Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

czwartek, 28 czerwca 2012

109. Bezkresna i wszechogarniająca.

   W tym momencie moje życie straciło sens. Straciło kolor, pozostała tylko szarość. Bezkresna i wszechogarniająca ciemność. Pozostał mi jedynie mrok.

13 MINUT

4 GODZINY

DZIEŃ

3 DNI

7 DNI

11 DNI

DWA TYGODNIE

29 DNI

MIESIĄC

40 DNI

55 DNI

2 MIESIĄCE

...

"Nie bój się cieni. One świadczą o tym,
że gdzieś znajduje się światło."
                                                     ~Oskar Wilde

"Cier­pienie wy­maga więcej od­wa­gi niż śmierć."
                                                                ~Napoleon Bonaparte

"Będę Cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś po­tem, będę 
Cię kochać także po śmier­ci. Czy mnie rozumiesz? "
                                                         ~Jonathan Carroll

108. Przez kurtynę

   Usłyszałam ciche poruszenie, gdzieś koło swojej głowy i uchyliłam lekko oczy. Gdy spałam, musiałam zostać przeniesiona do domu Cullenów, ponieważ pierwszą rzeczą którą teraz ujrzałam, był ich zatłoczony salon. Teraz wszyscy : Charlie, Sue, Billy, Edward, Bella, Esme, Carlisle, Alice, Jasper, Emmett, Rosalie, Jacob, Aveline, Dastan, Embry, Lily, członkowie sfory, Emily, Mikeyla, Noah, Zuri, Benjamin, najwyraźniej nowo przybyłe Kachiri, Senna, Tia oraz kilka innych bliskich mi osób, rozsiadali się na wstawionych tu w pośpiechu krzesłach, fotelach, sofach oraz na podłodze skupiając wzrok, na stojących metr przed moją kanapą Carlisle'u. Przymknęłam powieki, by nikt nie zobaczył mojego przebudzenia.
-Zebraliśmy się tutaj nie bez powodu-zaczął cicho Carlisle-wszyscy wiemy, że to dziecko nie umarło z niczyjej winy. Jednogłośnie postanowiliśmy, że pogrzebiemy je z dala od ludzi i lepiej, żeby Renesmee w tym nie uczestniczyła. To wszystko i tak było dla niej zbyt wielkim szokiem-poczułam na sobie wzrok kilkudziesięciu par zrozpaczonych oczu-Esme, proszę.
Rozległy się ciche kroki i teraz to głos babci dobiegał z tego samego miejsca, z którego przed chwilą słyszałam najstarszego Cullena.
-Renesmee będzie was teraz potrzebować bardziej niż kiedykolwiek wcześniej-powiedziała-pierwsze kilka miesięcy będzie dla niej najtrudniejsze. Będzie obwiniać siebie za jego śmierć. Będzie chciała wyzwolić nas, od bólu. Będzie chciała odebrać sobie życie. Wiem co czuje kobieta po stracie dziecka. Ja sama też...-zawiesiła głos i nabrała cicho powietrza-dlatego właśnie, nie można jej w tych najgorszych dniach zostawić. Będziemy czuwać przy niej dzień i noc. Bo na pewno nie raz spróbuje nam się wymknąć. Tych ,którzy nie chcą się w to angażować, nikt do niczego nie zmusza.
   Zapadła krótka nieprzerywana niczym cisza. Po tej chwili ponownie usłyszałam odgłosy kroków i znad mojej głowy rozległ się głos Carlisle'a.
-W ciągu dnia będziemy dzielić się obowiązkami. W nocy przypada to na Aveline, Dastana, Mikeyla'e i Jacoba. Teraz jesteśmy jej potrzebni.

środa, 27 czerwca 2012

107. Rozdział bez tytułu

   Gdy się obudziłam, oślepiła mnie wszechogarniająca jasność. Na chwilę przymknęłam oczy oślepiona, ale po chwili zorientowałam się, że to tylko Carlisle, sprawdza reakcje moich źrenic przy pomocy latarki.
-Renesmee, słyszysz nas?-usłyszałam jego głos
-Tak. Chyba tak.
Spróbowałam usiąść i zobaczyłam, że leżę na sofie w domu Blacków. Na początku zbiło mnie to z tropu, a potem otrząsnęłam się i spostrzegłam kilka par oczu przyglądających mi się z zaniepokojeniem. Carlisle, Edward, Bella, Jacob, Billy, Aveline, Benjamin Embry oraz Lily, odetchnęli z ulgą. Dastan stał  nieco dalej, w kącie pokoju, przysłaniając nos dłonią. Pociągnęłam nosem. W pokoju mocno pachniało krwią. Dlatego zostali przy mnie tylko ci, którzy czując ten zapach nie musieli szybko opuścić domu, czyli Carlisle ,który jako lekarz przyzwyczaił się już do krwi, Edward, Benjamin i Bella ,którzy mieli nad sobą kontrolę, oraz pozostali których ten aromat ani trochę nie pociągał. Wyprostowałam się i spojrzałam na Carlisle'a.
-Gdzie dziecko?-spytałam.
Carlisle odwrócił wzrok wciąż milcząc. 
-Gdzie ono jest?-powtórzyłam natarczywie. Jacob położył mi rękę na ramieniu. W oczach Belli, Lily i Aveline zalśniły łzy.
-Renesmee...-powiedział cicho Edward
-Dajcie mi je!
Dastan podszedł do Lily i przytulił ją do siebie. Policzki Aveline były już mokre od łez. Embry przycisnął ją delikatnie do swojej piersi.
-Oddajcie mi moje maleństwo!-krzyknęłam
-Przykro mi-odparł krótko Carlisle
Zawyłam głośno i zerwałam się z miejsca. Odepchnęłam od siebie Jacoba.
-Nessie, spokojnie!-zawołał
-KŁAMIESZ-ryknęłam-ODDAJCIE MI MOJE DZIECKO!
Rzuciłam szklaną lampą o ziemię, zamieniając ją w proch. Nikt mi nie przerywał. Wszyscy stali z boku z rozpaczą przyglądając się mojej agonii. Przewróciłam stół i rozdarłam paznokciami firanki, wyjąc z bólu. W końcu upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
-Oddajcie mi moje maleństwo-szepnęłam

wtorek, 26 czerwca 2012

106. Nicość

-Więc Mikeyla tak?-spytał Benjamin, gdy wracaliśmy w stronę domu.
-Tak. Dokładnie Mikeyla Anastacia Blearton.
-Ile ma lat?
-Teoretycznie prawie 17, praktycznie 15.
-A ta jej siostra, Clementine?
-Ona...-zaczęłam, ale coś mną szarpnęło i zgięłam się wpół. Przykucnęłam na trawie oddychając głęboko. Benjamin spojrzał na mnie przerażony.
-Coś cię boli?
-Nie...to...to tylko dziecko. On jest bardzo silny.
-Nessie ile to trwa?
-Nie długo, a poza tym to nie boli tak bardzo. Już właściwie nic nie czuję-spróbowałam się podnieść, ale zaraz tego pożałowałam. Zachwiałam się, i upadłam na ziemię, prosto na ciężki i twardy głaz. Coś trzasnęło w moim lewym ramieniu i syknęłam z bólu. Ciepła krew wylała się z mojej ręki na zieloną trawę. Źrenice Benjamina rozszerzyły się gwałtownie. Jego ciało zaczęło drżeć. Po chwili poczułam ,że pękają mi żebra. Krzyknęłam krótko. Benjamin nabrał szybko powietrza, skoncentrował się, doskoczył do mnie ,chwycił mnie delikatnie w ramiona i już po chwili pędził leśną drogą w stronę domu. Szybko nabierając powietrze, starałam się ignorować ból rozpływający się powoli po całym ciele. Twarz Benjamina również wyginała się od cierpienia. Osunęłam się w nicość.

