pani chciała kiedyś na kawkę, albo herbatkę to ja zapraszam do siebie. Pani Penny , taka pani która tu przed panią pracowała to taka była ciągle zapracowana, że rzadko żeśmy sobie piły herbatkę razem o co to to nie. Ale teraz poszła na urlop macierzyński to musieli ją kimś zastąpić. No ale ja sobie gadam i gadam, a zaraz znowu mi do pokoju wpadnie banda symulujących dzieciaczków. Ale jakby pani chciała się czegoś napić to w każdej chwili zapraszam, zapraszam.
-Dziękuję.
W tym momencie na korytarzu rozległ się dzwonek. Margaret spojrzała na mnie przepraszająco i wypadła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Ponownie zajęłam miejsce za biurkiem i zaczęłam przeglądać program. Widniała na nim lista bardziej kłopotliwych uczniów, oraz informacja, że dzisiaj powinnam odbyć lekcję integracyjną z jedną z pierwszych klas w ramach pierwszej godziny wychowawczej w tym roku. Na szczęście wielokrotnie przerabialiśmy takie integracyjne sprawy więc miałam je w małym palcu. Zerknęłam na plan lekcji. Według niego, już za 5 minut miałam iść na zajęcia. Jednak wiedziałam, że znalezienie sali zajmie mi trochę czasu. Przeczesałam grzebieniem kasztanowe loki i wygładziłam na sobie ulubioną kwiecistą sukienkę prawie do kolan ze złotym zamkiem z tyłu, którą udało mi się przemycić przed Alice by założyć ją drugi raz, zapięłam paski wysokich beżowych, butów na obcasie.chwyciłam torebkę i kilka innych potrzebnych rzeczy po czym wyszłam na korytarz i zamknęłam za sobą drzwi. Hol już powoli pustoszał miałam więc swobodne pole do manewru. Zerknęłam na plan : sala 226. Jestem więc na dobrym piętrze. Ponownie rozległ się dzwonek. Skręciłam w lewo i znalazłam się w kolejnym pomieszczeniu, w którym pod jedną ze ścian mieściło się około 5 par drzwi. 223...224...225...226! Zapukałam cicho do drzwi i weszła do środka. Sala była prostokątna. W trzech równych rzędach po 5 ławek siedziało trzydzieścioro siedemnastolatków, którzy w tym momencie wpatrywali się we mnie wielkimi oczyma. Pod tablicą, za ogromnym biurkiem siedział dość młody mężczyzna, również gapiący się na mnie niepohamowanie.
-Dzień dobry-uśmiechnęłam się do niego i podeszłam szybkim krokiem-Renesmee Black ,psycholog i pedagog szkolny.
Mężczyzna zerwał się z krzesła i z entuzjazmem uścisnął moją dłoń.
-John Edison-powiedział-nauczyciel języka angielskiego i jednocześnie wychowawca tych młokosów.
Przez klasę przeszedł cichy pomruk. Odwróciłam się w stronę uczniów i omiotłam ich wzrokiem.
-Dzień dobry-powiedziałam głośno
-Dzień dobry -poniósł się chóralny głos. Kilka osób podniosło się z krzesła po czym z powrotem opadło. Rzuciłam pełne dezaprobaty spojrzenie.
-Przepraszam-powiedziałam spokojnie, neutralnym tonem przechodząc między dwoma rzędami ławek-ale wydaje mi się, że gdy do sali wchodzi KOBIETA, wypada podnieść cztery litery. Przynajmniej mężczyznom.
Stanęłam z tyłu pomieszczenia i zobaczyłam, że jeden chłopak pochyla się nad kartką i zawzięcie coś na niej rysuje. Ostrożnie używając wampirzego daru, zbliżyłam się do niego szybko i bezszelestnie po czym lekko się nad nim pochyliłam. To co pisał, było liścikiem do kolegi.
-Bardzo mi miło, że fajnie wyglądam w tej sukience, ale to co mówię bezwarunkowo dotyczy szybciej-szepnęłam a chłopak drgnął i podskoczył przerażony na krześle.
-No właśnie Mały!-zawołał chłopiec siedzący w ostatniej ławce rzędu pod ścianą, a po klasie przeszedł chichot. Chłopiec którego to określenie dotyczyło skrzywił się lekko. Szybko podeszłam do autora zamieszania.
-Jak się nazywasz?-zapytałam, a on uśmiechnął się łobuzersko
-Chris Otcson-odpowiedział
-Chodź.
Przeszłam znowu pod tablicę i czułam ,że on idzie za mną, a jego spojrzenia podąża za moim ciałem.
-Wszyscy wstać!-zakomendowałam. Tym razem od rozkazu nie wymigał się nikt-Na krzesła!
Uczniowie zgodnym tupnięciem stanęli na krzesłach.
-A teraz ci, którzy nie mają lęku wysokości na ławki!
I tym razem wszyscy wysłuchali. Zerknęłam na stojącego obok mnie zdezorientowanego Otcsona.
-A teraz proszę przejdź się wzdłuż ławek! Już!
Chłopak powoli ruszył z miejsca, wśród stojących na stołach olbrzymów, a ja nie musiałam nikomu pokazywać, że w tym momencie powinni chichotać, bo w jednej chwili wszyscy wybuchnęli zgodnym śmiechem. Gdy Chris wrócił pod tablicę oczy miał wytrzeszczone i jakby nieco pobladł.
-I kto teraz był hmm...mały?-zapytałam a wszyscy ponowili śmiech. Chris zobaczył to i też zaczął się szeroko uśmiechać. Cała klasa była już rozluźniona. Usiedliśmy na krzesłach w zgodnym kole. Każdy po kolei mówił jak się nazywa, czy ma rodzeństwo, zwierzęta, czym się interesuje, o czym marzy...a gdy wychodziłam z sali tuż przed dzwonkiem wszyscy uczniowie wstali by mnie pożegnać.

środa, 30 maja 2012

73. Nowa praca

   Gabinet mieścił się na drugim, najwyższym piętrze w głównym korytarzu, nieopodal szkolnej pielęgniarki  biblioteki. Zatrzymałam się przed zwykłymi białymi drzwiami, na których widniała złota błyszcząca tabliczka z napisem:

PSYCHOLOG-PEDAGOG 

a niżej :

GODZINY PRACY

PON      8:00-13:00
WT        8:00-12:30
ŚR         8:30-14:00
CZW    9:00- 13:30
PT        9:30-12:00 




   Dzisiaj czwartek, czyli mam jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia pracy. Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Znalazłam się w idealnie kwadratowym pomieszczeniu. Na ścianie naprzeciw drzwi mieściło się duże orzechowe biurko oraz ustawiony tyłem do niego fotel. Ściany były śnieżno białe, a podłoga wykonana była z charakterystycznej dla szkół brązowej listwy.  Pokój sprawiał mizerne wrażenie. Jeszcze raz zerknęłam na zegarek. Półtorej godziny. Jestem w Seattle, niedaleko centrum handlowego. Rozkleiłam trzymaną w dłoni kopertę i wysypałam jej zawartość na biurko. Na ciemny blat wypadły 3 srebrne klucze podpisane : drzwi, szafka, biurko, oraz program, kilka pojedynczych kartek i sterta banknotów z krótką notatką " na remont ". 
Nie myśląc wiele chwyciłam wszystkie najważniejsze rzeczy, zamknęłam drzwi na klucz i udałam się do najbliższego sklepu meblowego i dekoratorskiego.

  Już po godzinie wróciłam do pokoju dla niepoznaki ciągnąc za sobą niesamowicie lekkie torby. Obracałam dwa razy nim wniosłam wszystko do środka. W przeciągu dwudziestu minut doprowadziłam wszystko do porządku : na biurku leżał mój laptop, parapet zdobiły błękitne kwiatki, na podłodze leżał jasny, puszysty dywan, w kącie pokoju stał mały drewniany stolik takiej samej barwy jak biurko, oraz dwie miękkie pufy, oszklony regał był pełen najróżniejszych książek, a na smutnych ścianach wisiały barwne obrazki. Zajęłam miejsce za biurkiem i zaczęłam przeglądać karteczki oraz program. Na karteczkach mieściły się krótkie notatki od dyrektora takie jak : akta uczniów w szufladzie biurka, telefon na blacie, reszta rzeczy w programie. Rzeczywiście w szufladkach posegregowane alfabetycznie i według klas mieściły się dokumenty uczniów. W programie powypisywane miałam listę dat i przypisanych im notatkom na zbliżający się rok szkolny. Całe 10 miesięcy. Gdy tak rozmyślałam, ktoś zapukał do drzwi.



wtorek, 29 maja 2012

72. Formalności

   Skręciłam na szkolny parking i zatrzymałam się na nim z cichym piskiem. Pierwszy dzień pracy w liceum. Wygładziłam szarą bluzkę, chwyciłam torebkę oraz teczkę i wyszłam z samochodu. Lekcje trwały. Udałam się więc cicho do gabinetu dyrektora. Zapukałam dwukrotnie i już po chwili byłam w pomieszczeniu. Był to dość obszerny pokój. Za wielkim dębowym biurkiem siedział dobrze zbudowany, około 40 letni mężczyzna. Brązowe włosy powoli zaczynały siwieć, pod szerokim nosem mieścił się efektowny wąs, policzki okrągłej jak księżyc w pełni buzi były mocno zarumienione. Szare oczy spoglądały na mnie co najmniej z ciekawością. Ubrany był w ciemnoszary garnitur i błękitny krawat w grochy.
-Witam witam!-zawołał tubalnym głosem rozkładając ramiona i wskazał mi miejsce po 2 stronie biurka.
Uśmiechnęłam się słodko i zajęłam odpowiednie krzesło. 
-Dzień dobry-powiedziałam uprzejmie-panie Evenheart.
-Joseph, pani Renesmee. Joseph.
-A więc to pani jest tą uroczą panią psycholog? No cóż, wyobrażałem sobie panią trochę inaczej pani Black. No więc zacznijmy od formalności. Imię, nazwisko, wiek?
-Renesmee Carlie Cullen-Black, lat 23-powiedziałam wcześniej już opracowaną wersję.
Wygiął usta w podkówkę.
-Nazwisko męża?
-Jacob Black.
-Dzieci?
-Aveline Jane i Dastan Black.
Wymieniliśmy jeszcze kilka informacji. Na szczęście wiek dzieciaków nie był wymagany, inaczej musiałabym niechybnie skłamać. Joseph uśmiechnął się szeroko, schował dokumenty do szafki i wyciągnął z niej małą kopertę. 
-Tutaj znajdziesz wszystkie potrzebne informacje-wytłumaczył-twój nauczyciel zarezerwował ci tu okres próbny 10 miesięcy, jeżeli dobrze pamiętam. Twój gabinet nie jest szczytem technologii ale cóż. W każdym bądź razie możesz sobie tam wstawić co chcesz. Trzymaj się wyznaczonego harmonogramu, powodzenia.
-Dziękuję-powiedziałam i wyszłam z pokoju. 

poniedziałek, 28 maja 2012

Dziękuję

Korzystając z okazji chciałabym podziękować. Podziękować Wam za miłe komentarze, za obserwacje chociaż niestety znacznie mniej liczne, a szczególnie za to ,że tu jesteście - za liczbę wyświetleń. Ostatnio przeglądałam statystyki i przyznam ,że liczba osób które tu przychodzą rośnie z każdą chwilą. W minionym tygodniu było tu :

około 2000 Polaków
około 300 mieszkańców USA
około 250 Rosjan
około 100 Niemców
około 50 Tajlandczyków
około 20 Włochów i Anglików
około 10 Francuzów oraz ludzi z Malezji i Brazylii

DZIĘKUJĘ :)

niedziela, 27 maja 2012

71. Wizyta

   Gdy w końcu udało nam się dotrzeć do domu Cullenów aż drżałam ze złości. Felix co chwilę wtrącał niby to przypadkowo "subtelne" uwagi na temat mojego związku z Jacobem. Przynajmniej w obecności dzieci mógłby nie wyrażać głośno swoich opinii. W domu rzeczywiście zastaliśmy pozostałych dwóch członków straży bocznej Volturi i z ulgą zobaczyłam ,że tak jak mówił Felix - nie ma z nimi Jane.
   Dastan usiadł w kącie pokoju ,wyciągnął z plecaka olbrzymi tom i zaczął go powoli wertować. Jacob siedział na fotelu. Przyglądał się roziskrzonymi oczyma parze wampirów zajmujących swobodnie miejsce na sofie.  Alec uśmiechnął się słodko na mój widok, a jego towarzysz natomiast tylko kiwnął sztywnie głową. Felix nachylił się nad nim i wyszeptał niedosłyszalnie kilka słów. Aveline momentalnie znalazła się przy Alecu. Wdrapała się zręcznie na miejsce obok niego i oparła główkę na jego ramieniu. Mocno zacisnęłam zęby.
-Demetrii?-zapytał Edward wyczekująco
-Sprawy prezentują się dość jasno-odparł monotonnym głosem wampir-Jeszcze przez dłuższy czas będziemy mieli przyjemność, gościć u was raz na jakiś czas-rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju-i dopiero Aro ostatecznie wyda werdykt.
-Dobrze-powiedział łagodnie Carlisle
-Wobec tego to koniec naszej wizyty. Zjawimy się wkrótce-powiedział Felix mrugając do mnie przelotnie
Obydwoje : on i Demetrii wstali i podeszli do drzwi. Alec ostrożnie podniósł się z sofy. Przyjrzałam mu się dokładnie : twarz miał piękną, pozostały na niej jeszcze ślady dzieciństwa jak duże dziecinne oczy. Już na zawsze utknął w ciele 16 letniego chłopca. Przesunął swoją dłonią po włosach stojącej obok niej Aveline - od czubka głowy aż po brodę i dołączył do swoich przyjaciół. Pożegnali się krótko i opuścili pomieszczenie.