-O cholera, Bella zawołaj Carlisle'a! SZYBKO!...Ben co ty tu robisz? Co się stało?
-Nie podchodź Edwardzie, poradzę sobie. Ma pogruchotane kości. Chyba z 3 żebra, prawe ramię i niemal całą lewą rękę. Upadła na kamień i...nie podchodź ona krwawi. To przez dziecko. Ono chyba nie chce czekać dłużej.
-RENESMEE!
-Jacobie, spokojnie ,nie zbliżaj się! Benjamin świetnie sobie radzi. Carlisle zaraz tu będzie, Bella już po niego pobiegła! Wszystko będzie dobrze.
-Co ty chrzanisz, ona się zaraz wykrwawi!
-Jake spokojnie...
-Popieprzyło cię? Puść mnie Edward...TO JEST MOJA ŻONA DO CHOLERY!
-A MOJA CÓRKA! Uspokój się!...Carlisle, nareszcie
-Źle z nią, lepiej zabierzmy ją od razu do gabinetu
-Jasne

niedziela, 24 czerwca 2012

105. Benjamin

   Podniosłam się z trawy i przetrzepałam spodnie. Mój brzuch mimo, że na dziś miałam wystawiony termin porodu, był prawie zupełnie płaski. Do tego przez cały czas ani razu nie miałam silnych bólów jak przy porodzie Aveline i bardzo mnie to martwiło.
   Wybrałam się na krótki spacer po lesie. Gdy Zafrina, Benjamin, Tia, Senna i Kachiri przeszły przez granicę kraju, skontaktowały się z Carlisle'm i poinformowały o tym, że już za 2 dni zapukają w nasze drzwi. Ucieszyło mnie to. Zafrinę pamiętam jako miłą, opiekuńczą wampirzycę. Senna i Kachiri zawsze trzymały się raczej z boku, więc nie zwracałam na nie większej uwagi, natomiast Benjamin jakby bał się do mnie zbliżać, wtedy gdy byłam dzieckiem. Podobno jego relacje z Tią pogorszyły się w ostatnim czasie. Senna powiedziała Carlisle'owi ,że ciągle się kłócą. Przez to Benjamin ciągle zsyła deszcze, albo trzęsienia ziemi, co nie za bardzo im się podoba.
   Przeszłam leśną dróżką kilka metrów, po czym usłyszałam gdzieś w oddali cichy szelest. W tym samym momencie na polanę wpadł przystojny, wysoki, opalony chłopak. Odgarnął z czoła ciemne włosy i zmierzył mnie spojrzeniem, zdziwiony.
-Nessie?-zapytał. Jego głos wydał się znajomy.
-BEN?!?
Uśmiechnął się słodko.
-No pewnie ,że ja. Rety Renesmee ,świetnie wyglądasz-spojrzał na mój brzuch-czy ty już...?
-Mam termin na dzisiaj-wyjaśniłam
-Ach...no to co , na razie będzie trójeczka?
-W gruncie rzeczy to czwórka-poprawiłam. Wytrzeszczył oczy.
-Jak to czwórka?
-No..-zaczęłam wyliczać-jest Dastan, Aveline, Mikeyla i maleństwo.
-Coś mi nie pasuję...podobno było ich dwoje.
-Tak Dastan i Eline, ale jakiś czas temu zaadoptowaliśmy jeszcze Mikeyla'e.
-To szlachetne z waszej strony. Ile ona ma lat?
-Piętnaście.
W jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia.
-Czy to nie jest córka Matin'a?
-Owszem. Jej siostra Clementine, jest już prawie pełnoletnia i jakoś sobie poradzi, ale z młodą może być nieco gorzej.
-Niestety.
-Może nie wypada pytać, ale co z tobą i Tią?
Zamilkł na chwilę i zamyślił się.
-Chwilowy kryzys.
Pokiwałam głową.
-Gdzie one są?
-Wyprzedzam je o jakieś 30 godzin.
-Chodźmy już lepiej do domu, Carlisle ucieszy się jak cię zobaczy.

104. Sunny Amazon

     Droga Renesmee,

Nie wiem czy mnie pamiętasz, chociaż mam nadzieję ,że tak. Ostatnio widziałyśmy się kilka lat temu,
na twoim ślubie, jednak niestety nie miałyśmy okazji dłużej porozmawiać. 
Obecnie razem z Senną i Kachiri przemieszczamy się na obrzeżach Kanady. Towarzyszą nam Benjamin i Tia. Słyszałam ,że ty i Jacob macie dwójkę dzieci, oraz wkrótce spodziewacie się następnego. Gratulujemy wam serdecznie. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mieli okazje je poznać, oraz, że znowu spotkamy się z Jacobem i jego przyjaciółmi. Trzeba przyznać, że bardzo ich polubiliśmy. U nas w Amazonii, nie spotyka się tak niezwykłych osób. 
Doszły nas słuchy ,że znowu wpadliście w konflikt z Volturi. 
Uważajcie.
Niedługo przekroczymy granicę kraju. Jeżeli nie będzie to dla Was kłopotem, pragnęlibyśmy zatrzymać się u was na kilka dni, po czym ponownie wyruszymy na wschód w stronę Europy. Jeszcze raz serdecznie gratulujemy, mamy wielką nadzieję, że już niedługo się zobaczymy, pozdrowienia z Kanady,


Zafrina wraz z Senną, Kachiri, Benjaminem i Tią

sobota, 23 czerwca 2012

103. Niebieskie płomienie

   Od tamtej pory minęły ledwie 8 dni, a czułam się jakby Mikeyla mieszkała u nas od zawsze. Aveline chętnie podzieliła się z nią swoim i tak dużym pokojem. Alice dostała szoku widząc skromną ilość ubrań nowego członka rodziny. Wszystkie jej rzeczy można było zmieścić do szkolnego plecaka, włączając w to rzeczy podręczne oraz 2 kosmetyczki. Jedna z nich przeznaczona była na czarne soczewki.
-Z czerwonymi oczyma zbytnio się wyróżniam-wyjaśniła-a gdy ubieram te, wygląda jakbym miała po prostu brązowe.
Mieliśmy z nią też kilka problemów. Po pierwsze nie była zbytnio zachwycona tym, że chcemy wysłać ją do szkoły, jednak w końcu dała się przekonać, a po drugie i ważniejsze - za nic nie można jej było skłonić do rzucenia złych nawyków. Mimo ,że była wampirem paliła jak smok. Nie często można było zobaczyć ją bez długiego cienkiego papierosa, a i nie raz widziałam ją z alkoholem w ręce, pomimo, że powinna żywić się i poić jedynie krwią. W kilku miejscach ciała miała tatuaże. Zwykle skrywała je jednak pod koszulką. Zapamiętałam czarną dzierganą wróżkę na jej łopatce, lecące ptaki na ramieniu, oraz dziwny znaczek na nadgarstku. Wiedziałam jednak, że to nie wszystko.
   Tego dnia mieliśmy po raz ostatni przed urodzinami Adrien albo Chrisa, odwiedzić plażę w La Push. Dla Mikeyla'i były to pierwsze odwiedziny. Wcześniej była już u Sama, Emily, Zuri i Noah, ale nie poznała jeszcze członków sfory, a nie ukrywała ,że bardzo interesowała ją kultura zmiennokształtnych. Gdy zajechaliśmy na plażę, wokół palącego się niebieskimi płomieniami ogniska, siedziały wilkołaki. Aveline szybko pognała do Embry'ego, Dastan i Lily dołączyli do pozostałych, a ja, Mikeyla i Jake poszliśmy za nimi. Mnóstwo par ciemnych oczu zwróciło się w naszą stronę.
-To jest Mikeyla-powiedziałam-a to Quil, Brady, Paul, Colin, Leah, Seth, Jared, Sam i John. Embry'ego i Jacoba oczywiście już znasz.
-Cześć Mikeyla!-zawołali chórem wszyscy. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich i usiadła między Jaredem i Leą.
-Więc jesteś wampirem?-zapytał rozbawiony Seth
-Tak się składa.
-Więc gdzie twoje przecudne miodowe oczęta?
-Noszę soczewki-wyjaśniła szybko. Ku ubolewaniu Carlisle'a ,jak na razie odmówiła picia zwierzęcej krwi.
-Masz jakąś rodzinkę?-zapytał Brady
-Wpadłaś mu w oko-mruknął Jared szturchając ją w bok. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, włącznie z Brady'm, a impreza trwała dalej w jeszcze bardziej przyjaznej atmosferze.