sobota, 26 maja 2012

70. Feliks

   Wykładowca pan Jenkins był najsmętniejszym człowiekiem jakiego widziałam. Już po dziesięciu minutach połowa zebranych na wykładzie drzemała oparta na swoich ławkach. Dzielnie wytrzymałam do końca sporządzając notatki, choć było to nie lada wyzwanie.
   Po zajęciach, profesor Jenkins poprosił bym pozostała chwilę w auli. Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie podszedł do mnie i przemówił swoim monotonnym głosem.
-Jessie-zaczął swym monotonnym głosem
-Nessie-poprawiłam go odruchowo
-Nie wydaje mi się-odparł bezbarwnym tonem-jako, że jesteś jedną z moich lepszych uczennic i jesteś już na 4 roku...
-Tak właściwie to jestem na pierwszym.
-Nie istotne. Postanowiłem sprawdzić ile udało ci się w ciągu tych czterech lat nauczyć i wysłać cię na praktyki. Wiem, że pracowałaś już przez chwilę w podstawówce, a jako ,że nie chcemy jeszcze ryzykować poważnymi pacjentami obejmiesz stanowisko szkolnego psychologa w miejscowym liceum, tutaj w Seattle. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem za rok dostaniesz dyplom i zakończysz studia.
-Ale ja studiuje dopiero pół roku-zaprotestowałam
-Twoja rodzina potrafi być bardzo przekonująca, Lessie-wyciągnął z kieszeni karteczkę z adresem i wcisnął mi ją w dłoń-od jutra, miejscowe liceum. Do widzenia.
Odwrócił się i z kamienną twarzą odszedł. Byłam wściekła na rodziców. Czy oni nie mogą wytrzymać, żeby choć przez chwilę nie wtrącać się w moje życie? Przecież miałam całą wieczność na wyuczenie się zawodu, czemu zależało im na zakończeniu tego tak szybko. Targana różnymi emocjami udałam się w podróż powrotną do Forks. Ciekawe ile trzeba dać łapówki ,żeby przeskoczyć trzy lata studiów? W każdym bądź razie, nie dziwiłabym się gdyby szanowny pan profesor za jakiś czas nie kupił sobie nowej willi w Port Angeles. Miałam trochę czasu nim dzieci zakończą zajęcia jechałam więc powoli. W pewnej chwili zatrzymałam się z głośnym piskiem i wpatrzyłam się w szybę. Samochód szarpnął, drzwiczki cichutko trzasnęły.
-Feliksie, nie ładnie tak nachodzić ludzi-upomniałam siedzącego obok mnie wampira.
-Wybacz Renesmee-powiedział wysoki postawny mężczyzna uśmiechając się lekko
-Jesteś sam?
-Nie. Alec i Demetrii czekają u Cullenów. Można wiedzieć co skłoniło cię do wizyty w Seattle?
-Studiuję-przyznałam szczerze. Mężczyzna uniósł brwi. Czerwone oczy błysnęły-A teraz jadę odebrać dzieci.
-Ach, no tak. Pozwól ,że wybiorę się z tobą.
-Nie ma sprawy-mruknęłam, choć wcale mi to nie pasowało. Ruszyłam w dalszą drogę.
-Więc nic się nie zmieniło?-zapytał retorycznie
-Wszystko po staremu.
Westchnął.
-Jak ty wytrzymujesz ten zapach-jęknął gdy zbliżyliśmy się do Forks
-Słucham?
-Chyba teraz gdy masz z nim dziecko, nie będziesz udawać ,że jest tylko wilczkiem ogrodowym.
-O to chodzi-skąd ja znałam ten temat
-Jak ty możesz z nim...
O nie.
-Obawiam się drogi Feliksie ,że to nie jest twoja sprawa-powiedziałam z naciskiem, może trochę zbyt niegrzecznie
-Naturalnie.
Odebraliśmy Aveline spod szkoły. Widać było, że jest zaskoczona jego wizytą, chociaż uśmiechała się słodko a on zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zniknęła ze szkolnego parkingu i zmaterializowała się tuż za jego plecami.
-Nigdy się do tego nie przyzwyczaję-westchnął
Dastan przyjął pojawienie się mężczyzny tak samo jak wszystko inne - ze stoickim spokojem i tym samym wiecznie rozmarzonym wyrazem twarzy. Na jego widok skinął nieznacznie głową na powitanie i zajął miejsce z tyłu pojazdu.

69. Wrodzony talent

-DASTAN! AVELINE!-zawołał Jacob-za 5 sekund na dole!
-Nie przesadzasz trochę?-mruknęłam
-Może troszkę. I 3...2...1...!
Do kuchni wpadła dwójka dzieci : ubrany w granatową koszulę w kratę przystojny chłopak trzymający w bladej dłoni ciemny plecak, oraz prawie dwa razy mniejsza od niego słodka dziewczynka z równie uroczym różowym plecaczkiem na plecach. Na szczęście nieopodal High School'a Dastana, mieścił się niewielki budynek podstawówki. Na początku Jake chciał by dzieciaki uczyły się w rezerwacie, ale w końcu odpuścił. Aveline szybko pochłonęła miskę płatków i stanęła przed drzwiami gdzie czekał już jej starszy brat. Chwyciłam kluczyki do samochodu i otworzyłam dzieciom drzwi.
-Pójdę dzisiaj na wykład, więc wrócę trochę później-rzuciłam do Jacoba na pożegnanie. Cmoknęłam go przelotnie w policzek, chwyciłam torebkę i wybiegłam do mojego cudu technologii na 4 kołach, gdzie już czekały dzieci. W jednej z przełomowych chwil pół roku temu postanowiłam, że wypadałoby znaleźć sobie jakąś pracę, nie ze względów finansowych bo pieniędzy nam nie brakowało, jednak w końcu od czegoś trzeba zacząć. Mimo ukończenia zaledwie jednego semestru ostatniej klasy liceum, zapewne za pośrednictwem całkiem sporej koperty zostałam przyjęta na studia psychologiczne w Seattle. Właśnie rozpoczęłam drugie półrocze nauki, co oznaczało, że do zakończenia studiów z dyplomem magisterskim w rączce zostały mi jeszcze ponad cztery lata. Edward i Emmett twierdzą, że jeżeli chcę, mogę ukończyć je jeszcze wcześniej (i tutaj też w grę wchodzi nieprzyzwoita suma pieniędzy).
-Czego uczycie się teraz w szkole?-spytałam zerkając na Aveline w lusterku
-Nic ciekawego-machnęła ręką-pisanie, czytanie, liczenie. Wszystko to już umiem.
-A ty?
-Nudy-mruknął Dastan, odgarniając z czoła zbłąkany kosmyk czarnych włosów.
Zatrzymaliśmy się przed skromnym budynkiem podstawówki. Eline pożegnała się z nami ,wyskoczyła z samochodu i pognała ludzkim tempem. Obserwowałam ją, aż zniknęła w murach szkoły, po czym ruszyłam w dalszą drogę. Gdy zajechałam na parking tak dobrze znanej mi szkoły ,pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam był spory tłum nastolatek żywo plotkujących pod ścianą jednego z budynków. Gdy jedna z nich zobaczyła wjeżdżający na parking pojazd, szturchnęła pozostałe. Dastan wywrócił oczyma.
-Co to, komitet powitalny?-zapytałam zaskoczona
-Można tak powiedzieć-westchnął
-Jest aż tak źle?
-Gorzej niż ci się wydaje.
-Jest ich więcej?
-Ooo tak.
Teraz i ja westchnęłam. Chłopak otworzył drzwi i wysiadł, natomiast ja szybko otworzyłam okno. Nie zdążył nawet dojść do pierwszego budynku kiedy podbiegła do niego jedna z dziewczyn : niska, drobna blondynka. Wytężyłam słuch i po chwili usłyszałam pierwsze słowa.
-H...hej Dastan-wyrzuciła z siebie. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią powłóczyście swoimi pięknymi oczyma. Nie wiem czy robił to specjalnie, czy sam z siebie, ale dziewczyna zachwiała się niebezpiecznie.
-Hej-zamruczał
-J...ja pomyślałam, ż...że może mógłbyś pomóc mi z włoskim-wyrzuciła z siebie jednym tchem. Zerknął w stronę grupki licealistek wpatrujących się chciwie w jego usta.
-Jasne-powiedział w końcu. Biedna spazmatycznie nabrała powietrza, wymamrotała podziękowanie i szybko wróciła do koleżanek. Rozbawiona ruszyłam w stronę Seattle.

piątek, 25 maja 2012

68. Bella Notte




Nie pamiętam kiedy się obudziłam. Czułam tylko tyle, że obok mnie Jacob drzemał kamiennym snem. Usiadłam na łóżku i wtedy usłyszałam powód mojego przebudzenia. Gdzieś z oddali dochodziła moich uszu anielska pieśń. Wstałam cicho i oplotłam swoje ciało puszystym szlafrokiem. Wyszłam na korytarz. Tutaj muzyka była jeszcze głośniejsza. Im dalej byłam sypialni tym była wyraźniejsza. W końcu zszokowana zatrzymałam się przed pokojem Dastana i wsłuchałam się w muzykę.
-Oh, this is the night ,it's a beautiful night, and we call it bella notte...-poniósł się łagodny baryton. Uchyliłam powoli drzwi, ale jedyne co zobaczyłam to szeroko otworzone balkonowe drzwi.
-Look at the skies, they have stars in their eyes, on this lovely bella notte.
Wybiegłam na taras ,spojrzałam w górę i natychmiast zatkałam usta dłonią. Dastan siedział na dachu, swobodnie opierając gitarę na wyprostowanej nodze, oraz rękę na tej zgiętej. Księżyc oświetlał jego piękną bladą twarz czyniąc ją jeszcze bielszą.
-Side by side with your loved one ,you'll find the enchantment here the night will weave its magic spell when the one you love is near..-zaśpiewał. Jego ręka pieściła delikatnie struny gitary, sprawiając ,że płynęły z niej niesamowite nuty-For this is the night, and the heavens are right...
-On this lovely bella notte-zanuciłam razem z nim. Drgnął i spojrzał na mnie w dół.
-I jak?-zapytał niepewnie
-Świetnie-odparłam zgodnie z prawdą. Uśmiechnął się lekko i zwinnym susem zeskoczył z dachu. Był ode mnie wyższy, chociaż wciąż nie dorównywał Jacobowi. Wpatrzył się w gwiazdy. Widziałam ich odbicia w jego oczach.
-Jaka ona była?-zapytał cicho
-Kochała cię-szepnęłam. Zacisnął mocniej ręce na balustradzie-chciała z tobą być. Móc się tobą opiekować. Masz jej rysy wiesz?
Chłopak spojrzał na mnie spod kaskady czarnych rzęs. Nie często rozmawialiśmy o jego biologicznej matce. Szybko odwrócił wzrok.
-Ale jego też kochała-odparł kamiennym tonem-a on był zwykłym...
-Dastan-powiedziałam ostro-czegokolwiek by nie zrobił, był twoim ojcem.
-On ją zabił-warknął łamiącym się głosem
-Nie zależało mu na jej życiu-przyznałam-ale zależało mu na tobie.
-Oczekiwał, że wrócę do niego w podskokach, po tym co zrobił?
-Zrozum-poprosiłam
Chłopak opuścił powieki. Gdy je otworzył jego oczy były jeszcze bardziej lśniące niż wcześniej. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Tak bardzo tego potrzebowałam.

67. Przesunięcie w czasie

   Zabawne jak to czas prędko mija. Jakiś czas temu, potrafiłam złościć się o takie rzeczy jak wpojenie sobie mojej córki przez Embry'ego, czy wyczuwalny w głosie mojego syna wenecki dialekt który świadczył o tym ,że nie jesteśmy jego biologicznymi rodzicami. Od tamtych dni minęło jednak już pół roku.
   Sprawy przybrały inny obrót. Dastan poszedł do liceum. Tak, do liceum, ponieważ przez te 6 miesięcy urósł tak katastrofalnie ,że osoba z zewnątrz spokojnie mogłaby wziąć go za 17 latka. Niesamowicie wyprzystojniał. Wyglądał lepiej niż jakikolwiek śmiertelnik, a nawet niż wszystkie wampiry. Byłam dumna, że mam takiego syna. Czarne, proste włosy układał w podobnym nieładzie jak Edward. Blada cera była uwodzicielsko podkreślana przez zmysłowe czarne oczy. Do tego ten boski głos z akcentem sprawiał, że wszystkie okoliczne dziewczęta z miejsca mdlały na jego widok, zresztą nie tylko one : potrafił oczarować każdego. Ostatnio zafascynował się muzyką, grał na gitarze chociaż jego największą pasją wciąż pozostawały książki  - dzięki fotograficznej pamięci, zapamiętywał każde kolejne zdanie powieści. Oprócz tego posiadał dodatkowy talent - po dotknięciu dłonią czyjejś piersi, wiedział ,jakie owa osoba ma intencje : jakie ma serce. Natomiast jego siostra, wyglądała na 7 letnią dziewczynkę. Ostatnio jej tempo wzrostu zwolniło, do tego była ona dość drobnej budowy. Jej dar zmiennokształtności wciąż pozostawał fenomenem, jednak po ostatnich wydarzeniach został zepchnięty na drugi plan. Miesiąc temu odkryliśmy bowiem jej dar. Dar jako wampira. Nie umiała ona "czytać z serca" ( tak nazywaliśmy dar Dastana), jednak potrafi ona sprawiać, że rzeczy znikają. Było to tak:
pewnego dnia siedzieliśmy w salonie. Dastan pochłaniał wzrokiem "Encyklopedie powszechną", a Aveline siedziała spokojnie na kocyku sącząc powoli soczek. Tylko w tym problem, że soczek zniknął. A z nim cała butelka. Na początku myśleliśmy, że to tylko złudzenie, ale gdy zniknęły również 3 książki, telefon, talerz, konewka, oraz lampa na biurko zaczęliśmy coś podejrzewać. Jednak dopiero gdy dziewczynka na naszych oczach rozpłynęła się w powietrzu dowiedzieliśmy się o jej darze. Oczywiście ze swoją inteligencją panowała nad darem bez problemowo.
  Zabawne, jak to czas prędko mija. Zabawne.

66. Wenecki

-Pamięć fotograficzna-stwierdził od razu zafascynowany doktor podbiegając do chłopca i przesuwając palcami po jego skroniach, jakby spodziewał się ,że znajdzie tam otwór do wnętrza jego głowy.
-Carlisle, czy mi się wydawało czy on mówił z akcentem? I to do tego używał jakiś dziwnych słów!-zaniepokoiła się Bella
-Edwardzie?-mruknął Carlisle wciąż przyglądając się chłopcu.
-Niektóre słowa wtrącał po włosku, natomiast akcent jest charakterystyczny dla dialektu weneckiego-odrzekł mój dziadek
-Wenecki?!-zdziwił się Jacob
-Owszem-odparła Esme wzruszając ramionami-widocznie dziecko już w łonie matki słyszało jak rozmawia po włosku z nutką weneckiego dialektu ,a potem nauczyło się naszego języka ale mimo wszystko pozostałości z przyzwyczajenia pozostały.
Pozostali pokiwali z entuzjazmem głowami. Spojrzałam na Jacoba chłodno. Uchwycił mój wzrok i szybko podszedł do chłopca.
-Robi się późno- powiedział-lepiej już chodźmy.
-No właśnie-potwierdziłam-dzieci są już zmęczone, a ja mam zamiar iść jutro do szkoły?
-Do szkoły?!-jęknęła Alice-przecież możesz skończyć szkołę za 150 lat!
Rzuciłam jej beznamiętne spojrzenie. Pożegnałam się grzecznie z wszystkimi i razem z Jacobem i dziećmi pojechałam do domu. Podróż była krótka i panowała podczas niej nieskończona cisza. Bez słowa zaniosłam Aveline do sypialni i włożyłam ją do łóżeczka. Wkrótce wypadałoby zmienić je na normalne łóżko. Nie wiem kiedy dorastanie tych dzieci przeleciało mi między oczyma. Jacob chyba już zaprowadził Dastana do pokoju bo gdy weszłam do naszej sypialni, siedział już na łóżku. Usiadłam obok niego i wtuliłam się w jego pierś. Nie zauważyłam kiedy z moich oczu popłynęły pierwsze łzy. Jake nic już nie mówił objął mnie mocno i pocałował mnie w policzek. Potem w usta. Aż w końcu odrzuciliśmy w kąt pokoju resztki ubrań i poddaliśmy się upojnej rozkoszy.



czwartek, 24 maja 2012

65. Schopenhauer czy Shakespeare?

Nie wierzę. No po prostu nie mogę w to uwierzyć! Nie mogę! Jedna chwila a Jacob i wszyscy pozostali ze sfory rozpłynęli się w powietrzu widząc rozkosznego szczeniaka pląsającego wesoło w wodzie. Nawet Jake ,zapomniał o Bożym świecie zachwycony ,że jego córka odziedziczyła po nim zmiennokształtność. Szybko okazało się też, że należy do ich sfory i że słyszą jej myśli, a ona ich. Dopiero w domu Cullenów dostałam oczekiwaną reakcję : Bella na widok małego wilka wrzasnęła głośno, a Alice, Rose i Esme jednocześnie zasłoniły usta dłońmi. Jasper wywrócił oczyma i wydawało mi się ,że rzucił kilka dolarów Edwardowi, natomiast Emmett po chwili przyglądania się małej wilczycy wybuchnął gromkim śmiechem i dopiero jak Jazz grzmotnął go ręką w plecy, był w stanie spokojnie oddychać. Carlisle od razu zajął się badaniami.
   Teraz siedzieliśmy w pokoju wspólnym patrząc jak sprawdza fakturę kasztanowego futra. Dastan przyglądał się zaistniałej sytuacji, Clarie w kącie pokoju okładała Noah poduszeczką, ale nikt nie zwracał na to większej uwagi. Carlisle opuścił ręce, zbliżył się do szczeniątka i spojrzał jej głęboko w oczy.
-Rozumiesz mnie Aveline?-powiedział głośno, powoli i wyraźnie
Zapadła cisza. Szczenię zamrugało dwukrotnie, po czym kiwnęło znacząco głową.
-Czy potrafisz z powrotem zamienić się w człowieka?-zapytał tym samym tonem
Eline ponownie skinęła po czym opuściła powieki i skoncentrowała się. Po chwili zamiast puchatej kulki futerka na dywanie siedziała maleńka dziewczynka, zgarnęłam ją szybko z podłogi uprzedzając ramię Embry'ego.
-Alice, czy możesz przynieść jej coś do ubrania?-spytałam
-Jasne!-rozpromieniła się dziewczyna i już po chwili zniknęła. Pojawiła się trzymając w dłoni długą, zwiewną, kwiecistą sukienkę w tym samym wzorze co moja bluzka, tylko, że wyglądająca na znacznie mniej wygodną. Mała wytrzeszczyła oczy, a Alice prychnęła.
-Nie zna się na modzie i tyle.
W tempie błyskawicy wcisnęła moje maleństwo (lubiłam zestawiać ten epitet z rzeczownikiem, szczególnie w obecności Embry'ego) w sukienkę. Wyglądała rzeczywiście rozkosznie. Podała Aveline Carlisle'owi który przyjrzał jej się uważnie.
-No cóż-westchnął-widać, że dziewczynka opanowała zdolność transformacji w wilka nieco wcześniej niż się tego spodziewaliśmy. Myślałem ,że dojdzie do tego, gdy mała za około 5 lat otrzyma całkowitą dojrzałość fizyczną, ale jak widzę wybiegliśmy za daleko w przyszłość. No przecież spójrzcie na nią - wygląda na maksymalnie 4 lata. Jest to wciąż dwa razy mniej niż jej brat-zerknął na Dastana-chociaż nie sugeruję że...
Chłopiec siedzący na sofie, obok Alice i Esme odchrząknął głośno. Zaskoczeni wpatrzyliśmy się w jego piękną buzię. Patrzyła nawet Clarie i Noah. Dastan spostrzegł, że przykuł naszą uwagę więc wyprostował się i przemówił godnym najlepszego wykładowcy, rzeczowym tonem.
-Jak powszechnie wiadomo-głęboki głos z zaskakująco mocnym obcym akcentem pochodzącym jak przypuszczałam  z kraju pochodzenia jego biologicznych rodziców delikatnie pieścił moje uszy-pomimo tego, że nie jestem wiele starszy od mojej małej sorelli moje tempo wzrostu jest jak już wcześniej wspomniano dwukrotnie szybsze, ponieważ mam w sobie więcej par chromosomów, co wiąże się z moim pochodzeniem. Mój papa był wampirem, ale matka człowiekiem co oznajmia, że rosnę około 4,3720 razy szybciej niż normalne bambino, ta cyfra nieraz się podnosi, ale ostatnim czasem opada ponieważ zbliżam się kresu dorastania. Pragnę więc stwierdzić, że Aveline osiągnie w mojej opinii dojrzałość za lat maksymalnie 4 gdyż w moim przypadku odbędzie się to za dwa lata, ponieważ większość genów podobnie jak jad odziedziczyłem po ojcu.
Wszyscy wybałuszyli na niego oczy. Jak to możliwe ,że takie małe dziecko wiedziało tyle rzeczy? I skąd wiedział ,że nie jesteśmy jego prawdziwymi rodzicami przecież nigdy nie wspominaliśmy przy nim o Kiri...Carlisle spojrzał na niego z podziwem.
-Co sądzisz o tempie dorastania zwykłych ludzi stosunkowo do Was?-zapytał z entuzjazmem
-"Wszystko co doskonałe dojrzewa powoli"-oznajmił chłopiec nie spuszczając smutnych, lecz bystrych oczu z przyszywanego dziadka.
-To cytat Shakespeare'a?-zaciekawiła się Alice
-Nie, Arthura Schopenhauer'a.
-KOGO?-powiedział głośno i wolno Emmett
Chłopiec wywrócił oczyma.
-Artur Schopenhauer urodził się w Gdańsku w domu przy ul. Św. Ducha 47 (stary numer 114) jako syn zamożnego kupca Heinricha Florisa i literatki Johanny z domu Trosiener. W 1793 r., po zajęciu Gdańska przez Prusy, rodzina Schopenhauerów wyemigrowała do Hamburga. Jego nastawienie do życia zmieniła dopiero wyprawa do Indii, gdzie zafascynował go buddyzm. Dziełami swymi zwrócił na siebie uwagę niemieckiego środowiska filozofów, na skutek czego zaproponowano mu stanowisko privatdozenta na uniwersytecie w Berlinie. Zaczął wykładać na Uniwersytecie Berlińskim od 1820. Jego pobyt w Berlinie skończył się jednak porażką, na skutek bojkotu jego wykładów przez zwolenników Hegla, który w tym samym czasie zdobywał coraz większą popularność. W końcu, zniechęcony, wrócił do Frankfurtu w roku 1831, uciekając przed panującą epidemią cholery. We Frankfurcie do końca życia pędził żywot odludka, żyjąc z majątku odziedziczonego po ojcu-wyrecytował szybko jakby to była oczywistość na oczywistościami.
Emmett i Jasper jęknęli głośno jednocześnie.
-"Nie pod­da­waj się roz­paczy. Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń, jest tyl­ko zu­pełnie inne"-stwierdził na to chłopiec wzruszając ramionami
-To Schopenhauer'a?-spytała zrezygnowana Alice
-Nie Shakespeare'a-odparł beztrosko chłopiec

poniedziałek, 21 maja 2012

Informacja

W dniach 22-24 nie będę pisać mojego pamiętnika z powodu nieobecności w domu. Mam nadzieję, że wrócę z nowymi pomysłami na lepsze rozdziały :) Pozdrawiam, wasza Renesmee Carlie Cullen-Black

64. To się w głowie nie mieści!!!

-Przepraszam, przepraszam, przepraszam!-mówiłam chyba po raz setny, a mimo to poczucie winy wciąż ciążyło mi na sercu. Quil owijał sobie nadgarstek bandażem, Jacob właśnie kończył dezynfekować ranę po moich paznokciach na swojej piersi, a Paul wciąż okładał policzek lodem.
-Ile razy mamy mówić, że nic takiego się nie stało-westchnął-do jutra się zagoi. Seth oberwał najgorzej, ale u niego też będzie ok. A już myśleliśmy ,że będzie bezpłodny-zachichotał
-No nieźle mu przywaliłaś-przytaknął Jared.
Dastan zdążył już przestudiować połowę książki telefonicznej, czyli jednej z niewielu treściwych lektur jakie tu znalazł, a Aveline od dłuższego czasu tuliła się do gorącej skóry Embry'ego, który co jakiś czas spoglądał na mnie z niepokojem. Poczułam gorzki smak przegranej. Mała nie jest już tylko moja, muszę dzielić się nią z tym psem. Niestety teraz już nic na to nie poradzę - nie można unieważnić wpojenia. Spuściłam wzrok i wbiłam go w swoje dłonie. Dlaczego akurat ona? Dlaczego moja Aveline? Leah też spoglądała na Embry'ego z obrzydzeniem, a pozostali patrzyli na małą z uwielbieniem. Embry wyprostował się i postawił małą na ziemi. Dziewczynka podbiegła do mnie i wskoczyła w moje otwarte ramiona.
-Moge pojsc na plazie ź Emblem?-zaćwierkała słodko
Chciałam głośno zaprotestować ale szybo ugryzłam się w język.
-Jaa..jasne-powiedziałam wolno
-Tiaaak!-zawołała mała i cmoknęła mnie w policzek.

Przez całą drogę na plaży miałam na oku Embry'ego i przyznam ,że denerwowała mnie jego śmiałość i zdecydowanie. Gdy tylko wyszliśmy z domu bez wahania wziął małą na barana i biegł z nią tak przez cały czas co przysparzało jej wielką radochę. Dastan hasał sobie wokół nas, Jacob mocno obejmował mnie ramieniem, jakby przez cały czas obawiał się, że rzucę się na jego przyjaciela, chociaż widziałam, że chętnie sam by to zrobił - żelazne zasady sfory zakazywały mu robić mu z tego powodu krzywdę, pozostali członkowie sfory rozbawieni zachowaniem Embry'ego śmiali się wesoło. Quil wziął ze sobą swoją ukochaną Clarie, a Emily - Noah. Na plaży dziewczynki bawiły się pod czujnym wzrokiem Quila, Embry'ego i Jacoba, Noah pluskał się w brodziku, a Dastan czytał  po raz trzeci "Harry'ego Pottera". Usłyszałam odgłosy cichych łapek i znikąd na plaży pojawił się zbłądzony zając. Aveline pisnęła i pobiegła w jego stronę, jednak mimo pół-wampirzego tempa na swoich maleńkich nóżkach nie mogła dogonić zwierzęcia. Wstałam i podeszłam do niej, a gdy dzieliły nas już tylko 2 metry mała nadal biegnąc za szarakiem wydała z siebie dźwięk niezadowolenia ,jej małe ciałko przeszedł dreszcz od kręgosłupa aż po stópki i wyskoczyła w powietrze. W jednej chwili wszyscy krzyknęli. Zamiast małej dziewczynki, na piasku pojawił się wilk. Był niemalże rozmiarów normalnego wilczyska, jednak wyglądał dziwnie szczenięco. Miał długą gęstą, lśniącą sierść, tak piękną jakiej jeszcze nigdy nie widziałam - miała nasyconą kasztanową barwę, dokładnie taką samą jak włosy małej. Jej oczy pozostawały czarne i błyszczące. Za nią na ziemi pozostały strzępki ubrań. Strząsnęła grzywę z by nie ograniczała jej widoku i pognała za zającem tym razem już znacznie szybciej. Przed oczyma błysnął mi duży kształt który po chwili eksplodował i rzucił się w pogoń. Po brązowej sierści poznałam ,że to Jake. Już po chwili ogromny szary wilk z czarnymi plamkami szybko przeleciał mi przed oczyma. Embry - rozpoznałam go od razu, bo żaden inny wilkołak nie biegał w takim rozbrajającym tempie. Chciałam ruszyć za nimi, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
-Niemożliwe-szepnął Sam
-Ale przecież...
-Przecież ona...
-Boże.
Nie mogąc się poruszyć przysłuchiwałam się strzępkom rozmów dochodzących zza mnie i wpatrywałam się w przestrzeń. Po chwili drzewa poruszyły się i na plażę wszedł Jake , ubrany w jeansowe rybaczki śmiejąc się głośno oraz Embry-wilk i Eline-wilk. Większy wilkołak wpatrywał się z uwielbieniem w szczeniaka skaczącego wokół jego nóg. Jake bardzo rozbawiony podszedł do mnie.
-Chyba trzeba ją zaprowadzić do Carlisle-mruknął z uśmiechem

niedziela, 20 maja 2012

63. Furia

   Całe polowanie zajęło nam około 3 godzin - nie śpieszyliśmy się wracając. Gdy dotarliśmy pod dom Emily i Sama, zobaczyliśmy jego trzymającego w objęciach małego Noah, rozmawiającego z Jacobem przytulającym do nagiej piersi naszą córkę, Quila, Embry'ego stojącego tuż obok Jake'a, Jareda, Emily Paula, Brady'ego, Collina, Leah, Setha oraz młodego indiańskiego wilkołaka - John'a. W tej scenie było jednak coś niepokojącego. Paul zobaczył moje przybycie i szturchnął Jacoba. Jake zadrżał. Przestraszyłam się : czyżby coś złego się wydarzyło? Przerażone miny pozostałych członków sfory tylko utwierdziły mnie w przekonaniu. Jake podał  Aveline Embry'emu. Tym razem byłam zaskoczona.Dastan natychmiast do nich podbiegł. Szybkim krokiem podeszłam do grupki, ale Jacob wyszedł mi na przeciw, tworząc coś w rodzaju muru między mną, a pozostałymi, wyciągnął zgięte ręce do przodu jakby próbował mnie zahamować.
-Jake, co jest?-zapytałam z nutką irytacji w głosie
-Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię...-powiedział drżącym głosem
-Jak mam być spokojna? Powiedz mi o co tu chodzi!
-Wiedz, że to nie jest tak jak myślisz, to nie jest niczyja wina...
-Jacob cholera, co wy odwalacie?!-warknęłam
Chciałam ruszyć do przodu, ale znowu zastąpił mi drogę. Zagniewana mimowolnie obnażyłam kły.
-Przepuść mnie!-zażądałam gniewnie
-Nie Nessie, tylko się zdenerwujesz...!
-Zdenerwuje się, jeżeli zaraz mnie nie puścisz-wrzasnęłam
Spojrzałam w stronę Aveline i zamarłam. Nie przez nią, tylko przez Embry'ego. Przez cały czas wpatrywał się w nią, jednak nie było to zwykłe spojrzenie. To było tak, jakby dla niej był gotowy skoczyć w ogień. Jakby to nie grawitacja trzymała go na ziemi, tylko ona. Chłopak uniósł na chwilę głowę i uchwyciłam jego oczy. Błyszczały jak nigdy. Źrenice ,które trudno było rozróżnić na tle ciemnych oczu były znacznie powiększone. Warknęłam głośno ze złości, a moje warknięcie przeistoczyło się w ryk. Rzuciłam się w stronę Embry'ego, ale Jake zacisnął swoje dłonie na moich ramionach i nie chciał mnie puścić. Quil podbiegł do nas i również mnie przytrzymał. Machnęłam ręką i usłyszałam głośny chrzęst gdzieś w okolicach jego dłoni. Syknął cicho, ale nie odszedł.
-Nessie, uspokój się, ja ci wszystko wytłumaczę!-zawołał Jacob w rozpaczy
-ZOSTAW MNIE!-ryknęłam-ZABIJĘ TEGO DRANIA!
-Renesmee-powiedział Embry zbliżając się do nas nieco i przyciskając MOJĄ córkę mocniej do swojej piersi.
-JAK MOGŁEŚ WPOIĆ SOBIE MOJE DZIECKO!-zawyłam ,a on w przerażeniu cofnął się do tyłu osłaniając dłonią małą. Jak on jeszcze śmie ,bronić moje własne dziecko przede mną?! Jacob próbował mnie obezwładnić, ale tylko warknęłam na niego ostro. Seth dołączył się by mnie...zaraz zaraz. Oni nie są tu przecież bronić mnie przed nim, tylko bronić JEGO przede MNĄ! Całą siłą wampirzych szczęk wbiłam się w dłoń Quila. Jęknął z bólu i osunął się na ziemię, ściskając swoją dłoń. Kopnęłam Setha odwalając go do tyłu i odepchnęłam Jacoba, co nagle okazało się być dziecinnie łatwe. Zdecydowanym krokiem podeszłam do Embry'ego. Paul próbował zastąpić mi drogę, ale usunęłam go jednym silnym uderzeniem w policzek.
-Nessie, uspokój się-powiedział Embry
-Nie będziesz mi mówił co mam robić ty idioto-warknęłam
-Mamo-to było jak grom z nieba. Widziałam ,że usta mojej córeczki się poruszają, ale głos zdawał się dobiegać z gardła jakiegoś anioła.
-Aveline-szepnęłam i przykucnęłam z niedowierzaniem
-Nie rób kzywdy tatusowi, ani Emblemu-powiedziała anielskim głosem z z dziecięcym akcentem. Wtedy zorientowałam się, że znam ten głos. Słyszałam go wtedy. Tego dnia, którego mała przyszła na świat. Mimowolnie padłam na kolana.
-Bo ja baldzo kocham tate-zamruczała słodko wtulając się w wilkołaka-i Embla tes baaldzoo kocham.
W tym momencie coś we mnie umarło. Oparłam się obiema dłońmi o ziemie, żeby się nie przewrócić. Jacob podbiegł do mnie, podtrzymał mnie i pomógł mi wstać. Spojrzałam na córkę. Wyciągnęła w moją stronę swoje małe rączki. Wzięłam ją od Embry'ego i odsunęłam się szybko, bo wciąż pulsował we mnie gniew.
-I ciebie tes kocham-szepnęła mi do ucha