piątek, 22 czerwca 2012

102. Dzień dobiega końca, nastaje nowy świt.

-Jacob, ona nie ma nikogo na tym świecie-szepnęłam. Chłopak spojrzał na mnie, na Mikeyla'e i westchnął głęboko.
-Myślę, że możemy to zrobić. Mikeyla: Witaj w rodzinie-powiedział
Dziewczyna rozpromieniła się i uścisnęła go mocno. Ja też mimowolnie się uśmiechnęłam. Po 2 godzinach rozmowy z Jacobem doszliśmy do wniosku, że nie zaszkodzi jeżeli na czas dopóki dziewczyna nie stanie na własnych nogach weźmiemy ją pod swój dach. Telefon zawibrował w mojej kieszeni.
-Halo?
-Mamo? To ja Dastan. Nie przeszkadzam?
-Nie, już po wszystkim. Mam ci coś ważnego do przekazania-powiedziałam
-Ja tobie też. Zaczynaj.
-Jacques został zabity, pozostawiając po sobie dwie córki.
-O rety, to straszne.
-Otóż to. Jedna z nich, niejaka Mikeyla, ma dopiero 15 lat i jest sama na świecie, nie ma nikogo. Przybrana siostra ją opuściła. Jako człowiek też nie miała rodziny. Dlatego postanowiliśmy przyjąć ją na jakiś czas do siebie.
-Serio? Nie żartujesz?
-Jak najbardziej serio.
-Super! Naprawdę się cieszę, chociaż perspektywa dwóch sióstr nie jest przekonująca.
-A co ty masz do powiedzenia?
-Ja i Lily się zaręczyliśmy.
-CO?!
-Bierzemy ślub.
-KURCZĘ DASTAN TO CUDOWNIE!
-Dziękuję. Obawiałem się, że nie będziecie zadowoleni, ale ulga.
-Dlaczego mielibyśmy nie być? Och skarbie gratuluję. Porozmawiamy po przyjeździe, cześć całuski.
-Pa.
Rozłączyłam się i rozejrzałam po twarzach.
-Biorą ślub.
Powietrze przecięły rozradowane głosy moich bliskich. Coś kopnęło mnie w brzuch, skrzywiłam się lekko. Nie uszło to uwadze Carlisle'a.
-Co jest?-zapytał
-Nic, skurcz.
Kazał mi usiąść na jednym z fotelów Volturi. Kątem oka dostrzegłam, że Embry rozmawia z Mikeyla'ą w czasie gdy Aveline oddala się w stronę Aleca. Carlisle przebadał mnie szybko i pod koniec westchnął ciężko.
-Dziesięć dni, ani sekundy więcej.
Po czym uśmiechnął się szeroko, a ja zrobiłam to samo.

101. Przynależność

   Gdy wyszliśmy z sali pierwszą rzeczą jaką ujrzałam było to że piękna blondynka oraz równie okazałej urody brunetka wymieniły ze sobą kilka ostrych zdań, po czym jasnowłosa oddaliła się a druga wróciła do kąta, kucnęła i wydobyła z kieszeni długiego papierosa.
-Poczekajcie-powiedziałam do Aveline i Edwarda po czym poszłam w jej stronę. Uklękłam przed nią i spojrzałam w jej twarz.
-Cześć-powiedziałam. Kiwnęła nieznacznie głową patrząc gdzieś na bok-Jak się czujesz?
Zwróciła się w moją stronę. Teraz zauważyłam, że jej szkarłatne oczy zioną złością.
-Właśnie na moich oczach ,bez właściwego procesu zamordowano jedyną bliską mi osobę, jak myślisz jak mam się czuć?
-Nie wiem jak masz się czuć, ale powinnaś zdecydowanie mniej palić.
Uśmiechnęła się kpiarsko i przyłożyła papierosa do ust.
-A twoja siostra?-spytałam
-Kto? Clementine? Ona nie jest moją siostrą. Jack przemienił ją kilka lat przede mną i myśli ,że może się mną rządzić. Nikt nie będzie mi rozkazywał. Nie należę do nikogo. Nie jestem psem.
-Wiesz mam córkę w twoim wieku.
-Córkę? Czy może element infrastruktury.
-Córkę. Jest tutaj, spójrz.
Wskazałam w stronę Aveline. Mikeyla zrobiła duże oczy i rozchyliła lekko usta.
-Przecież ona jest dzieckiem.
-Owszem. Moim własnym rodzonym dzieckiem.
-Ale jak to?
-Ja nie jestem wampirem, tylko mieszańcem, a jej ojcem jest wilkołakiem.
Jeszcze bardziej wytrzeszczyła oczy. Pokazałam ręką na Jacoba.
-To on. A ten obok niego, to chłopak mojej córki. Mam też syna, Dastana. Jest taki jak ja. Adoptowaliśmy go gdy był jeszcze maleństwem, teraz ma już dziewczynę, nazywa się Lily, jest człowiekiem i wkrótce zostanie jedną z nas. Niedługo ma nam się urodzić kolejne dziecko.
Uśmiechnęła się lekko.
-To miłe ,że prowadzicie normalne życie. Też bym tak chciała.
-Dlaczego tego nie robisz?
-Nie mam rodziny. Nie mogę mieć dzieci. Kim ja jestem dla świata? Nie należę do niego. Do nikogo nie należę.
Wyjęłam jej z dłoni papierosa, zgasiłam go i wywaliłam. Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Mam pomysł-powiedziałam-bardzo dobry. Myślę ,że tobie też się spodoba.

100. Początek najbardziej niezwykłego dnia mojego życia

   Gdy dotarliśmy na miejsce, słońce zbliżało się już ku zachodowi. Teraz szliśmy brukowanym dziedzińcem w stronę siedziby Volturi. Gdy weszliśmy do domu włoskich mocarzy, wszyscy już tam byli. W sali wejściowej zebrał się tłum. Wszystkie wampiry były ubrane odświętnie i wyglądały na nerwowe. Jeden mężczyzna przechadzał się w te i we wte mrucząc coś pod nosem, w kącie pokoju, ubrana w czarną mini dziewczyna paliła papierosa wpatrując się nieprzytomnie przed siebie. Członkini straży bocznej Volturi uchwyciła nas wzrokiem i szepnęła coś do ucha Aro, który prowadził zaciętą rozmowę z Jane, Alec'em i kilkoma wampirami których nie znałam. Aro spojrzał na nas i rozpromienił się. Rozłożył ramiona w powitalnym geście i zbliżył się do nas.
-Witaj Carlisle, Edwardzie-skinął w jego stronę-i oczywiście piękne panny Black-wyszczerzył zęby w naszą stronę.
-Witaj Aro-odparł doktor-miło cię widzieć, szkoda tylko, że w tak nieprzyjemnych okolicznościach.
-Ach tak, tak niestety-powiedział wampir zasmucony-zawiodłem się na Jacques'ie, zawiodłem. Z chęcią porozmawiał bym dłużej, ale już czas na nas, zaraz rozpocznie się Trybunał.
Razem z tłumem ludzi weszliśmy do kolejnej sali. Było to średniej wielkości okrągłe pomieszczenie, prawdopodobnie mieszczące się w wieży. Pod ścianami w kole stały poustawiane wysokie ławy, z czego w pewnym miejscu zamiast ław mieściło się wielkie biurko, przy którym teraz zasiadali Volturi. Pozostali porozsiadali się po ławach aż były pełne.
-Lepiej zostańcie na zewnątrz-polecił Carlisle Embry'emu i Jacobowi ,a oni niechętnie posłuchali. Wielkie wrota zamknęły się i zapadła cisza.
-Otwieram sąd w sprawie Jacquesa Lorenza Matin'a, oskarżonego o ukąszenie dwóch obecnych tu nieletnich-powiedział głośno Aro, a jego czerwone oczy zwróciły się ku mężczyźnie o mysich włosach stojącego po środku sali, siedzącego na pojedynczym obitym czerwoną satyną fotelu-czy przyznajesz się do zarzuconego ci wykroczenia? I czy jesteś świadom tego, co cię za to czeka?
-Tak-odparł Jacques, odpowiadając jednocześnie na oba pytania
-To zdecydowanie ułatwi sprawę. Czy zebrani na tej sali świadkowie ,są gotowi poświadczyć, o winie pana Matin'a?
-Tak-powiedzieli chóralnie wszyscy zebrani, wyłączając mnie i Aveline.
-Powołuję Mikeyla'e Anastacie Blearton oraz Clementine Gerdieu jako poszkodowane, oraz ostateczny dowód winy.
Z ław powstały dwie młode dziewczyny. Jedna z nich - atrakcyjna, blond włosa dziewczyna wyglądała na około 18 lat , natomiast w drugiej rozpoznałam ową "palącą" którą widziałam już wcześniej. Ubrana była w krótką czarną sukienkę. Na głowie miała burzę prostych czarnych włosów. Orzechowe oczy podążały teraz za siostrą w stronę środka sali.
-Clementine Gerdieu, czy to prawda ,że zostałaś ukąszona tuż przed 18 urodzinami?-zapytał Kajusz
-Tak to prawda. Teraz miałabym 22 lata.
-Mikeyla'o Blearton, czy to prawda, że zostałaś przemieniona w wampira w wieku lat 15?
Dziewczyna obrzuciła Marka wyzywającym spojrzeniem, ale nie odezwała się.
-Odpowiadaj kiedy ktoś cię pyta!-zagrzmiał Kajusz
-Pytasz mnie, bo tego od ciebie oczekują, czy dlatego ,że lubisz zadawać ból?-spytała cicho dziewczyna
Zapadło milczenie. Aro odchrząknął głośno i wstał z miejsca.
-Sąd jednogłośnie skazuje J. L. Matina na karę śmierci.
W sekundzie gdy z jego gardła wydobyła się ostatnia litera, z tłumu wyskoczył Felix. Jednym susem doskoczył do mężczyzny i skręcił mu kark.

czwartek, 21 czerwca 2012

99. Nieprzyjemna niespodzianka

   Gdy wróciłam do salonu, zobaczyłam siedzącego na moim miejscu Embry'ego, a z przyzwyczajenia wiem ,że gdzie jest Embry tam i Aveline. Jednak nie było jej w pokoju. Podeszłam do chłopaka i pochyliłam się nad nim.
-Gdzie Eline?-spytałam szeptem
-Na dworze. Gada z tą przeklętą pijawą-mruknął. Głos miał nieco urażony i zniecierpliwiony. Z pijawą? Wiem, że wilkołaki mianem pijawki określają wampiry, ale skoro Cullenowie wciąż są w domu, a z salonu nikogo nie ubyło, z kim mogłaby rozmawiać? Rozwiązanie przyszło samo, już po chwili. Drzwi wejściowe otworzyły się na oścież i stanęła w nich Aveline, twarz miała neutralną, całkowicie spokojną. Za nią do środka wszedł Alec. W pomieszczeniu zapadła cisza. Wampir rozejrzał się po pokoju i jego wzrok zatrzymał się na doktorze. Skinął głową na powitanie.
-Witaj Carlisle. Musimy porozmawiać. Wy Edwardzie i Aveline również będziecie potrzebni.
Wymieniłam z ojcem zaskoczone spojrzenia, ale posłusznie opuściłam dom. Razem z trzema wampirami przeszłam spory kawałek drogi w stronę lasu, a gdy w końcu się zatrzymaliśmy, Alec odetchnął głęboko i ponownie skupił spojrzenie na nas.
-Przybywam tu w imieniu Ara-powiedział-wzywa ciebie Carlisle, jako świadka w sprawie Jacquesa Lorenza   Matin*. Jak mniemam to nazwisko nie jest ci obce?
-Istotnie znam go. Obawiam się jednak ,że nie rozumiem.
-Jacques Matin dopuścił się zbrodni w postaci ukąszenia 2 nieletnich ludzi, co pociągnęło za sobą większą odpowiedzialność. Z tego powodu, Aro powołuje sąd który osądzi jego los. Trybunał odbędzie się jutro o zachodzie słońca, w Volterze. Edward Anthony Masen Cullen, Carlisle Cullen wzywani w postaci świadków oraz Renesmee Carlie Cullen-Black i jej córka Aveline Jane w postaci osób towarzyszących.
-Przyjmujemy wezwanie. Stawimy się na czas-oznajmił Carlisle
-Aro będzie pocieszony. Na ten czas, żegnam-Alec skłonił się nisko w moją stronę, skinął na pozostałych i z wolna się oddalił.
   Cullenowie oraz pozostali niechętnie przyjęli wieść o wezwaniu. Embry i Jacob natychmiast zadeklarowali, że również z nami pojadą, dla towarzystwa. Ta, jasne. Bella oczywiście również chciała, ale Edward kategorycznie jej tego zabronił. Już następnego dnia po południu Carlisle, Edward, Ja, Jacob, Aveline oraz Embry siedzieliśmy w samolocie do Włoch.
_______________________________________
*(czyt.) Żakue Lorenzo Matę

środa, 20 czerwca 2012

98. Ostatnia szansa

   Okazało się, że w domu Billy'ego jest więcej osób niż myśleliśmy. Oprócz mojego teścia byli tam również obaj moi dziadkowie, ojciec, ciocia Rose oraz syn z dziewczyną. Zdziwiło mnie tylko to, że mimo obecności Edwarda - nie ma tu Belli. Sue natychmiast zajęła miejsce obok swojego męża, a Jake przysiadł na brzegu starej kanapy. Obraz przesuwał się w telewizorze. Co jakiś czas Charlie, Billy, Jacob lub Edward wykrzykiwali coś zachęcająco. Wywróciłam oczyma i spojrzałam na Rosie. Wyglądała na równie znudzoną jak ja. Dastan i Lily również nie byli weseli. Stwierdziłam, że jest to najdogodniejsza chwila, by przeprowadzić z nimi od dawna planowaną rozmowę. Skinęłam na syna głową ukazując mu drzwi od starej sypialni Jake'a. Chłopak dał mi znać ,że rozumie. Pochylił się nad Lily i wyszeptał jej do ucha kilka słów.
-Rose-powiedziałam cicho do wampirzycy, a ona spojrzała się na mnie ciekawie-chodźmy stąd, chce pogadać z dzieciakami.
Dziewczyna najpierw zrobiła zdziwioną minę, ale po chwili na jej pięknej twarzy zagościła nuta zrozumienia. Podniosła się bezszelestnie z krzesła i wyślizgnęła z pokoju. Poszłam za jej śladem, a za nami ruszyli Dastan i Lils. Trzeba przyznać, że w sypialni Jacoba nie zmieniło się nic a nic. Chociaż trzeba przyznać, że od ostatniego razu gdy tu byłam, musiała pojawić się tu jakaś kobieca dłoń, gdyż warstewka kurzu była starannie starta, a łóżko idealnie pościelone. Usiadłam na nim, obok Rose a Dastan i Lily zasiedli na krzesłach naprzeciw.
-Dobra, słuchajcie-zaczęłam-Jacobowi możecie sobie mówić co chcecie, ale ja wiem, że wy się kochacie i zamierzacie się pobrać. Zdaje sobie sprawę, że przez wielką różnicę między rasami, staracie się unikać...eee...większych zbliżeń i całkowicie to popieram. Jednak wracając do tematu małżeństwa i rodziny. Lily, nie wiem czy wiesz, ale w chwili gdy stajesz się wampirem, twoje ciało zatrzymuje się na pewnym etapie, co wiąże się również z tym, że twój cykl zatrzyma się i nie będziesz mogła rodzić dzieci.
-Nie za bardzo rozumiem-westchnął Dastan
-Renesmee chodziło o to, że jeżeli chcecie mieć swoje własne dzieci-powiedziała Rosalie-to zbliża się wasz ostatni dzwonek. Po przemianie nie będziesz już mogła zachodzić w ciążę, ani rodzić. Niestety ostatnią szansą, jest rozwiązać sytuację tak samo jak kilka lat temu zrobiliśmy to z Bells: dokonać przemiany na ostatnią chwilę.
-O nie-Dastan stanowczo pokręcił przecząco głową-nie będę tak ryzykować. Chciałbym mieć własne dzieci, ale nie za taką cenę.
-Dastan, nie dramatyzuj-jęknęła Lily-przecież wszystko będzie dobrze. Przecież słyszałeś. Zamienią mnie zaraz przed wszystkim!
Wstałam i omiotłam wzrokiem pomieszczenie.
-Zostały wam 2 lata. Zastanówcie się dobrze-powiedziałam i wyszłam z pokoju.