62. Pierwsze polowanie

   Dastan odsunął od siebie naczynie z krwią i otworzył książkę, na wcześniej skończonym miejscu. Właśnie studiował "Potop". Urodził się niespełna pół roku temu a już wyglądał na sześciolatka, przez co w jego pokoiku, zamieniliśmy dziecięce łóżeczko, na normalne łóżko. W foteliku obok siedziała mała Aveline. Była niewiele młodsza od niego, ale wyglądała znacznie młodziej : maksymalnie jakby miała trzy latka. W ostatnim czasie nauczyła się chodzić lecz mimo tego, że powinna już mówić, nigdy się nie odzywała. Dastan potrafił już robić właściwie prawie wszystko: płynnie mówił, śmiał się, chodził, biegał, skakał, podnosił ciężary jakie normalne dziecko w jego wieku mogłoby co najwyżej SPRÓBOWAĆ pchnąć. Wzrostem osiągał około 130 cm ,natomiast Aveline 70 cm.
-To co dzisiaj robimy?-zapytał Jake patrząc na syna kątem oka
-Hmm...ja i Dastan pójdziemy na polowanie. A ty i Aveline możecie po południu pójść do Emily i Sama. Dawno tam nie byliśmy, a Seth, Embry i Jared jeszcze nie widzieli małej. Jak tylko coś złapiemy to się do was przyłączymy, OK?
-Jasne-wyszczerzył zęby-ale ubierz małą przed wyjściem ,bo ja chyba nie jestem w tym dobry. Kiwnęłam głową, zgarnęłam małą z fotelika i pobiegłam z nią do garderoby. Alice nie pozwalała jej nosić jednej rzeczy dwa razy, chyba ,że wyglądała w czymś wyjątkowo niesamowicie. Na wyprawę do lasu nie nadawały się jednak ani satynowe ani jedwabne spódniczki. Ubrałam ją więc w granatowo-białą koszulkę w paski ,granatową, szeroką spódniczkę, oraz czerwone trampki. Wyglądała doprawdy uroczo. Rozczesałam sięgające za ramiona kasztanowe loczki i przyjrzałam się jej dobrze, jeszcze raz. Taka śliczna. I te oczy, identyczne jak oczy Jacoba. Wygładziłam na sobie bluzkę na ramiączkach w kwiatki i poprawiłam ciemne jeansy. Na polowanie trzeba ubierać się wygodnie, dlatego również ubrałam trampki. Zniosłam Aveline na dół. Jake czekał na nas przy wejściu. Postawiłam małą na ziemi. Jacob pocałował mnie na pożegnanie i wyszli razem w stronę samochodu. Dastan wciąż pochłaniał lekturę, czarnymi mądrymi oczyma.
-Hej, Dastan-powiedziałam podchodząc do niego-musimy już wychodzić.
Chłopiec uniósł wzrok znad lektury i niechętnie zatrzasnął okładkę. Wstał i przeciągnął się. Był ode mnie zaledwie 40 cm niższy, aż trudno uwierzyć, że urodził się tak niedawno. Wybiegliśmy w stronę lasu. Przed polowaniem musieliśmy oddalić się nieco od La Push i Forks. Udaliśmy się więc w stronę Port Angeles. Przebiegliśmy około 48 km kiedy w końcu poczułam, że możemy zacząć. Zatrzymałam się i wciągnęłam powietrze nosem.
-Czujesz to?-zapytałam
-Krew-odparł głębokim barytonem, również nabierając powietrza-zwierzęca.
-Dokładnie. Potrafisz wyczuć co to jest?
Zamyślił się na chwilę.
-Sarna?
-Jeleń-uściśliłam-wiesz ile?
-Trzy.
-Świetnie.
Kilkanaście metrów dalej na łące, rzeczywiście zobaczyliśmy małe stadko rogaczy. Stanęłam z boku i pozwoliłam synowi działać. Chłopak pochylił się do skoku i w błyskawicznym tempie wyleciał w powietrze wbił zęby w szyję największego zwierzęcia i powalił je na ziemię. Tymczasem ja rzuciłam się na pozostałe dwie sztuki. Dwoma zwinnymi ruchami skręciłam ich karki i wyssałam całą krew. Gdy poczułam się najedzona wyprostowałam się i zobaczyłam, że Dastan również skończył. Upolował jeszcze dwa lisy i wróciliśmy w stronę La Push.

piątek, 18 maja 2012

61. Dzień

  Coś pociągnęło mnie lekko za rękę. Jeszcze raz. I znowu. Leniwie otworzyłam oczy i zerknęłam na powód mojego przebudzenia. Dastan właśnie władowywał się na łóżko. Lubiłam na niego patrzeć. Odbiegałam wtedy od rzeczywistości. Był taki mały, a wyglądał niezwykle dojrzale. Duże, okrągłe, czarne, smutne, bystre oczęta oraz proste czarne zmierzwione włoski z skośną grzywką sięgające długością za uszy kontrastowały bajecznie z śnieżno białą cerą. Rzucił się na Jacoba ze śmiechem. Jake niechętnie otworzył jedno oko i zgrabnie uchylił się przed ciosem małej piąstki, na czym ucierpiała poduszka. Chwycił małego i odsunął od siebie na wyciągnięcie ramion uśmiechając się władczo. Chłopiec ryczał ze śmiechu i próbował wyrwać się z silnych dłoni Jake'a.
-Daj mu fory-powiedziałam z uśmiechem
-Nie ma mowy-mruknął
Usłyszałam ciche dźwięki dochodzące z pokoju Aveline. Wstałam owinęłam się szlafrokiem i wyszłam z pokoju by uwolnić ją zza szczebli łóżeczka. Mała stała opierając się o balustrady. Na wejściu na chwilę przystanęłam zamurowana po raz kolejny jej niesamowitą urodą po czym podeszłam do niej powoli i wyciągnęłam do niej ręce. Zamruczała słodko i przytuliła się do mnie z czułością. 
  Jacob i Dastan zdążyli już się ogarnąć. Ubrani i zadowoleni siedzieli w kuchni : Jake pochłaniając górę kanapek i Dastan sącząc leniwie z kubka z krwią. Usiadłam na krześle i podałam małej jakąś dziwną owocową papkę którą według Carlisle powinna teraz jeść. Co kilka dni zmieniał jej dietę, żeby wiedzieć po czym najwięcej rośnie. 
-Mamo, mogę pożyczyć od babci Belli nową książkę?-zapytał Dastan. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Znowu?-zapytałam nie ukrywając zdumienia-przecież dwa dni temu pożyczyłeś od niej "Wichrowe Wzgórza" i "Dziady".
Jacob wytrzeszczył oczy.
-To dziecko pożera te książki czy co?
-Po prostu lubi czytać-wzruszyłam ramionami
-A książek dla dzieci to już nie łaska?
-Przeczytał wszystkie od wierszyków po ballady już prawie miesiąc temu.
Jake westchnął głęboko ale nic już nie powiedział.

  Na szczęście na Belle zawsze można liczyć. Gdy tylko zobaczyła Dastana od razu pobiegła na piętro i przyniosła mu stosik nowych lektur. Dostrzegłam wśród nich "Romea i Julię", "Lalkę", "Quo Vadis", "Przedwiośnie" i kilka innych temu podobnych. Spojrzałam na nią z dezaprobatą. Może sobie myśleć co chce, ale jak na razie to dziecko wciąż ma dwa miesiące. Chłopiec podziękował jej z entuzjazmem, usiadł na kanapie między Rosie oraz Alice i zaczął przeglądać jedną z książek. Jacob przystanął do Belli, Jaspera oraz Emmeta i zaczął z nimi rozmawiać, Edward i Carlisle  przyglądali się uważnie Aveline bawiącej się górą pluszowych misiów na dywanie, a Esme przechadzało się bezszelestnie po pokoju, poprawiając idealnie ułożone w wazonie kwiaty i przekręcając nieco figurki. Zawsze zadziwiało mnie ,że jest taka cicha i spokojna. Nigdy nie była w centrum uwagi, raczej trzymała się na uboczu, często niewidoczna, chociaż była tak ważnym elementem rodziny. Widać podobnie jak ja nie lubiła wokół siebie tłumów. Różnica polegała na tym, że ona upragniony spokój osiągała, a ja mój - niezupełnie.


_______________________________________________

OSTATNIO ZNALAZŁAM W INTERNECIE PEWIEN BLOG. JEST TO BLOG W KTÓRYM AUTORKA PRZEDSTAWIA SWOJE WŁASNE GENIALNE PRACE NA FORUM


http://kraina-koralikow.blogspot.com/


czwartek, 17 maja 2012

Hej


  Trudno uwierzyć, że od chwili gdy ostatnio napisałam do Was jako ta mała przytłoczona część mnie, a nie jako Renesmee minęło już 10 rozdziałów ;)   Dużo się wydarzyło, oj dużo. Ostatnie rozdziały były dość kontrowersyjne i mogły wywoływać niechęć albo niesmak, ale mam nadzieję, że zrozumieliście wszystkie treści które chciałam przez to przekazać. W dniach 22-24, raczej będę nieobecna więc proszę o wyrozumiałość. Pozdrawiam.

AUTORKA


 

60. Retrospekcja

  Od tamtej chwili minęły trzy tygodnie. Podczas tych czternastu dni wiele się wydarzyło. Dastan nie tylko tyle, że zaczął już płynnie mówić i czytać, nauczył się również samodzielnie chodzić. Wyglądał na około trzyletnie dziecko, natomiast Aveline miała wygląd 7 miesięcznego okazu czystej słodyczy. Nauczyła się już samodzielnie siadać, oraz wypowiadać kilka słów. Kasztanowe loczki sięgały jej za uszy, a oczy odziedziczone po ojcu błyszczały cały czas, jakby zamknięto w nich milion gwiazd. Aro dotrzymywał obietnicy. Raz przysłał do nas Aleca, Feliksa i Demetriego by sprawdzili co się u nas dzieje. Charlie i Sue, odwiedzali nas teraz coraz częściej. Dastan zrozumiał, że nie może ich gryźć mimo tego, że tak apetycznie pachną i wciąż dzielnie się od tego powstrzymywał. Carlisle uznał ,że wkrótce będzie mógł zacząć polować samodzielnie - do tej pory żywił się krwią zabitych w lesie przez Edwarda i Belle zajęcy i saren. Czasem trudno mi uwierzyć, że już aż trzy tygodnie minęły od tamtego niesamowitego dnia : dwadzieścia jeden dni spędzonych z rodziną i przyjaciółmi, oraz dwadzieścia jeden nocy zarezerwowanych tylko i wyłącznie dla Jacoba.

środa, 16 maja 2012

59. Ulga i przyrzeczenie

  Wracaliśmy z powrotem. W mojej głowie kłębiły się różne myśli. Wiedziałam ,że Aro mnie kocha. Nie, nie kocha mnie jako dziewczynę, tylko jako córkę. Rozmawiałam kiedyś na ten temat z Edwardem, który miał dostęp do jego myśli. Wiedziałam, że chciałby mnie pocałować, ale nie dlatego, że chciałby żebym z nim była - nie, przecież on ma żonę. Nigdy nie spotkał pół wampira, takiego jak ja. Siostry Nahuela są niemalże nieosiągalne, wciąż się przemieszczają, a trudno by było, żeby całował samego Nahuela. Chodziło mu o smak i zapach. Oraz wytrzymałość. Chciał sprawdzić czym w tych kwestiach różnię się od normalnych wampirów. Całowanie mnie, musiało być dla niego równie niesmaczne jak dla mnie. Widziałam to w jego oczach. Widziałam, że wolałby to rozwiązać inaczej. Dlatego gdy tylko sprawy zaszły za daleko, odskoczył ode mnie tak daleko jak to było tylko możliwe. Za ten mały gest, byłam mu wdzięczna.
  Dobiegliśmy na miejsce. Wróciłam do Cullenów i czym prędzej ponownie wzięłam Dastana na ręce. Jacob patrzał na mnie zaniepokojony.
-Jane-warknęła Bella
Dziewczynka stała wpatrując się we mnie w skoncentrowaniu. Zapewne właśnie próbowała użyć na mnie swojej mocy. Aro podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
-Nie widzę potrzeby byś to robiła skarbie-powiedział z uśmiechem. Jane wyprostowała się i kiwnęła głową ,choć twarz miała wciąż kamienną.
-Czyżby wasza wizyta dobiegała końca, Aro?-zapytał Carlisle
-Wyganiasz nas Carlisle?-mruknął Kajusz z pogardą w głosie
-Och, nie, nie oczywiście ,że nie wygania-zaćwierkał od razu Aro-ale owszem, nasze odwiedziny się kończą. Wasza sytuacja jest dość niepokojąca ,dlatego co jakiś czas będziemy tu przysyłać jednego z naszych przyjaciół-omiótł wzrokiem zebranych-by kontrolować sytuację, a gdy uznamy to za stosowne zjawimy się tu i przyrzekam, że wtedy nie będziemy już tak łaskawi. Oczekuję, że obiecacie mieć wasze...dzieci na wodzy i nie pozwolicie im zabijać w zbytnio dużej ilości...
-Dopóki tu żyję, żaden wampir nie ugryzie człowieka-oznajmił Carlisle
-Cieszę się niezmiernie-przyznał Marek niechętnie-Kajuszu, Aro...
Skinęli na nas głowami po czym odwrócili się i w wcześniej ustalonym szyku odwrócili się i ponownie zniknęli w gęstwinach

58. Co ja tu robię?

   Pędziłam wampirzym tempem, a czarna peleryna Ara, raz po raz przemykała mi przed oczyma. Minęło jakieś  10 minut i kiedy w końcu się zatrzymaliśmy, byliśmy gdzieś na obrzeżach Seattle. Była to niewielka polanka którą przecinała niezbyt szeroka rzeka. Aro odwrócił się do mnie przodem i spojrzał mi głęboko w oczy. Stał na tyle blisko, że mogłam policzyć jego ciemne brwi. Nasze twarze różniło jakieś 15 cm. Patrzyłam lekko w górę, by również móc spoglądać w jego szkarłatne ślepia. 
-Ach, Renesmee. Taka młoda a taka odpowiedzialność-powiedział kręcąc z niedowierzaniem głową
-Poradzę sobie. Jacob mi pomaga.
-Jacob. Jak to się dzieje ,że ty i ten pie...-ugryzł się w język w ostatniej chwili. Słowo 'pies' wzbudzało we mnie  wrzenie-...i ten człowiek, możecie tak swobodnie być razem?
-Obawiam się, że nie rozumiem pytania Aro.
-Oni są dzicy. To leży w ich naturze, są naszymi wrogami od zawsze. Jak możesz powstrzymywać się przed taką pokusą? Szczególnie, gdy takie u\odczucie...
-Odczucie?
Zaśmiał się melodyjnie.
-No cóż, nie brałem pod uwagę, że tylko on czerpie z tego przyjemność, ale przy takim osobniku to wszystko jest możliwe.
Drgnęłam. A więc o tym mowa. Zeszliśmy na tematy zbyt intymne jak dla mnie.
-Żebyś wiedział, że czerpię z tego wielką satysfakcję-warknęłam. Aro uśmiechnął się i zbliżył nieco. Ujął moją twarz w swoje porcelanowe dłonie i pochylił się tak, że nasze twarze dzieliły zaledwie 3 centymetry. 
-Nessie kochanie-mruknął, a zimny oddech mnie ochłonął-przepraszam. Pochylił się jeszcze trochę i pocałował mnie w usta. Dla mnie to było normalne. Traktowałam go jak opiekuna. Jak dobrego krewnego, mimo tego, że czasem odczuwałam przed nim strach. Tym razem w tym geście było jednak coś innego. Na chwilę się ode mnie oderwał, ale jego dłonie wciąż pozostały na miejscu. 
-Pozwól mi-poprosił błagalnym tonem. Wiedziałam o co chodzi, ale nie byłam przekonana co zrobić. Wiedziałam ,że odmowa nie pomoże nam na zakończenie sporu z Volturi. Milczałam więc co on uznał za zgodę. Znowu się do mnie zbliżył i nasze wargi się zetknęły. Przesunął chłodnym językiem po mojej dolnej wardze, po czym rozwarł nim moje usta. Czułam, ze trzyma się na wodzy. Ręce wciąż trzymał kurczowo zaciśnięte na moich policzkach a wszystkie mięśnie miał spięte. Nasze języki mimowolnie się splotły. W tym momencie jednocześnie odskoczyliśmy do tyłu. 
-Dziękuję-powiedział z uśmiechem i odbiegł by wrócić do braci. Ja przystanęłam na trawie. Alan Newton. Aro. Nahuel. Jacob. Zakręciło mi się w głowie. Dlaczego to musi być tak skomplikowane? Ruszyłam za wampirem mając mieszane uczucia.


57. Volturi

  Z pomiędzy drzew wysunęły się powoli jedenaście cieni. Szli powoli, majestatycznie, w ściśle określonym szyku. Cierpliwie stałam machinalnie gładząc syna po pokrytej czarnymi włosami główce. W końcu cienie zbliżyły się do nas na tyle blisko, że bez problemu mogłam dostrzec spowite ciemnymi pelerynami twarze. W jednej chwili wszyscy nowo przybyli odrzucili kaptury do tyłu. Najbliżej nas stała Jane i Alec. Rodzeństwo przyglądało się nam z nieukrywanym zaciekawieniem. Nieco dalej stał Aro, a po jego obu stronach Kajusz i Marek. Za nimi przeszywały nas wzrokiem pięć osób. Rozpoznałam w nich Renatę, osobistego ochroniarza Aro, ale pozostałe cztery postacie były mi nieznane. Po obu stronach szyku stali Demetrii i Felix.
-Carlisle!-zawołał Aro rozkładając ramiona i uśmiechając się perliście-Ach, jest i Esme. Doskonale wyglądasz moja droga. Doprawdy jestem oczarowany! Witam również pozostałych Cullenów! Cudownie, cudownie. Renesmee, kochanie!-wyszczerzył zęby w moją stronę-I ty ...Jacobie-mruknął w stronę wilkołaka, ale oczy wciąż miał utkwione we mnie. Dostrzegłam w nich pewien stalowy błysk.
-Witaj Aro-odparł Carlisle również blado się uśmiechając-co was sprowadza w nasze skromne progi?
-Naszych uszu doszły bardzo ciekawe opowieści, Carlisle. Słyszałem ,że macie tu dziecko. I to dziecko nie jest wasze.
Spojrzał na Aveline, a potem na Dastana, jego źrenice się rozszerzyły.
-A co to!-odskoczył do tyłu-Carlisle, znasz zasady...
-To dziecko nie jest nieśmiertelne Aro-zagrzmiał Carisle tak, że aż zatrzęsłam się pod potęgą jego nienaturalnie wielkiego głosu-należy do Renesmee. I Jacoba.
-Renesmee-szepnął Marek. Odezwał się po raz pierwszy tego dnia. Spojrzał na braci z uwagą. Aro przeszył mnie na wylot swoimi przejrzystymi oczyma. W końcu uśmiechnął się delikatnie.
-No no, moje gratulacje. Nie wiedziałem, że związek, a tym bardziej...współżycie wampirzycy z zmiennokształtnym jest możliwe. Nessie, moja droga, czy zechciałabyś sama mi to pokazać?
-Oczywiście-odparłam bez wahania. Podałam dziecko Rosalie i powoli do niego podeszłam. Mimo setek lat życia, wyglądał bardzo dobrze. Cerę miał perliście białą, oczy krwisto czerwone, a włosy proste i czarne. Jak Dastan, tylko, że te błyszczały w słońcu. Gdy byłam już bardzo blisko wyciągnęłam do niego rękę i położyłam mu ją na ramieniu. Pokazałam mu kilka scen z wesela. Moment gdy dowiedziałam się o ciąży. Pominęłam sceny bólu gdyż mógłby to uznać za okropne. Poród Dastana. Adopcja. Chwila po urodzinach Aveline. Ich kilka pierwszych dni. Teorię Carlisle. Pierwsze słowa Dastana. Odsunęłam dłoń od jego ciała i spojrzałam na niego wyczekująco.
-Aveline i Dastan-mruknął pod nosem-jeżeli pozwolisz, chciałbym zamienić z tobą słowo, na osobności-powiedział głośno. Renata stojąca za nim drgnęła lekko.
-Aro, nie sądzę...-zaczął Edward, ale tamten uniósł uciszająco rękę. Bez słowa spojrzał na mnie znacząco i rzucił się w stronę lasu. Omiotłam ostatni raz polanę. Wzburzonych zachowaniem Ara Volturi, przerażonych Cullenów ,Jake'a i dzieci. Skinęłam na nich lekko po czym pobiegłam za roznoszącym się po okolicy zapachu.


wtorek, 15 maja 2012

56. Strach

  Gdy tylko zajechaliśmy pod dom Cullenów, podałam Aveline Jacobowi i z Dastanem na rękach wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam prosto do domu. Alice siedziała na fotelu z nieobecnym wyrazem twarzy, a wszyscy inni stali wokół niej i przyglądali jej się z przerażeniem.
-Alice-pisnęłam na wejściu i szybko do niej podbiegłam. Podałam dziecko Rosalie i kucnęłam przed ciocią. Wpatrywała się w przestrzeń gdzieś ponad moją głową. Gdy w końcu na mnie spojrzała w jej oczach dostrzegłam strach.
-Co zobaczyłaś?-zapytałam błagalnie
Tylko pokręciła głową i ukryła twarz w dłoniach.
-Alice...-to był Jacob. Zjawił się bezszelestnie u mojego boku.
Wampirzyca uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
-Oni podjęli decyzję-powiedziała bezbarwnym głosem
-Kto? Kto podjął decyzję?
Milczała. Ciszę przeciął niczym grom spazmatyczny wdech Edwarda.
-Volturi-wychrypiał
-Aro już zdecydował-odezwała się jego siostra tym samym beznamiętnym głosem co wcześniej
Zamarła, jej oczy stanęły w słup. Jasper doskoczył jej w jednym zwinnym susie. Musnął jej ramię palcem i po chwili zacisnął już obie dłonie na jej barkach. Alice uspokoiła się od razu. Wzięła ostatni głęboki wdech i wstała z fotela.
-Mamy mało czasu. Przybędą o zachodzie słońca-powiedziała dziarsko
-Ile czasu zostało?-zapytał Emmett
-Nie więcej niż pół godziny-stwierdził Carlisle wyglądając przez okno na zewnątrz.
-Alice, co zobaczyłaś?-zapytała Esme
-Chcą tu przyjechać. Ostatnio ich uszu doszła informacja o ślubie Nessie i Jacoba, a potem ,że dziecko ojca Nahuela mieszka gdzieś w tych okolicach i postanowili sprawdzić sytuację. Aro zastanawiał się od tym od dawna, ale myślałam ,że to tylko przebłyski. Przed chwilą zobaczyłam, jak biegną przez Seattle. Będą tu w przeciągu 11 minut i 26 sekund.
Wszyscy zamilkli wpatrując się w Carlisle. Ten przez dłuższą chwilę stał prosto oceniając sytuację. W końcu odetchnął lekko i wzruszył ramionami.
-No cóż. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Alice, ile jeszcze?
Wzrok wampirzycy na chwilę znowu stał się nieosiągalny . Odpłynęła.
-Wbiegają na obrzeża Forks. Zostały nam jakieś 4 minuty.
Zamknęłam oczy i odruchowo przytuliłam Dastana mocniej do piersi. Boże, Volturi. Jake bez słowa pogłaskał Aveline po główce. Dzieci wyglądały już tak dorośle. Dastan miał posturę rocznego dziecka. Eline wyglądała na dwukrotnie młodszą.
-Mamo, co się stało?-usłyszałam cichutki, głęboki głosik gdzieś poniżej swojej głowy. Szybko otworzyłam oczy i tak samo jak pozostali wpatrzyłam się w dziecko w moich objęciach. Chłopiec patrzał na mnie swoimi smutnymi, rozumnymi oczyma-Co się dzieje?-powtórzył
-Dastan...-szepnęłam
-Niesamowite, niesamowite-wymamrotał Carlisle
I wtedy to usłyszałam co najmniej siedem par stóp cicho stąpających po leśnej trawie wokół domu. Pozostali wyraźnie też to usłyszeli bo przybrali grobowe miny. Wyszliśmy na zewnątrz i wpatrzyliśmy się w ciemną zasłonę lasu.

niedziela, 13 maja 2012

55. W drewnianej chacie.

-Jacob, co dzisiaj robimy?
-Hmm...Charlie przyjedzie dziś z Billy'm i Sue do Cullenów. Pewnie wypadałoby ,żebyśmy my też do niech pojechali.
Siedzieliśmy w okrągłej kuchni. Aveline ssała wolno mleko z butelki, a Dastan popijał krew. Od wczorajszego wieczora znowu bardzo urośli.
-Możemy do nich pojechać-zgodziłam się-ale chciałabym też odwiedzić Sama i Emily. I tego małego...
-Noah.
-No właśnie.
-Ok, to dzisiaj Cullenowie i sfora.


   Charlie rzeczywiście przyjechał do domu Carlisle. Sue i Billy też tam byli. Na wejściu zakochali się w Aveline, ponieważ Dastan był wciąż "chory". Przedpołudnie minęło nam więc mile. Carlisle zbadał, że chłopiec rośnie w tym wieku około 0,4 cm na godzinę, co dawało niemal 10 cm dziennie, natomiast mała rosła mniej-więcej dwukrotnie wolniej niż on. Dopiero o godzinie 13:00 udało nam się z trudem wydostać z domu. Udaliśmy się prosto do La Push. Emily była w domu.
-Nessie!-krzyknęła na mój widok.
-Hej-uśmiechnęłam się szeroko-jak się czujesz?
-Doskonale. Mały też zdrowy. Zjecie coś? A może się napijecie? JAKE! O rety jak ja cię długo nie widziałam! A co to za...jaka ślicznotka! A to co za chłopak? No no, dwójka dzieci?
-To jest Aveline, a to Dastan. Adoptowaliśmy go-powiedziałam-ale gdzie masz Noah?
-Jest tam w drugim pokoju, przyniosę go, a wy się rozgośćcie. Jacob, nie krępuj się te ciasteczka są jadalne.
Jake z szerokim uśmiechem zaczął wcinać ciastka. Emily wyszła z pokoju i po chwili wróciła dźwigając na rękach rozkosznego Indiańskiego bobasa. Miał opaloną skórę, brązowe ciekawskie oczęta i wyglądał doprawdy rozkosznie. Drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadli Quil, Brady, Paul, Colin i Leah.
-Kogo fura stoi przed wjazdem...Nessie! JAAAAKEEE!-zawołał Quil na wejściu rzucając się na Jacoba i waląc go ręką w plecy. Jacob dał mu sójkę w bok.
-Ej, Quil zachowuj się. Jacob to już poważny ojciec-zachichotał Paul
Jacob spojrzał na niego unosząc brwi.
-A właśnie gdzie to to to małe?-zapytała Leah
Jake skinął na mnie i nagle kilka par wilczych oczu utknęło w trzymanych przeze mnie dzieciakach. Wszystkie wytrzeszczyły się w tym samym momencie.
-Albo ja liczyć nie umiem, albo widzę tu DWOJE-mruknął Brady
-Dastan jest adoptowany-wyjaśniłam szybko
-Dastan? Co to za imię?-zapytała Leah
Spojrzałam na nią sarkastycznie.
-Perskie. Oznacza "baśń".
-Mhm...-mruknął Colin uśmiechając się-śliczne brzdące. Jak się nazywa ta kruszynka?
-Aveline. Aveline Jane Black.
-Kurczę. Black. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję-westchnął Paul
-Jest strasznie do ciebie podobna Nessie-powiedział Quil-ale oczęta to ma po Jake'u nie ma co.
-No po Jake'u...
-Taak, Jake.
-Jak się ją skraca?-zapytał Brady
-SKRACA?
-No wiecie, imię.
-Aaa...Eline, czyta się Elajn. Albo Ave.
-Ave...była taka piosenka, no jak to szło...Ave...Ave
-Ave Maria?
Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem
-A gdzie macie Setha, Embry'ego i Jareda?
-Poszli sobie połazić. Będą niedługo. Macie czas?
Jacob już otwierał usta żeby odpowiedzieć, kiedy nagle w mojej kieszeni zadzwonił telefon. Podałam Aveline Paulowi i zdziwiona sięgnęłam po aparat.
-Halo?
-Renesmee?-to była Esme
-Tak, o co chodzi?
-Alice.
Jedno słowo. Dwie sylaby, pięć liter, tyle samo głosek - i wszystko było jasne.
-Zaraz będziemy-zapewniłam szybko.
Schowałam telefon do kieszeni i spojrzałam na Jake'a. Musiał zobaczyć w mojej twarzy, że coś się wydarzyło.
-Co jest?-zapytał
-Alice-odparłam
Pobladł lekko.
-Co widziała?
-Nie wiem, ale to musi być coś ważnego.
Członkowie sfory przyglądali się tej wymianie zmian z otwartymi ustami. Jacob podszedł do Paula i zabrał od niego dziewczynkę.
-Przepraszamy, ale musimy się zmywać. Pozdrówcie chłopaków-powiedział
Nie czekając na odpowiedź wyszliśmy na dwór i już po chwili pędziliśmy szosą ,pomiędzy przesuwającymi się nam przed oczyma lasami .