97. Megan, Lucy czy Adrienn?

-Może by tak Leo? Wiesz Leonard-powiedziałam. Ciepły wieczór ,na trzy tygodnie przed porodem postanowiliśmy poświęcić na szukanie odpowiedniego imienia dla dziecka. Od ponad trzech godzin pochylaliśmy się nad kuchennym stole w kuchni u dziadka Charliego to kreśląc, to zapisując od nowa kolejne imiona.
-Chyba trochę zbyt staroświeckie. Co powiesz na Josepha?
-Nie podoba mi się. Dobra, mamy już kilka dobrych imion dla chłopców. Czas zmienić tok rozumowania. Cassandra, albo Adrienn?
-Jak już to Adrenne.
-A co powiesz na Anne?-zapytałam
-Hmm...wolałbym coś mniej popularnego-stwierdził Jake- Evanlyn? To by się czytało Iwanlyn.
-Bardzo ładne, ale chyba troszkę za bardzo kojarzyło by się z Aveline. Możemy zastanowić się, czy nie wstawić tego na drugie.
-Dobra.
Wpisałam wyraz na naszą listę i odgarnęłam włosy z czoła, po czym spojrzałam na Jake'a.
-Megan.
-Lucy.
-Eris.
-Okej.
Podczas gdy ponownie skrobałam na kawałku papieru, do domu weszła Sue z siatkami pełnymi zakupów. Jake skoczył pomóc jej nosić ciężary.
-Dziękuję Jakey-uśmiechnęła się-miło ,że wpadliście. Widzieliście gdzieś moje szkraby?
-Seth u Emi i Sama, a Leah biega po lesie. Charlie kazał przekazać "że idzie oglądać mecz do Billy'ego i prosi ,żeby Jacob (znaczy ja) zawiózł cię do nich ,bo przyjdzie też ciocia Edith i przeprasza ,że wyszedł bez powiadomienia".
Sue wywróciła oczyma ale na jej twarzy wciąż widniał uśmiech.
-No dobrze, dziękuję Jakey jeszcze raz. Nie musisz mnie zawozić, trafię tam sama. Widzę, że jesteście zajęci.
-Nie ma problemu, właśnie kończymy-powiedziałam szybko
-No właśnie nie ma problemu-uściślił Jake
-Niech wam będzie-roześmiała się-ale ty pojedź z nami, nie będziesz tu siedzieć taka sama!
Już po 41 sekundach siedzieliśmy w samochodzie.

wtorek, 19 czerwca 2012

Witam

Korzystając z tego, że dawno nie zwracałam się do Was bezpośrednio, pragnę podziękować za miłe komentarze, za rosnącą wciąż liczbę oglądalności, choć nieliczne to jednak obserwacje, oraz wyrozumiałość. Staram się każdego dnia publikować nowe posty, chociaż czasami jest to niemożliwe z braku pomysłów, albo czasu, w związku z tym, jeżeli macie jakieś ciekawe propozycje którymi chcecie się podzielić, jak już wcześniej prosiłam - piszcie na maila renesmee-black@wp.pl ,za wszelkie pomysły z góry dziękuję.

Na koniec statystyka 10 najbardziej poczytnych postów.



1.       51. Niby nic




5.        68. Bella Notte

6.           74. Margaret

7.       77. Jak Victoria


9.         6.Polowanie.

10.      73. Nowa praca



96. Data wyznaczona

  Carlisle przesunął po moim brzuchu zimnymi, długimi,  kościstymi palcami i zatrzymał je w miejscu gdzie był najwydatniejszy.
-Kiedy pojawiły się pierwsze bóle?-zapytał
-To było chyba 19 kwietnia.
-Biorąc pod uwagę obecne stadium, 6 miesięcznej ciężarnej, do zapłodnienia musiało dojść około 5 dni przed pojawieniem się objawów. 
-Jak to 6 miesięcznej?-zdziwiła się Bella-przecież ona jest taka szczupła! Może troszkę przytyła, ale nikt nie powiedziałby ,że jest dalej niż w 3 miesiącu, a co dopiero w 6! Nie, nie Carlisle to jest przecież niemożliwe! Niemożliwe!
-To mnie właśnie martwi-westchnął doktor-jednak biorąc pod uwagę to, że płód standardowo rozwija się dwukrotnie szybciej niż normalne ludzkie dziecko, gdyż po upływie 3 miesięcy od daty zapłodnienia wygląda na dziecko 6 miesięczne, oznacza to, że porodu możemy się spodziewać za 6 tygodni.
-Kiedy?-powiedział Edward robiąc wielkie oczy
-Za półtora miesiąca. 
Jasper gwizdnął cicho, Esme, Bella i Rosalie nabrały głośno powietrza, Alice pisnęła cicho ,a Emmett wytrzeszczył oczy. Usiadłam prosto i przetarłam oczy. Do domu weszli Dastan z Lily.
-Co tam?-zapytał chłopak patrząc na zaskoczone miny zebranych
-Nic, twoja matka urodzi za ponad miesiąc chociaż nie wygląda, Aveline hasa sobie po lasku z Embrym i wydaje mi się, że Bella zaraz dostanie zawału-wyliczył Jacob, po czym wzruszył ramionami-normalka.

niedziela, 17 czerwca 2012

95. Refleksje

-Jakby nie patrzeć, trójka dzieci to jeszcze nie jest aż tak dużo-powiedziała Esme. Zaraz po wizycie na plaży pojechaliśmy do domu Cullenów. Wszyscy bardzo się ucieszyli na wieść o kolejnym potomku - no może wyłączając ojca, ale on już tak ma.
-Też tak uważam-przyznałam
-Szczerze mówiąc dziwię się, że Edward i Bella nie chcieli mieć więcej dzieci-spojrzała na syna oskarżycielsko-przecież to, że Bella już nie może, nie oznacza, że w ogóle nie będziecie ich mieć...
Emmett zrobił się czerwony i wybuchnął gromkim śmiechem. Edward spojrzał na niego z dezaprobatą i wywrócił oczyma.
-Już teraz czuję się jakbym miał co najmniej dwoje dzieci-powiedział, a Emmett przestał się śmiać i szturchnął brata w bok. Esme westchnęła ciężko.
-Czy oni kiedyś dorosną?-mruknęła
-Tak w ogóle to gdzie macie Lily i Dastana?-spytała Bella
-Poszli gdzieś razem-odparł Jacob
-To takie niesamowite, że są razem już od półtora roku-stwierdziła Alice
-Do terminu przemiany zostało tylko 2,5 roku, a trzeba przyznać, że Volturi nie lubią jak zostawia się rzeczy na ostatnią chwilę-zastanowił się Jake
-Wtedy Dastan będzie wampirem w połowie, a ona w całości-odparła Bella
Wszyscy zamilkli. Cała rodzina - wyłączając Bellę - była zdania, że nikt z własnej woli nie powinien być na wieczność skazany na bycie wampirem. Pozornie dawało to wiele możliwości: nadprzyrodzoną siłę, prędkość, urodę i inne dary, ale za potwornie wysoką cenę. Serce przestawało bić, od tej pory trzeba się było żywić krwią niewinnych zwierząt, odbierało to możliwość posiadania własnych dzieci, wnuków, traciło się kontakt z poprzednim życiem, ze znajomymi, z własną rodziną.
-A Aveline?-niezręczną ciszę przerwała Rosalie-gdzie jest?
Jacob prychnął głośno.
-Pewnie poszła włóczyć się gdzieś z tym zawszonym...-dźgnęłam go łokciem w żebra-z Embrym-poprawił się szybko.
Bella spojrzała na niego zdziwiona.
-Co się stało? Myślałam, że jesteście przyjaciółmi-powiedziała
-Okazało się, że zażyłość między Embrym, a Aveline poszła trochę...za daleko.
Po salonie potoczyło się westchnienie zrozumienia. Edward współczująco poklepał go po ramieniu. 