54. Charlie

   Charlie wszedł do domu i rozejrzał się dokoła. Ujrzał mnie i od razu się rozpromienił. Byliśmy bardzo do siebie podobni. Miałam jego czekoladowe oczy, jego loki, tylko innego koloru.
-Nessie!-zawołał i podbiegł do mnie radośnie. Również się uśmiechnęłam i przytuliłam się do niego.
-Cześć dziadku-powiedziałam słodko
-Skarbie, dopiero co byłaś taka malutka i już masz dziecko-westchnął-dwójkę dzieci.
-Chcesz je zobaczyć?-zapytałam z nadzieją
-Jasne!-powiedział z entuzjazmem
Podeszłam do Alice i wzięłam od niej dziewczynkę. Podałam ją Charliemu, a jego oczy od razu zrobiły się okrągłe jak kółka. Patrzał na swoją prawnuczkę, chociaż miał dopiero pięćdziesiąt kilka lat. Dziewczynka od razu zamruczała uroczo i wtuliła się w jego kraciastą koszulę.
-Jest taka podobna do ciebie-powiedział z czułością-też taka bladziutka, te same rysy, włosy tego samego koloru i te loki...tylko oczy ma po Jacobie. Jak się zwiesz mała?
Jake wywrócił oczyma.
-Aveline Jane Black-powiedziałam-czasem mówimy na nią Eline, albo Ave..
-Eline-zagruchał Charlie.To oznaczało tylko jedno : jego też okręciła sobie wokół palca.
-Tato...-powiedziała wolno Bella, po dłuższym milczeniu.
-O Bells skarbie-zdziwił się-cieszę się, że cię widzę. Edwardzie-skinął głową-ale gdzie jest mały Destan...
-Dastan tato, Dastan-mruknęła Bella
-Tak, właśnie Dastan. Gdzie go macie?
-Jest przeziębiony-wtrącił Carlisle-lepiej ,żeby nie przebywał za blisko ciebie Charlie.
-Ach...niestety. Ale mogę go zobaczyć?
-Oczywiście.
Rosalie ostrożnie się do nas zbliżyła i pokazała dziadkowi dziecko. Oczy były tak samo czarne jak oczy Jake'a, ale nie aż takie radosne i uśmiechnięte tylko jakby smutne i znudzone. Przygaszone. Włosy miał kruczoczarne i to kontrastowało z mleczną cerą. Spojrzał na Charliego spod kaskady rzęs po czym przeniósł wzrok na Jake'a i przekrzywił lekko główkę.
-To jest dziadek-powiedział wolno Jacob, jakby był przekonany, że chłopiec go zrozumie. Dastan wyprostował się i posłał Charliemu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Na chwile nawet w jego dużych, smutnych oczach błysnęła radość. Mój dziadek pisnął cicho zaskoczony, że tak małe dziecko tak niezwykle potrafi pokazywać emocje.
  Charlie został u nas aż do wieczora. Kiedy dzieciaki zaczęły teatralnie ziewać, zmęczone szóstymi tego dnia badaniami Carlisle, cicho podziękował za gościnę i z uśmiechem wycofał się na podwórze. Wracał do domu, gdzie pewnie czekała na niego Sue. Spotykali się od kilku lat. Bella miała cichą nadzieję, że w końcu wezmą ślub. Kilka minut po tym jak dziadek wyszedł, ja z Jacobem również zabraliśmy Aveline i Dastana po czym odjechaliśmy prosto do La Push. Eline zasnęła już w samochodzie. Przeczytałam Dastanowi bajkę na dobranoc i również usnął. Dopiero wtedy z czystym sumieniem mogłam wrócić do Jacoba który już czekał na mnie w sypialni.

53. Badania

-Jest źle?-spytałam Carlisle. Siedzieliśmy w salonie. Carlisle pisał coś zawzięcie w grubym, obitym czarną skórą notesie. Właśnie skończył badać Ave i Dastana. Teraz dzieci były pod opieką Belli, Alice i Rose. Alice oczywiście dostałaby zawału serca widząc dziewczynkę ubraną w normalne ciuchy, gdyby nie fakt ,że jej serce już dawno stanęło. Teraz zadowolona, umieszczała w jej króciutkich włoskach spinki ,kolorem pasujące do jedwabnej, różowej, szerokiej sukni.
-No cóż...oczywiście w obu przypadkach mamy niesamowite tempo wzrostu intelektualnego, jak i również fizycznego. Dastan dojrzewa szybciej niż Aveline. Na razie jest to jakieś 8 cm i 5 cm na dobę. Tempo jest nieregularne, czasem przyśpiesza, czasem zwalnia. Wiemy również, że chłopiec żywi się krwią, a dziewczynka ludzkim jedzeniem. Sądzę, że Dastan jest taki jak ty 50% człowiek 50% wampir, czyli najprawdopodobniej wystarczy karmić go posoką i dbać o rozwój, a Eline to 50% człowiek 25% wampir i tyle samo wilk. Na pewno rośnie w tempie wampira, je to co człowiek. Musi mieć też jakieś cechy wilkołaka. Aż do ustabilizowania się fizycznego i psychicznego, muszą być pod moją stałą opieką. Jacobie, w jakim wieku u wilkołaków pojawiają się pierwsze oznaki wilkołactwa?
-Różnie-powiedział Jake-zwykle jak się ma 14-16 lat. Zależy od ilości wampirów w okolicy.
-Wobec tego, jeżeli mała okaże taką zdolność powinniśmy się tego dowiedzieć, mniej-więcej w wieku lat 11-stwierdził Carlisle-w końcu ,w okolicy mamy dość sporo wampirów.
Uśmiechnęłam się szeroko. Jacob też to zrobił.
-Chcielibyśmy odwiedzić Charliego-powiedziałam
-Nie musicie-wtrącił się Edward-już tu jedzie.
-Zaprosiliście go?-pisnęłam-przecież Dastan może go ugryźć!
-Spokojnie, zajmie się Aveline. Ona nie ma jadu-ugryzła już Nahuela i nic nie poczuł-pół wampir pomachał mi z drugiej sofy-powiemy, że mały został przez was adoptowany i jest trochę przeziębiony-wzruszył ramionami.
-To się nie może udać-westchnęłam
-Uda się, uda-obiecał Carlisle
Usłyszałam, że ktoś skręca w leśną drogę jakieś dwa kilometry stąd. Charlie słuchał smętnego bluesa i chyba stukał palcem w kierownicę. Nie minęło kilka minut, a zatrzymał się z cichym piskiem przed domem.



sobota, 12 maja 2012

52. Preferuje, czy nie - oto jest pytanie.

  Obudziłam się o świcie ,na wielkim łożu w naszej wspólnej sypialni, leżąc na gorącej piersi Jacoba. Głaskał delikatnie moje włosy i uśmiechał się lekko.
-Dzień dobry-zamruczał
-Hej-westchnęłam siadając. Zmierzwiłam sobie włosy i spojrzałam na Jake'a. Wpatrywał się we mnie w zadumie.
-O czym tak myślisz?-spytałam
-O tym, że trzeba by pokazać te dzieci Billy'emu. I Charliemu. I pewnie całej sforze.
Jęknęłam. Oczywiście Charlie i Billy wiedzieli o mojej ciąży, ale jak im (przynajmniej Charliemu) wytłumaczyć, skąd wziął się Dastan?
Jake pocałował mnie w policzek i wyskoczył z łóżka. Ja zrobiłam to samo. Jacob zszedł do kuchni przygotować jakieś śniadanie, a ja poszłam do Dastana. Przysięgłabym, że nie minęła noc, a miesiąc. Chłopiec był wyższy o co najmniej 7 cm. Nie spał już. Leżał spokojnie i uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Zdziwiona wzięłam go na ręce i poszłam do pokoju Małej. Aveline również nie spała. Zabrałam oboje dzieci i zaniosłam je do kuchni. Na stole leżała patelnia pełna świeżej jajecznicy, oraz cztery butelki : dwie z mlekiem i dwie z krwią. Usiadłam koło Jake'a i podałam mu córkę. Obawiałam się, że Dastan mógłby go ugryźć. Wprawdzie wiedziałam, że jako wilkołak był odporny na jad wampira, mimo tego się obawiałam.
-Spróbujemy każdemu z nich podać mleko i krew?-spytałam zdziwiona
-To pomysł Carlisle. Chcemy sprawdzić co preferują. Jesteś głodna?-zapytał zaniepokojony widząc jak patrzę na butelki z szkarłatną cieczą.
-Trochę, ale wytrzymam.
Jacob rzucił mi jeszcze jedne zmartwione spojrzenie i przysunął patelnię z jajecznicą w swoją stronę. Pochłonął ją szybko ,a Aveline przyglądała się temu z ciekawością. Ja tymczasem wzięłam butelkę z mlekiem i podsunęłam ją Dastanowi. Najpierw spojrzał na mnie pytająco a potem posłusznie otworzył buźkę. Przez chwilę pokornie ssała smoczek, ale potem odsunął się gwałtownie od butelki i pokręcił z przejęciem główką. Westchnęłam i podałam mu czerwoną butelkę. Zerknął na nią nieufnie ,ale zaczął pić. I pił dalej, aż na dnie nie została ani kropla napoju. Jacob spojrzał na nią i nachmurzył się.
-A więc mamy jednego krwiopijce.
Wziął kolejny pojemniczek z nabiałem i przyłożył ją do ust Eline. Dziewczynka bez wahania ją przyjęła i bardzo szybko wypiła całość. Z niedowierzeniem się temu przyglądałam. Widać maleństwo ,jeżeli chodzi o upodobania smakowe wdała się w to 75% genów swoich rodziców, które woli normalne jedzenie. No to polowania a'la Matka + Córka mamy z głowy. Dastan z pożądaniem wbił wzrok w kolejną butlę posoki. Podałam mu ją bez wahania. Gdy w końcu wszyscy (no może oprócz mnie) się najedli, wybrałam dla siebie i dzieci odzież z garderoby : sama ubrałam się w brązową bawełnianą sukienkę, Dastana w jeansowe spodenki i koszulkę, a małą Eline ,może po to ,żeby zirytować Alice, a może dlatego, że jako dziecko, również byłam uprzedzona do niewygodnych ciuchów - w najzwyczajniejsze jakie udało mi się znaleźć w tej wielkiej kadzi Armaniego, Diora i Chanel - białą bluzeczkę i czerwoną, bawełnianą sukienkę na ramiączkach. Jacob czekał już na nas w samochodzie. Zanim odjechaliśmy w stronę domu Cullenów, przyjrzałam się jeszcze raz swoim dzieciom : Aveline, po upływie niespełna dnia życia ,wyglądała jak przynajmniej dwutygodniowe niemowlę, natomiast Dastan sprawiał wrażenie, mimo tego, że od jego urodzenia minęło zaledwie kilka dni - jak niemalże półroczne dziecko. Każda sekunda przybliżała mnie do ich dorosłości.

piątek, 11 maja 2012

51. Niby nic

  Wyszliśmy przed dom. Dastan spoczywał w ramionach Rosalie wiercąc się niecierpliwie. Rzeczywiście urósł już znacznie. Gdy ujrzał Jacoba wykręcił się w jego stronę i wyciągnął rączki. Nie dziwiłam mu się - gdy ja zwijałam się z bólu na stole, on przez cały czas obejmował go ramionami i pilnował. Rosie niechętnie oddała chłopca Jake'owi, a ja zorientowałam się ,że wszyscy patrzą na spoczywające na moich rękach niemowlęciu.
-Przedstawiam wam-powiedziałam-Aveline Jane Black.
Przez podwórko przeszło głośne westchnięcie gdy przekazałam dziecko Carlisle'owi, który podał je Esme, Edwardowi, Belli...
-Jest śliczna-westchnęła Alice
-Niesamowita-przytaknęła Esme
Słońce już dawno zaszło. Musiałam być nieprzytomna co najmniej 10 godzin. Dastan ziewnął głośno i wtulił się w Jacoba. 
-To...my już chyba pojedziemy do domu-powiedziałam, patrząc na niego.
-Dobrze, rozumiemy-uśmiechnął się Carlisle-ale jutro z samego rana zaczynamy badania. Mierzenie, ważenie, kontrolowanie, przyglądanie...trzeba się zorientować co te dzieciaki potrafią. 
Aveline wróciła do mnie. Otuliłam ją delikatnie kocykiem. Mój samochód, piękny, srebrny Lexus rx zachęcająco błysnął w świetle księżyca. Rzuciłam Jake'owi kluczyki i zajęłam miejsce na pozycji obok kierowcy. Jacob gdy tylko usiadł za kierownicą, przekazał mi Dastana. Z dwójką dzieci na kolanach uśmiechnęłam się słodko do rodziny i odjechaliśmy w stronę La Push. Eline już już spała słodko, a Dast zamknął oczka i również oddał się w ramiona snu. Cieszyłam się wiedząc, że ich serca biją i że sypiają. To oznaczało, że mają w sobie choć trochę człowieczeństwa. Byłam ciekawa czy mają jad, tak jak jest to typowe dla wampirów. Spodziewałam się tego po chłopcu.
   Jacob sięgnął ręką w moją stronę i przesunął dłonią po policzku. Zerknęłam w jego stronę. i uśmiechnęłam się delikatnie. Zajechaliśmy pod dom. Jake wyskoczył z samochodu ,otworzył przede mną drzwi i ostrożnie wyciągnął z moich objęć Aveline. Spojrzał na nią czule i pomógł mi wysiąść.
-Jake, gdzie my je położymy?-spytałam
-Nie martw się, już wszystko gotowe.
Pociągnął mnie za sobą do domu. Powoli weszliśmy po spiralnych schodach w salonie na górę. Jacob otworzył pierwsze drzwi do pustego, okrągłego pokoju. Ale tam nie było już pusto. Wyczułam tu robotę Alice. Okna zdobiły koronkowe firanki, oraz różowe zasłony z białymi kokardkami, ściany były pomalowane na blady róż. Pod ścianą stała, duża kołyska z białego drewna, zdobiona różowym baldachimem również udekorowanym wstążeczkami. Leżała w nim falbaniasta biała poduszeczka ,a pod ścianą obok stała dwu osobowa sofa, pasująca do niej falbankowym wzorem. Wykrzywione specjalnie tak, by pasować do niespotykanego kształtu ścian kilka regałów zapełnione były butelkami z szkarłatną krwią, oraz białym mlekiem, zabawkami, smoczkami, pieluchami i innym temu podobnym. Jacob podszedł do kołyski i włożył do niej Aveline. Otulił ją starannie po czym po cichu wycofał się na korytarz. Zamknął drzwi i spojrzał na mnie przepraszająco.
-Twoje ciotki tu były-mruknął
Przeszliśmy dalej korytarzem i weszliśmy do kwadratowego pokoju. Pod białą ścianą idealnie naprzeciw drzwi stało dwukrotnie większe od normalnego, niebieskie łóżeczko. Ściany zdobiły fotografie i obrazy. Podobnie jak w poprzednim pokoju były tu regały, szafki i szuflady na rzeczy dziecka. Podeszłam do kojca i złożyłam w nim Dastana. Przykryłam go kołdrą i cmoknęłam w czoło. Gdy tak stałam nad łóżeczkiem, gorące dłonie splotły się w mojej talii, a rozpalone usta przesunęły się z mojego czoła, aż po obojczyki. Odwróciłam się przodem do Jake'a i pocałowałam go namiętnie. Z wielkim wysiłkiem, ponieważ oboje aż pulsowaliśmy pożądaniem, wydostaliśmy się z pokoju i zatrzymaliśmy na korytarzu. Nie zdążyliśmy nawet dotrzeć do sypialni, gdy nasze ciała splotły się w jedno, a całe pomieszczenie wypełniło się naszymi nierównomiernymi płytkimi oddechami.


czwartek, 10 maja 2012

Heej :)

Trochę czasu upłynęło od kiedy do Was napisałam. Oczywiście bezpośrednio, nie poprzez opowiadanie. Renesmee już urodziła. Mało tego - ma już dwoje dzieci. Jako ,że w ankiecie 'chłopcy' i 'dziewczynki' szły łeb w łeb poszłam na kompromis ^^
________________________
Mam nadzieję, że imiona dzieci przypadną Wam do gustu. Szukałam czegoś oryginalnego, nie jakiegoś oklepanego Johnny'ego i Emily. 
________________________
Może dom Black'ów wydaję się Wam nieco zbyt szalony, ale w tym wypadku i tak już nadużyłam pomysłów Stephanie M. 
________________________
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia co będzie w kolejnych rozdziałach 50-100, ale na pewno coś wymyślę :3

DO ZOBACZENIA!!!

hmm...nie. Przecież my się nie widujemy...a więc...

DO PRZECZYTANIA!!!



50. A. J. Black

-Renesmee!
-Nessie!
-Nessie! Słyszysz nas?
-Renesmee!
-Nessie!
Poczułam, że moje serce z powrotem rusza. Światło zniknęło. Zaczęłam miarowo oddychać. Odzyskałam czucie w rękach i nogach, chociaż wciąż czułam ból. Jednak znacznie słabszy ,ból. Podświadomie czułam też, że mogę podnieść powieki. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam twarz Carlisle.
-To dziewczynka -szepnął
Mam dziecko. Ja naprawdę mam dziecko. Nawet dwoje dzieci : Dastan i...i...Spojrzałam nieco dalej i zobaczyłam Jacoba trzymającego w ramionach dziecko zawinięte w różowy kocyk. Podszedł do mnie powoli i podał mi je. Pierwsze co zobaczyłam to oczy. Oczy Jacoba. Czarne, nieprzeniknione. Była taka malutka. Miała moje rysy twarzy, a na głowie pojawiały się kasztanowe loczki. Wszelki ból zniknął. Usiadłam chociaż gdy to robiłam kilka par rąk rzuciło się do mnie by mi pomóc. Zignorowałam je. Moje dziecko. Jake usiadł obok mnie na blacie stołu i spojrzał na dziecko.
-Jak ją nazwiemy?-szepnęłam ledwo dosłyszalnie
Edward odchrząknął.
-To my zostawimy was samych-powiedziała z uśmiechem Bella wyciągając go z domu na siłę-jakby co to wołajcie.
Wszyscy niechętnie wyszli z domu. Zostałam tylko ja , Jacob i mała.
-Masz jakieś propozycje ? -zapytał
-Myślałam o Annie, Vivianeth, po twojej matce, albo...albo Aveline.
-Jak?-zdziwił się
-Aveline...to takie francuskie rzadkie imię...
-Jest piękne...naprawdę niesamowite. A na drugie możemy jej dać na przykład...hmm...Jane
-Jane? Ślicznie.
-Aveline Jane Black-powiedział z uczuciem
-Spójrz, wzięliśmy ślub zaledwie kilka miesięcy temu i już mamy dwoje dzieci.
Uśmiechnął się szeroko.
-A tak w ogóle to gdzie jest Dastan?
-Na dworze z resztą. Chcesz do niego pójść? Nie uwierzysz jaki już jest duży. Jakby miał co najmniej miesiąc! Albo i dwa.
Wstałam wciąż z dziewczynką na rękach i wyszliśmy na zewnątrz : jako rodzina.

49. Przed czasem

  Po chwili jechaliśmy już, szczęśliwi w stronę domu Cullenów.
-Chcieliśmy, żebyście mieszkali niedaleko Billy'ego. Ale nie chcieliśmy też żebyście za bardzo się od nas oddalali.
-Jest niesamowity, dziękuje-powiedziałam szczerze
Zatrzymaliśmy się przed domem. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę werandy. Okropny ból przeszył mnie od kręgosłupa aż po same stopy. Wrzasnęłam i zgięłam się w pół. Kolejny zastrzyk udręki powalił mnie na kolana. Zawyłam głośno i zaczęłam drżeć w agonii. Ból raz po raz miotał moim ciałem na wszystkie strony. Poczułam ucisk i że moje podłoże zmieniło fakturę. Przez zasłonę łez zobaczyłam moich wszystkich bliskich  oddalonych kilka metrów dalej z wykrzywionymi cierpieniem twarzami. Nie ich cierpieniem - moim.
-Poród chyba zaczął się tydzień przed czasem. Trzeba zrobić cesarskie cięcie-głęboki głos przeciął powietrze
Poczułam że coś wkuwa się delikatnie w moje ramię, ale czym byłam mała igiełka w porównaniu do milionów noży? Kolejny dreszcz przeszył moje ciało. Krzyknęłam. Coraz trudniej było mi oddychać. Nie mogłam otworzyć oczu. Jeszcze jeden dreszcz. Spazm bólu poderwał mnie do góry i z głośnym hukiem rzucił mnie z powrotem na stół. Usłyszałam serię głośnych trzasków. Ból w lewej nodze , żebrach i na ramieniu wciąż trudno było porównać z bólem reszty mojego ciała. I nagle wszystko ustało. Zobaczyłam plamkę białego światła. Po chwili nie widziałam już nic oprócz tego. Tylko światło .Wszechogarniający blask.
Zostajesz ze mną-usłyszałam krzyk Jacoba gdzieś z oddali-Słyszysz? Nigdzie się nie wynosisz! Zostajesz tutaj, Bella! Dasz radę! Twoje serce musi bić!
Kilka miarowych uderzeń.
Renesmee-pieszczotliwy szept Edwarda dobiegł moich uszu
Zapadła cisza. Nie słyszałam już nic. Nagle usłyszałam głos. Nieznany mi, cichy, pieszczący delikatnie uszy sopran.
Mamo.
Moje serce się zatrzymało.
Mamo. Kocham cię.

środa, 9 maja 2012

48. Dom


Edward zjechał w jedną z bocznych leśnych uliczek, nieopodal plaż La Push. Jechał przez kilka minut, po czym skręcił gwałtownie i wyjechał na przestronną zieloną polanę, pośrodku której malował się piękny kamienny domek. Budynek był dwupiętrowy wykonany z polnych kamieni z drewnianymi akcentami, oraz okrągłą wieżą przylegającą do jednej ze ścian. Wokół niego rosło mnóstwo kwiatów. Pisnęłam ze zdziwienia.
-Przesadziłem?-mruknął ojciec
-To będzie nasze?-zapytałam ze zdumieniem. Dziecko poruszyło się niespokojnie w moim brzuchu zaniepokojone nagłym wybuchem emocji.
-Tylko i wyłącznie-zapewnił Edward wyskoczyła z samochodu i pobiegłam do domu. Drzwi były otwarte. Wchodziło się przez nie prosto do salonu i od razu doznałam szoku. Salon był bardzo przestronny, ściany miały barwę kremową. Znajdował się tu kamienny mocarny kominek, nad którym wisiał wielki plazmowy telewizor. Naprzeciw niego stała jasna, trzyosobowa sofa o lekko starodawnych wykończeniach oraz fotel w tym samym stylu. Naprzeciw kanapy stał niski stolik do kawy z metaloplastyki. Podłoga wykonana była z świetlistego drewna, a ściany zdobiły obrazy różnych wielkości. W kącie pokoju spiralne schody z metaloplastyki podobnie jak stolik prowadziły na piętro. Zignorowałam je jednak i wkroczyłam do kolejnego pokoju. Było to podłużne pomieszczenie - łazienka. Ściany i podłogi pokrywały białe kafelki. Wielka wanna na złotych nóżkach po drugiej stronie pokoju, a dwa jasne blaty, do których przymocowane były złote zlewy nadawały toalecie nietypowego rozbłysku. Wycofałam się z pokoju i weszłam przez trzecie, ostatnie drzwi i zaraz stanęłam na wejściu  szeroko otwartymi ustami. Była to zapewne część wieży. Pomieszczenie było idealnie okrągłe. Meble zostały dziwnie powyginane. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to kuchnia. Szafki i blaty wykonane były z białego drewna i pomalowane w niebieskie kwiatki, jak ściana. Podłoga wykonana była z jasnych paneli w niektórych miejscach stylowo przetartych. W luce przy końcu sznurka blatów, lodówki i kuchenki stał biały drewniany stół z 4 krzesłami, na którym leżał obrus w biało-niebieską kratkę. Pomieszczenie było tak dziwne, że zamarłam w wejściu na dobre kilka minut. Gdy w końcu się otrzęsłam, wróciłam z powrotem do salonu i poszłam schodami na piętro. Był tu krótki korytarz i 4 pary drzwi. Otworzyłam pierwsze. Wisiała na nich karteczka "DZIECKO". Pokój był pusty. Prawdopodobnie trudno było ustalić jakie meble dobrać dziecku nie wiedząc czy to chłopak czy dziewczynka. Było to jednak pomieszczenie nad kuchnią, ponieważ również było okrągłe. Weszłam do następnego pokoju. Był to idealnie kwadratowy pokoik. Tutaj również nie było mebli. Pomyślałam sobie ,że to mógłby być pokój Dastana. Kolejny pokój był umeblowany. Podłoga z ciemnego drewna, ściany w kolorze brązu, olbrzymie łoże stojące po środku pokoju, oraz kilka pojedynczych szafek. Czwartym i ostatnim pomieszczeniem była garderoba. Zewsząd zwieszały się ubrania damskie, męskie i dziecięce. Jacob podszedł do mnie, zjawiając się bezszelestnie i przytulił mnie do swojej piersi.
-Nasz dom Nessie.

47. Znowu..?


-Renesmee-ciepły szept obudził mnie po wielu godzinach spokojnego snu.
-Tato, naprawdę musisz teraz?-wymamrotałam
-Tak, od tego zależy moje życie. Twoja matka zabije mnie jak będziemy dłużej z tym zwlekać.
Otworzyłam oczy. Ojciec pochylał się nade mną. Gdy zobaczył, że już jestem w pełni rozbudzona (choć ja tak nie uważam) uśmiechnął się.
-O co znowu chodzi?-jęknęłam kiedy jednym płynnym ruchem postawił mnie na nogi
-Nie wiem czy pamiętasz, ale dostałaś...dostaliście prezenty ślubne. Twoi znajomi byliby niepocieszeni gdybyś...gdybyście ich nie przyjęła.
-No dobra, gdzie są?
-Tak właściwie to w salonie. Przyjrzysz im się lepiej później. Teraz chciałem ci tylko pokazać, prezent ode mnie ,Belli i Billy'ego. Wiesz. Taki prezent od wszystkich rodziców.
-Gdzie jest Dastan?
-Z Rosalie. Później go odbierzesz.
-Niech ci będzie. To gdzie jest ten prezent?
-Lepiej żebyś się ubrała, to może trochę potrwać.
-To mi się nie podoba. Jak już mam w tym brać udział, to przynajmniej się odwróć!
-Renesmee, czy wciąż nie pamiętasz kto zmieniał ci pieluchy?-zapytał rozbawiony
-Zapewne mama. Poza tym teraz nie jestem już niemowlakiem!
-Okej, już się odwracam.
Upewniłam się ,że na mnie nie patrzy i szybko się ubrałam.
-Gotowa!-powiedziałam po dziesięciu sekundach
-Przez okno-ostrzegł
-Że co..-chciałam zaprotestować, ale on już wypchnął mnie przez framugę okna. Wylądowaliśmy miękko na trawie. Edward wciągnął mnie do stojącego przed domem samochodu.
-Możesz mi wreszcie powiedzieć gdzie jedziemy
-Najpierw po Jacoba.
Jechaliśmy chwilę w milczeniu. Potem pojazd zatrzymał się przed domem Black'ów.
-Nessie!-Billy na swoim wózku wyjechał mi na przeciw
-Billy!-podbiegłam do niego i pochyliłam się by go uściskać. Znikąd pojawił się przy mnie Jacob przytulił mnie czule i pocałował mnie namiętnie.
-Wiesz o co w tym wszystkim chodzi?-szepnął mi do ucha
-Nie mam pojęcia-westchnęłam
Powróciliśmy do samochodu, a Edward natychmiast odjechał.