sobota, 16 czerwca 2012

94. Kompromis

-EMBRY ZOSTAŁY CI 2 MINUTY ŻYCIA-ryknął Jacob z dala, gdy zobaczył Quila i Embry'ego zajmujących się małą Clarie na plaży. Chłopak uśmiechnął się do Aveline, pomachał do niej wesoło po czym wywrócił oczyma i spojrzał na Jacoba.
-Oj stary uspokój się. Nie rób tutaj takich scen jak Edward, proszę cię trochę wyczucia.
-A nie mówiłam?-zaćwierkałam cicho. Spojrzał na mnie ironicznie.
-Ja ci zaraz dam trochę wyczucia-warknął Jake
-O co znowu chodzi?-jęknął Quil
Jacob wymruczał pod nosem dobrze dobraną wiązankę wulgaryzmów.
-Ona jest jeszcze dzieckiem kretynie!-powiedział w końcu gniewnie
-A więc do tego pijesz-roześmiał się Embry
-Coś nie tak?-niecierpliwił się jego towarzysz
-Zaraz ci tak nie będzie do śmiechu ty sterto łajna.
-No nie no, znowu ci odwala?
-A w mordę chcesz?-zapytał Jacob z udawaną grzecznością
-Jake wyrażaj się-odparłam. Zlekceważył to i kontynuował rozmowę z Embrym.
-Co według ciebie czyni ją dzieckiem?-powiedział chłopak-No zaskocz mnie. To, że urodziła się kilka lat wcześniej, lub kilka lat później? Co z tego? Jeszcze cała wieczność przed nią. To, że tak mało wspólnego czasu mieliście? Jake, ja nie chcę ci jej odebrać, ale zrozum, że ja też ją kocham. Nie wiem, może wolałbyś ,żeby prowadzała się z jakimś normalnym człowiekiem, albo z tym...jak mu tam było...z Alec'em? Proszę bardzo jak chcesz się bawić w swatkę, to ja ci nie przeszkadzam, ale wiedz, że nigdy nie odpuszczę i będę o nią walczył. Wiesz czym jest wpojenie Jacob. Mogę żyć i dzielić to życie z twoją córką, albo zginąć, bo życie bez niej jest dla mnie niczym.
Zapadła cisza. Twarz Jake'a stopniowo zaczynała łagodnieć. Mięśnie się rozluźniły. Zamknął oczy i zasłonił twarz dłońmi.
-O ZGODA-wrzasnął po chwili, tak, że aż podskoczyliśmy-RÓBCIE SOBIE CO TAM CHCECIE!
-Och dzięki, tato dzięki!-Aveline doskoczyła do niego i przytuliła mocno.
-Powie mi ktoś wreszcie o co w tym wszystkim chodzi?!-zawołał Quil. Mimowolnie się uśmiechnęłam.

piątek, 15 czerwca 2012

93. To są właśnie chwile w których myślę, że już nie wytrzymam

-...I jestem w ciąży-powiedziałam. Dastan uniósł brwi, a Aveline jęknęła cicho.
-No to koniec spokoju-mruknęła do brata, a tamten pokiwał głową. Unieśli się powoli z salonowej sofy i podeszli do nas. Aveline poklepała mnie po ramieniu z twarzą wyrażającą jedynie znużenie.
-To ja idę do Embry'ego-powiedziała
-A ja i Lily jedziemy do Seattle-odparł Dastan. Ruszyli w stronę drzwi.
-Jak to?-zdziwiłam się-właśnie dowiedzieliście się, że będziecie mieć rodzeństwo i nic?
Aveline wywróciła oczyma.
-Już dawno się tego spodziewaliśmy. Wprawdzie stawialiśmy, że będzie to może trochę wcześniej, ale nie narzekam.
-Spodziewaliście się?-zapytał równie zaskoczony co ja Jacob
-Co wymyślicie ,że my nie wiemy co robicie po nocach? No co wy ,nie jesteśmy już dziećmi-westchnął Dastan
Wytrzeszczyłam oczy.
-A skąd wy wiecie takie rzeczy?-spytałam natarczywie. Rodzeństwo wymieniło znaczące spojrzenia.
-No my musimy już lecieć-powiedziała Aveline i szybkim krokiem ruszyli w stronę drzwi
-STOP-zawołał Jake. Oboje niechętnie się odwrócili i przystanęli.
-Co to miało być?-spytałam ostro
Dastan uniósł do góry ręce w obronnym geście.
-Mnie to nie dotyczy-odparł. Siostra spojrzała na niego wilkiem.
-Wielkie dzięki-wycedziła
-Aveline?-spojrzałam na nią wyczekująco. Wzruszyła tylko ramionami.
-Chodzę z Embrym już od prawie roku, chyba są rzeczy...
-Słucham?-warknął Jacob-twój brat chodzi z Lily niemal dwa razy dłużej niż ty z tym zdrajcą krwi, który za dokładnie 9 minut i 36 sekund straci twarz, a jakoś ...poczekaj jak to było?...JESZCZE GO TO NIE DOTYCZY.
-Oesu, tato...
-JAK JEGO TO NIE DOTYCZY TO CIEBIE TYM BARDZIEJ NIE POWINNO DOTYCZYĆ. BO JA NIE POZWOLĘ, ŻEBY MOJA CÓRKA ,JAK NAJBARDZIEJ JEDYNA PIEP...
-Jake!-zawołałam-Trochę wyczucia!
-Ale ja w ogóle nie wiem o co wam chodzi, przecież mam już 17 lat!-odpowiedziała Aveline tym samym
-Siedemnaście? SIEDEMNAŚCIE?! Ty nawet TRZECH lat nie masz, ty berbeciu chrz...
-JAKE!
-A mama to niby co?!-wrzasnęła Aveline, Dastan wzniósł oczy ku niebu
-Ona była prawie 2 razy starsza, a poza tym to co innego!-Jake nie odpuszczał
-Tak więc jej można,a mnie już nie tak?! Jaka to dla ciebie różnica, czy to ja czy ona?
-ONA NIE BYŁA MOJĄ CÓRKĄ, CHOLERA JASNA, CZY TO TAK TRUDNO ZROZUMIEĆ?!
-Jacob wyrażaj się przy dzieciach!
Aveline kilka razy zamknęła i otworzyła usta.
-Podli hipokryci-wrzasnęła w końcu-to mama mogła z tobą sypiać, a ja nie mogę z Embrym?!
-TAK! Gratuluję za spostrzegawczość, dostaniesz w prezencie kolorowankę!-krzyknął Jacob-kiedy już to sobie wyjaśniliśmy, pragnę zauważyć, że minęły już 4 minuty 9 sekund z ostatnich chwil tego podłego kretyna, pozwólcie więc ,że oddalę się kupić mu trumnę, bo JUŻ JEST  T R U P E M!
Ruszył w stronę drzwi.
-Jacob, przestań!
-Ach tak kochanie, zapomniałem!-zawołał Jake od progu-przygotuj śledziki na wieczór to zrobimy sobie małą imprezkę! Puścimy sobie muzyczkę!
Ten sarkastyczny ton upewnił mnie w przekonaniu, że dzisiaj będzie ciężki dzień.