46. Dastan

-Carlisle-spojrzałam na niego wyczekująco. Siedzieliśmy wszyscy na kanapach w salonie. W ramionach Jacoba spoczywał Dastan, popijając ochoczo krew z butelki. Nahuel patrzał na niego z nie dowierzaniem. Pozostali patrzyli wciąż zszokowani na rozwój wydarzeń.
-Według mnie-powiedział powoli-to dziecko nie zasługuje na śmierć, tylko ze względu na błędy jego rodziców.
-Ale czy naprawdę moja córka ma się nim zajmować-Edward skinął głową na Dastana-przecież ona niedługo będzie miała swoje potomstwo. Czy nie może zająć się nim chociażby Rosie?
-Tato...ja na prawdę chcę się nim zająć. Zresztą kto inny może go zrozumieć niż ja, która jest taka sama jak on?
-Edwardzie, ona ma rację-przyznała Esme
Edward westchnął głęboko. Uznałam to za zgodę. Spojrzałam jeszcze raz na dziecko. Teraz wyglądało już o wiele lepiej niż kilkadziesiąt minut temu. Oczy wciąż biegały od twarzy do twarzy rozmarzone i zaciekawione. Teraz widać było wyraźnie również proste, kruczoczarne włoski porastające jego główkę. Skórę miał równie bladą co każdy normalny wampir i to niesamowicie kontrastowało z ciemnymi oczyma i włosami.
-Dastan Black-uśmiechnął się Carlisle
Dastan. Dasty. Dast. Brzmiało to trochę jak dust ( z ang. pył). Ale nie zdrobnienia mnie teraz interesowały. Miałam dziecko! Syna. I niedługo miało urodzić się kolejne! Teraz czułam już, że mam prawdziwą rodzinę.


wtorek, 8 maja 2012

45. Jasność umysłu.

  Linaya i Manuela rozmawiały cicho w kącie w nieznanym mi języku. Carlisle co jakiś czas wstrzykiwał Kira nowe dawki leków, ale nie zdawały się one na zbyt wiele. Dziecko już chciało wyjść. Jacob zjawił się po prawie dwóch godzinach, a razem z nim byli Edward, Bella, Rose, Esme, Nahuel Alice, Emmet i Jasper wracający właśnie z polowania. Nie zdziwili się na widok sceny którą zastali w salonie : wiedzieli o wszystkim. Jake przytulił mnie do siebie i patrzał beznamiętnie na to jak kobieta zwija się z bólu na przeciwległej kanapie. Minęło kolejne pół godziny, a Kira zawyła z bólu.
-Hayaan ang aking anak!-była to prośba o ocalenie dziecka. Wiedziałam bo już wcześniej nieraz to wykrzykiwała. Tym razem było w tym coś innego niż wcześniej. Carlisle dopadł jej i przeniósł na stół bo nie było już na nic czasu. Wampiry, oprócz Edwarda wybiegły z domu, pozostawiając go razem z ojcem, Linayą, Manuelą, Jacobem, mną, oraz umierającą Kirą samych. Carlisle chwycił skalpel i kilkoma zgrabnymi ruchami otworzył brzuch. Krew trysnęła na wszystkie strony. Jake zacisnął mocniej ręce na brzegu kanapy. Amazonka darła się wniebogłosy. 
-Edwardzie-mruknęła Manuela, patrząc bez większego zainteresowania na ginącą kobietę-daj jej więcej morfiny, bo obudzi całą okolicę.
Ojciec spojrzał na nią z oburzeniem, ale posłusznie dał większą dawkę leku. Carlisle wydobył dziecko z jej brzucha. Kobieta przestała wrzeszczeć. Oddychała płytko. Carlisle podał jej dziecko.
-Dastan-wymamrotała, po czym zamknęła oczy. Jej serce przestało bić.
Edward podniósł dziecinę z jej martwego ciała i odsunął się na bok.
-Manuelo, Linayo. Pochowajcie ciało-powiedział. Kobietom nie trzeba było dwa razy powtarzać zwinęły zwłoki i wybiegły do lasu. Carlisle zaczął sprzątać salon, a Edward wyszedł z pokoju po chwili wrócił, z dzieckiem oczyszczonym od krwi i owiniętym w mały ręcznik. Usiadł obok mnie na kanapie i podał mi dziecko. Patrzyło na mnie zaciekawione ,dużymi okrągłymi oczyma, czarnej barwy.
-To chłopiec-mruknął Edward
Poczułam się tak jakby to było moje dziecko. Pragnęłam się nim zaopiekować. Przytulić. Żeby było moje. Zerknęłam na Jacoba. Wpatrywał się w małego wampirka niewidzącymi oczyma. Edward wstał by pomóc ojcu w porządkach.
-Jake...-szepnęłam
-Wiem.
Siedzieliśmy w milczeniu wpatrując się jak zaklęci w dziecko spoczywające w moich ramionach. Wszyscy wrócili do domu, ale nikt się zbytnio niczym nie przejmował. Dopiero Manuela zbliżyła się do mnie i wyciągnęła ręce w kierunku niemowlaka. Nie poruszyłam się.
-Renesmee, już możesz go oddać.
Nie poruszyłam się.
-Nessie, oddaj dziecko.
-Nie.
Wszyscy zamarli wpatrując się we mnie zszokowani. Podałam je Jacobowi ,który natychmiast je przytulił ,wstałam i bez wahania zasłoniłam ich własną piersią.
-Nie oddam go-powtórzyłam
-Ness...
-Nie pozwolę wam go zabić-warknęłam obnażając kły
Rose podeszła do mnie.
-Ja też-powiedziała
Spojrzałam błagalnie na Nahuela.
-To twój brat-powiedziałam cicho
Spojrzał na dziecko z odrazą ,ale przyłączył się do nas. Jake również wstał. Przyłączyła się także Esme, Carlisle i Emmet.
-Renesmee kochanie, nie jesteś w stanie wychować naraz dwoje niemowląt-powiedziała Bella
-Oczywiście ,że jestem-odparłam głośno i dobitnie
Znowu zapadła cisza. Przecięły ją powolne kroki Alice i Jaspera, dołączających do naszych szyków. Przyszła też Bella. Edward, Linaya i Manuela wciąż uparcie protestowali.
-To nie jest twoje-powiedział stanowczo Edward
-Trzeba to zabić-przytaknęła Manuela
-Nikt tu dziś nie zginie-zawarczał Jacob.Nigdy nie zachowywał się tak w mojej obecności.
-Edwardzie...-poprosił Carlisle
-Dobrze-zgodził się Edward z obrzydzeniem patrząc na dziecko-ale wiedzcie ,że nigdy tego nie zaakceptuję.
Linaya i Manuela zostały same. Wpatrywały się w nas ogłupiałe. Manuela bez słowa odwróciła się i wyszła z pomieszczenia.
-Przepraszam, muszę za nią iść-powiedziała Linaya-jeszcze tu jednak wrócę.
Wybiegła za nią. Zostaliśmy sami. Spojrzałam na dziecko w objęciach Jacoba, które właśnie wywinęło się śmierci. MOJE DZIECKO.
-Dastan- szepnęłam czule

44. Kira

  Rozległo się pukanie do drzwi i do pomieszczenia weszły Linaya, wraz z Manuellą. Manuela ma egzotyczną urodę. Włosy spływają czarnymi kaskadami wokół idealnie owalnej twarzy. Ciemne oczy otoczone są wachlarzem długich gęstych rzęs, a nad nimi widnieje łuk czarnych brwi. Uśmiechnęła się do mnie na wejściu. Dopiero po chwili dostrzegłam, niesioną przez Lianye kobietę. Była dość niska, drobna, szczuplutka. Twarz miała wychudzoną, ale zadowoloną. Jej olbrzymi brzuch wydymał wielką suknię w jaskrawe wzory. Linaya przeszła przez pokój i posadziła ją na fotelu naprzeciw mnie. Kobieta spojrzała na mnie mętnymi oczyma.
- Chi è questa donna?-zapytała Manuelę z silnym zagranicznym akcentem
-Co ona mówi?-zdziwiłam się
-Pyta się kim jesteś-wyjaśniła amazońska piękność-słabo mówi po angielsku. Mieszka we Włoszech, w Wnecji ale pochodzi z Persji czy jak kto woli z Iranu. Mówi łamanym filipińskim. Oprócz ojczystego to jedyny jaki zna. Spotkała ojca podczas jednej z podróży. 
Zwróciła się w stronę kobiety. 
-E 'buono e devi anche essere.
-Co jej powiedziałaś? W jakim języku do niej mówicie?
-Nie martw się, ona jest taka sama jak my. Po Włosku , najlepiej go rozumie.
Do pokoju wszedł Carlisle.
-Linaya! Manuela! Tak miło was widzieć!
Uścisnął je na powitanie. 
-To jest pewnie Kira-spojrzał na nowo przybyłą-Buon Giorno ,Bella.
-Hoy-wymamrotała kobieta wyraźnie zachwycona urodą Carlisle. Ten podszedł do niej i krótko obadał jej brzuch.
-Jest za słaba-powiedział po chwili-jej serce ledwo pracuje. Nawet wampirzy jad nie potrafi tego uleczyć-teraz zwracał się już tylko do mnie-Przykro mi. 
A więc owa Kira miała umrzeć? I dziecko przez nią noszone też?
-Nie da się nic zrobić?
-Niestety.
Kira wygięła się w łuk i zawyła. Carlisle wybiegł z pokoju i po chwili wrócił z morfiną. Wstrzyknął jej dużą dawkę. 
-Ile jej zostało, Carlisle?-zapytała Linaya
-Nie więcej niż 3 godziny.

poniedziałek, 7 maja 2012

43. Podsumowanie?

13 lipca

Jak ten czas szybko leci. Cztery miesiące temu zostałam żoną Jacoba. Dwa miesiące temu dowiedziałam się ,że zostaniemy rodzicami, a za 2 tygodnie na świat miało przyjść nasze maleństwo. Nahuel i Linaya dobrze się u nas czują. Wczorajszy incydent z Nahuelem już dla mnie nie istnieje. On jest tylko przyjacielem.

14 lipca

Ale tu nudno.

15 lipca

Linaya właśnie wyszła. Wraca do domu, po Manuellę - swoją siostrę, oraz nieznaną mi z imienia kobietę, która nosi w sobie wampirze dziecko i niedługo ma umrzeć. Myślę, że nie musi tak być. Ona może przeżyć, by to dziecko nie musiało zginąć. Poproszę Carlisle, żeby odebrał poród i zamienił ją potem w wampira.

16 lipca

Dziecko złamało mi kolejne żebro. Myślałam, że Jacob umrze ze strachu. Dlaczego? Boi się własnego dziecka, w którego...żyłach płynie jego krew?

17 lipca

Myśl, że do porodu zostało mi już niewiele ponad tydzień jest niesamowita. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, jakby był to tylko sen. Szkoda tylko, że nikt nie podziela mojego entuzjazmu. No, może oprócz Rosalie.  Chciałabym, żeby chociaż jeszcze Jake, albo Bella się cieszyli.

18 lipca


Hmm...

19 lipca


Linaya wróci już jutro. Nie mogę się doczekać chociaż nie wiem czemu. Widoku umierającej kobiety? Mordowanego dzieciątka?





42. Przybycie gości

  Od czasu ostatniego incydentu minęło 5 dni. Mój brzuch był już duży, jak u kobiety w 7 miesiącu ciąży. Carlisle twierdził, że wszystko rozwija się w miarę prawidłowo. Znaczy na tyle prawidłowo na ile może rozwijać się dziecko na wpół wampirzycy i wilkołaka.
  Rozległ się dzwonek do drzwi. Siedziałam na kanapie w salonie Cullen'ów, a Jacob poszedł otworzyć.
-Witaj Jacobie-usłyszałam pieszczący uszy głos Nahuela
-Cześć-odparł Jake. Nie przepadali za sobą.
-Cześć-ten głos zupełnie zbił mnie z tropu. Był to delikatny, kobiecy sopran. Do domu weszli Nahuel oraz jego młodsza siostra Linaya. Nahuel jak zwykle olśniewał urodą. Czarne, proste włosy kontrastowały z bladą cerą wampira, a ciemno miodowe oczy zabłysły na mój widok. Jego siostra Linaya była bardzo do niego podobna. Miała te same oczy. Włosy ciekawej barwie ciemnego brązu odróżniały ją od przyrodniego brata.
-Nessie!-zawołał Nahuel i podbiegł żeby się ze mną przywitać. Przysiadł obok mnie na kanapie i spojrzał na mój brzuch. Westchnął-Ach tak.
-Carlisle nie wspominał?
-Wspominał, wspominał, ale miałem nadzieję, że to nie prawda-spojrzał na mnie tak czule, że aż musiałam odwrócić wzrok
-Renesmee-powiedziała Linaya z silnym akcentem-miło cię znów widzieć.
-Mi ciebie też. Co tam u was, w domu?
-Dobrze. Mamy nowa siostrę-mruknęła
-CO?!
-Zanim Volturi zabrali się za...ojca, zdążył stworzyć jeszcze jednego potwora. To jeszcze niemowlę. Nie mamy co z nim zrobić. Każda z nas chce wieść normalne życie ,a nie zajmować się małym potworem.
-Kiedy się urodziło?
-No prawdę mówiąc-zarumieniła się-to jeszcze nie przyszło na świat. Ale matka zastępcza za jakiś czas powinna zginąć...to znaczy urodzić-poczerwieniała jeszcze bardziej.
-Ach tak...
-Manuella przywiezie ją tu za kilka dni. Chcemy pozbyć się tego dzieciaka z dala od naszych terenów. Żeby nie budzić podejrzeń.
-Chcecie go zabić?-chyba zbladłam
-Gdy Volturi zabili ojca, nie będzie się miał nim kto zająć. A żadna z nas nie weźmie tego pod swój dach.
Zamyśliłam się. Linaya szturchnęła Jacoba w żebra.
-Pójdziemy się przejść wilku?-zapytała z uśmiechem
-Jasne-zreflektował się tym samym ale wyglądał na zaniepokojonego. Wyszli z domku zostawiając nas samych. Nahuel westchnął i przysunął się bliżej mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, po czym przysunął się tak blisko ,że bez problemu objął mnie ramieniem i przycisnął moją głowę do swojej piersi. Słyszałam jego szybko bijące serce. Drugą rękę położył mi na brzuchu. Przymknęłam oczy. Czułam ,że przykłada swoje usta do moich włosów. Powinnam czuć się nieswojo. W końcu byłam mężatką i to w zaawansowanej ciąży, ale tak dobrze się czułam ,że nie mogłam się od niego oderwać.
-O czym myślisz?-szepnęłam
-O tym jak mogłoby wyglądać nasze życie-westchnął
-Nasze życie?
-Gdybyśmy byli razem. Nasze dzieci byłyby takie jak my. Nie musiałabyś cierpieć, bo urodzenie go byłoby dla ciebie naturalne. Jak u ludzi. Wszystko byłoby piękne.
Podniósł dłoń z mojego brzucha i przesunął ją bez zawahania po moich piersiach i szyi aż po policzki. Drgnęłam lekko, ale chyba z radości i przyjemności a nie zirytowania. Co ja robiłam? On dotykał mnie tak nieskrępowanie oraz obejmował mnie beztrosko a ja nie reagowałam. Przekręcił delikatnie moją twarz, tak ,że mieściła się naprzeciw jego, kilka centymetrów dalej. Pochylił się i pocałował mnie w usta. Byłam zszokowana, ale nie jego postępowaniem, ale tym ,że naprawdę tego chciałam. Językiem rozchylił moje wargi i wdarł się do wnętrza moich ust. Wszelki opór mnie opuścił przycisnęłam się najbliżej jego jak to tylko było możliwe, a nasze języki się splotły. Trwało to zdecydowanie za krótko. W końcu zorientowałam się co się dzieje i szybko się od niego odsunęłam. Zerwałam się z kanapy i mimo to, że złapały mnie nagłe zawroty głowy przeszłam przez pokój i dopiero tam, oparłam się o ścianę i spojrzałam na niego z wściekłością ale i ze strachem. Uśmiechnął się szeroko.
-Nie no to już było coś!
-Przestań, zrobiłeś to specjalnie.
-No chyba nie myślisz ,że przypadkiem. Ten Jacob to ma szczęście. Słuchaj, jak to jest całować psa?
-Jake nie jest żadnym psem.
Wstał i podszedł do mnie powoli na tyle blisko, że mogłam policzyć jego rzęsy. Jedną rękę oparł o ścianę, a kciukiem drugiej przejechał mi po dolnej wardze.
-Ale nie jest w stanie w pełni sprostać twoim oczekiwaniom. Ja jestem.
Poczułam skurcz w brzuchu więc jęknęłam i zacisnęłam mocniej zęby. Może nie odebrał tego tak jak powinien.
-Nahuel, do cholery ja jestem 7 miesiącu ciąży-warknęłam-z człowiekiem którego kocham, moim mężem. Co ty sobie w ogóle myślisz składając mi takie niemoralne propozycje?
Uniósł lekko brwi słysząc hasło "człowiek".
-Myślę sobie ,że cię kocham i ty też mnie kochasz..
-Nie próbuj mi wmówić kogo kocham a kogo nie-wyplątałam się z jego objęć i westchnęłam-poprosiłam cię żebyś przyjechał nie dlatego ,że chce tutaj z tobą uprawiać sceny miłosne w kącie pokoju tylko dlatego ,że się za tobą stęskniłam!
Uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy.
-Ja za tobą też Nessie.