czwartek, 14 czerwca 2012

92. Imposible

-Wyglądasz niewyraźnie, coś nie tak?-zapytała Emily parząc sobie herbatę i wracając na wcześniej zajęte miejsce.
-Ostatnio mam złe samopoczucie.
-Co się dzieje?
-Zawroty i bóle głowy, mdłości.
Emily pociągnęła zdrowo z swojego kubka.
-Długo to trwa?
-Pierwsze objawy zaczęły się hmm...tak to było chyba gdzieś na końcu kwietnia. Zwróciłam na to uwagę, bo nigdy wcześniej to się nie zdarzało i od tamtego czasu ból się nasila.
-Co ostatnio jadłaś?
-Byłam na polowaniu ponad tydzień temu, a przedwczoraj poprosiłam Jacoba ,żeby kupił mi trochę lodów czekoladowo - miętowych, nie wiem co mnie naszło bo...-oczy Emily zabłysły. Przeanalizowałam jeszcze raz swoją wypowiedź-o nie, Emily. Wiem o czym myślisz ,ale to niemożliwe.
-Czy jeżeli chodzi...o te sprawy wszystko w porządku?
Wyliczyłam sobie wszystko dokładnie. Od ponad 3 miesięcy nie miałam miesiączki.
-Myślisz, że...że ja mogę...
Emily uśmiechnęła się szeroko. Zamilkłam. Jestem w ciąży. Ja naprawdę jestem w ciąży. Nie wiem dlaczego, czy ze szczęścia czy ze wzruszenia z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Emily doskoczyła do mnie i przytuliła mnie do siebie. Do domu wpadli Jacob i Sam. Jake rzucił na mnie okiem.
-Co się stało, coś ją boli?-zapytał Emily
-Oj stało się stało-dziewczyna spojrzała znacząco na Sama. Chłopak zrozumiał i również szeroko się uśmiechnął.
-Ale co jest?
-Gratuluję Jacob-powiedziała Emily, głaszcząc mnie po głowie-będziesz ojcem.
Oczy Jake'a zrobiły się okrągłe jak spodki, ale zaraz potem uśmiechnął się szeroko.
-Ale czemu ona płacze?
-Nie wiem, stary nie próbuj zrozumieć kobiet-mruknął Sam, grzmocąc Jacoba po plecach.
Jake spojrzał na mnie z uczuciem

91. Wujek Jay

   Dzisiejszy dzień 22 lipiec, jest całkowicie normalnym dniem. Aveline i Embry wyszli razem na zakupy, natomiast Dastan i Lily udali się na długi wiosenny spacer. Jacob i Ja poszliśmy odwiedzić Sama i Emily. Noah biegał wesoło wokół drewnianego domku, a Zuri patrzyła na niego, śmiała się i szkicowała coś ołówkiem na kartce papieru. Nasz widok niezwykle ją ucieszył.
-Ciocia Nessie i wujek Jaay!-zawołała podbiegając do nas i przytulając się do naszych nóg
-Cześć Zuri-uśmiechnęłam się-Co u ciebie?
-Bawiłam się z Noem i Claire, robiłam taak i taaaaak!-relacjonowała nam wszystko co się wydarzyło od naszej obecnej wizyty gestykulując zawzięcie i przeskakując z nogi na nogę. Od powrotu z Afryki zaczęła się uśmiechać i poczuła chęć życia. Emily i Sam zapisali ją do przedszkola w rezerwacie i już zdążyła zjednać sobie wiele koleżanek i kolegów. Sam podszedł do Jake'a z szerokim uśmiechem i dał mu sójkę w bok. Jacob oddał mu kuksańcem, a mała Zuri śmiała się i klaskała, a Noah po kryjomu podkradał jej kredki. Weszłam do domu, gdzie przy kuchennym drewnianym stole Emily szydełkowała z pasją. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko i odłożyła robótkę.
-Cześć Nessie! Co u ciebie? Siadaj.
-Emily. U nas wszystko po staremu. A co zmieniło się tutaj?
-Ach, Zuri wprowadza do tego domu tyle radości! Noah tak ją polubił. Wszyscy bardzo ją kochamy.
-Tak, jest niesamowicie ruchliwa.
-To bardzo dobrze na nas wszystkich wpływa. Zresztą Billy, Charlie, Sue, Seth i inni członkowie sfory też ją uwielbiają! Szczególnie Charlie. Ten to normalnie za nią szaleje! I to jak. Ciągle tylko by do nas przyjeżdżał i się nią zajmował.
-Co jak co, ale mała potrafi zjednywać sobie przyjaciół.
-Ooo tak.

środa, 13 czerwca 2012

90. Wspomnienie

   Tak więc zaraz po powrocie do domu odwieźliśmy Zuri do Emily i Sama. Zapewnili, że małej będzie u nich dobrze, że przecież wiemy, że dziękują za to, że ją przywieźli bo bardzo ich martwi los afrykańskich dzieci i że możemy przyjeżdżać do nich kiedy tylko chcemy.
   Pobyt w Afryce zaliczam do udanych, ale nawet radość z kąpania się w Egipskich basenach nie może się równać z chwilą gdy ponownie zobaczyłam Aveline i Dastana. Stęskniłam się za nimi niesamowicie.
   Tamte chwile odeszły jednak na drugi plan, gdyż kolejne 11 miesięcy zostało za nami. Co się stało w ciągu tych 11 miesięcy? - zakończyłam okres próbny w liceum w Seattle. Oprócz tego Lily i Dastan mieli swoją pierwszą rocznicę, do terminu zamiany Lily w wampira zostały zaledwie niecałe 3 lata. Aveline miała teraz ciało 17 latki, co równało się niemalże z końcem jej dojrzewania i z tego czego się dowiedziałam, od Dastana - coraz więcej czasu spędzała z Embrym. Volturi zakończyli sezon sprawdzianów. Nie byliśmy już pod ich kontrolą. Zuri odwiedzaliśmy 2 razy w tygodniu. Bardzo polubiła nowe otoczenie i przede wszystkim nową rodzinę. Sam i Emily byli dla niej świetnymi rodzicami, a jej młodszy braciszek Noah bardzo się do niej przywiązał. Ostatnie święta i nowy rok spędziliśmy wszyscy razem. Z okazji 2 rocznicy ślubu, Jacob wyjechał ze mną na tydzień do Kannoe - miejscu w którym dwa lata temu mi się oświadczył. Trudno pominąć, że tak jak wtedy nie obyło się bez wzruszeń, romantyzmu, radości i namiętności.

wtorek, 12 czerwca 2012

89. Skomplikowane

   Wybiegliśmy z domu. Halima pognała prosto do jednego z większych namiotów wioski. Musiał być to jakiś pseudo polowy szpital. W środku mieściło się 6 łóżek i wszystkie były w tym momencie zajęte przez schorowane sudańskie dzieci. Zerknęłam przez dziurę w namiocie na pląsającą po podwórku Zuri.
-Wat is dit?-zapytała Halima kładąc zimny kompres na czole jednego z dzieci
-Tuberkulose!-odparła jedna z pielęgniarek.
Halima odwróciła się do nas ,przymknęła oczy i westchnęła głęboko.
-Suchoty-powiedziała-znowu gruźlica.
Spojrzałam przerażona na cierpiące dzieci.
-Ale to da się wyleczyć.
Kobieta spojrzała na mnie współczująco.
-Te dzieci są zarażone HIV. Mają AIDS. Tutaj nic już się nie da zrobić.
-Na pewno można coś zdziałać!-jęknęłam
Otto pokręcił przecząco głową.
-Gdy gruźlica występuje w zestawieniu z AIDS, należy tylko odizolować chorych i starać się zmniejszyć cierpienie.
-Halima!God neem een van hulle!-zawołała wolontariuszka
-Die Okkupasie met hulle!-odparła kobieta
-Co się dzieje?-spytał Jake
-Kolejne dziecko umarło. To już trzecie dzisiaj-wyjaśnił Otto
-Jacob, pozwól na chwilę-powiedziałam
Wyszliśmy z namiotu i odeszliśmy nieco na bok.
-Nessie, nie-powiedział stanowczo
-Co nie?-zdziwiłam się
-Wiem, że ty masz dobre serce i pragniesz pomagać innym, ale nie możemy pomóc tym dzieciom.
-Jake...
-Renesmee nie. Chcesz być bohaterką - weź psa ze schroniska, wpłać datek na biedne dzieci ,ale nie możemy przygarniać wszystkich sierot. W pewnym momencie trzeba przystopować i ten moment jest właśnie teraz. Jeżeli chcesz pomóc temu dziecko - proszę bardzo. Zabierzmy je do Ameryki oddajmy komuś. Wiem! Sam i Emily chętnie je przygarną.
-Dobre chociaż to.
-Świetnie. Poczekaj chwilę.
Zniknął by po 20 minutach wrócić z szerokim uśmiechem.
-Sam i Emily mogą zaopiekować się dzieckiem, aż samo nie stanie na nogi. Otieno powiedział, że jeżeli chodzi o adopcje również nie ma problemu. Takie dziecko mogą dać od ręki.
Zerknęłam w stronę wioski zniesmaczona. Ot tak oddawać małą dziewczynkę obcym.
-Zgoda.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

88. Verlate rubella

-Abinez?
-Podobno po matce-wyjaśnił Otto-Ja nie znam jej historii, ale bardzo dobrze zna ją Halima-skinął głową na kobietę która wbiegła tu za dzieckiem-jest jedną z opiekunek w sierocińcu, zna małą od urodzenia.
-Możemy z nią porozmawiać?
-Oczywiście. 
Chłopak powiedział coś do Halimy w jej ojczystym języku. Tamta skinęła głową, po czym uśmiechnęła się do nas i wskazała na jedną z chatek. Słońce powoli zniżało się ku zachodowi gdy weszliśmy do domku. Była tam tylko jedna izba. Pod oknem stało stare rozklekotane radio, w kącie pokoju znajdowało się wąskie okryte pasiastą kapą łóżko. Pośrodku izby stał mały stolik, wokół którego rozstawiono cztery drewniane taborety. Usiedliśmy na nich : ja, Jake, Halima i Otieno.
-Mam na imię Halima-powiedziała kobieta z silnym obcym akcentem-podobno jesteście dobrzy. Czego szukacie w naszej biednej osadzie?
-Szczerze mówiąc interesuje mnie historia tej małej dziewczynki Abinez.
-Verlate rubella! Nasza biedna, opuszczona dziecinka. Och, jej historia jest podobnie jak wszystkich pozostałych dzieci, które podły los zesłał do naszej bezwodnej krainy smutna i krótka. Biedactwo. Taka z niej kruszynka. Nasze verlate rubella!
-Verlate rubella oznacza w naszym języku opuszczoną dziecinę, lub tak zwaną Różę Pustyni-wtrącił Otto-w naszych plemiennych legendach od lat przenoszą się wzmianki o nazywanym tak tajemniczym dzieciątku. Kontynuuj Halimo.
-Tak więc Zuri nie miała ojca. Nie wiadomo kim był. Pewnego dnia w naszej wiosce pojawiła się kobieta. Była wówczas w ponad 8 miesiącu ciąży. Była okaleczona, kości miała połamane. Ledwie się do nas dowlokła. Po tygodniu umarła w męczarniach przedtem wydając na świat Abinez. Przez ten czas gdy u nas była, wciąż powtarzała tylko w kółko trzy imiona : Bosede, Simba, Zuri. Przez cały czas. Szybko dowiedzieliśmy się, że Zuri była jej matką. Przyszła za nią, 3 miesiące później. Gdy dowiedziała się o śmierci córki, uciekła. Nikt jej potem nie widział. Bosede pojawił się natomiast 2 lata temu. Przystojny postawny mężczyzna. Przyszedł, obejrzał dziecko i powiedział iż jest to potomek jego syna Simby i żebyśmy pod każdym pozorem, bronili przed nim dziewczynkę. Nie rozumieliśmy nic z tego dziwnego rozkazu jednak wciąż potulnie opiekowaliśmy się małą. Dziecko wydaje się być dziwnie zdrowe, w przeciwieństwie do innych tutejszych dzieci, ale taka drobniutka nie będzie zapewne w stanie przeżyć więcej niż kilka, może kilkanaście miesięcy.
   Na chwile zapadła głucha cisza. Wpatrywałam się bez przerwy w czarne oczy Jacoba, a on świdrował mnie wzrokiem. W pewnym momencie gdzieś na zewnątrz rozległ się dźwięk dzwonu. Halima i Otto od razu zerwali się z miejsc i podbiegli do okna. My również wstaliśmy.
-Co się stało?-spytałam zaniepokojona
-Zaraza.

niedziela, 10 czerwca 2012

87. Geen God

   Muszę przyznać ,że przez następny tydzień świetnie się bawiłam. Jacob dbał oto bym ani chwili nie musiała się nudzić. Część czasu spędzaliśmy pławiąc się w atutach luksusowego hotelu w Aleksandrii, część na zwiedzaniu dorodnych egipskich zabytków, część po prostu wypoczywając na plażach i resztę na różnych innych rzeczach jak zakupy. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie fakt, że niemal każdej nocy nawiedzał mnie ów dziwny sen. Po upływie tygodnia przenieśliśmy się do hotelu w Aswan leżącego po przeciwnej stronie kraju. Miasto oczarowywało, aż ociekało swoją wyjątkowością i idealnością.
   Dziesiątego dnia mojej podróży wysunęliśmy się nieco dalej poza granice państwa. Tereny te nie były zaludnione, ponieważ zamieszkiwały tu w większości dzikie zwierzęta, co było świetną okazją do dobrego polowania. Wreszcie mogłam swobodnie pobiegać, a Jacob z równie wielką ochotą przemierzał u mojego boku kolejne kilometry. Po udanej wyprawie już mieliśmy udać się w drogę powrotną, ale zobaczyłam majaczące na horyzoncie niewyraźne kształty.
-Jacob, chodźmy zobaczyć co tam jest-poprosiłam
-Jak chcesz-uśmiechnął się
Pobiegliśmy w stronę majaków. Po chwili stały się one na tyle wyraźne, że rozróżnialiśmy pojedyncze choć wyjątkowo wątłe budynki. Jake zatrzymał się momentalnie.
-Nessie, jesteś pewna ,że chcesz tam iść?
-Tak, o co chodzi?
-To jest Sudan, Nessie.
Te słowa jeszcze bardziej umocniły mnie w przekonaniu ,że muszę tam iść. Rozumiem ,że znalazłam się obecnie na obszarze o największej zachorowalności różnych wirusów. Nie bałam się o siebie - z wampirzym organizmem nie grozi mi żadna bakteria, ale Jacob jest właściwie człowiekiem.
-Zostań-powiedziałam i pobiegłam dalej. Po chwili znalazłam się już w środku wioski. Gorące promienie słońca lizały moje chłodne ciało. Stąpałam powoli po byle jak skleconym piaskowym chodniku. Z każdej strony otaczały mnie nędzne ceglane domki i materiałowe namioty. Woda szumiała mi w uszach. Ognista kula na niebie raziła mnie w oczy. Czułam się jak w owym śnie który oglądałam prawie bez przerwy od kilku nocy - nigdy tu nie byłam, a czułam się jakbym chodziła tu codziennie. Tym razem jednak obraz był wyraźny. Słyszałam wszystko nad wyraz wyraźnie. Zatrzymałam się i rozejrzałam po bokach. Wtedy zobaczyłam oczy. Wielkie, brązowe oczy. Z jednego z szałasów wysunęła się powoli twarzyczka chudej niczym pies dziewczynki. Biodra miała przepasane rozdartym niedbale materiałem. Podeszła do mnie powoli i rozejrzała się nieprzytomnie. Przykucnęłam powoli i zamarłam w bezruchu, rozkładając ręce. Doświadczenie psychologa zabraniało mi naskoczyć na to dziecko niczym tygrys na gazelę. Dziewczynka zbliżyła się do mnie i bez wahania oparła ciemną rączkę na mojej bladej dłoni. Ani drgnęłam. Dziecko musiało wyczuwać ulgę, jej ciało było dla niej jak kompres. W tym momencie przyjrzałam jej się lepiej. Była drobnej budowy, posturą przypominała nieco Alice, chociaż była znacznie chudsza. Mogła mieć może z pięć lat. Buzię miała śliczną, choć smutną. Kręcone włoski okalały jej twarzyczkę.
-Baby!Baby!Waar is jy?-zza budynku wybiegła roztrzepotana kobieta. Jej biodra również zdobiła jedynie przepaska. Nagle uliczka nieco się zaludniła. Dorośli wysunęli się ze swoich chat, dzieci przyglądały mi się ciekawie. Nie wiadomo skąd pojawił się u mego boku Jacob. Rzucał na boki wściekłe spojrzenia.
-Kim jesteście?-usłyszałam głos. Młody murzyński chłopak stał przede mną. Jego twarz wyrażała jedynie zainteresowanie.
-Umiesz mówić po angielsku?-zapytałam
-Tylko trochę, od misjonarzy. Ona też trochę umie - skinął na kobietę, która wcześniej nawoływała dziecko- Nazywam się Otieno, ale możecie mówić mi Otto.
-Ja jestem Renesmee , to jest Jacob, ale możecie mówić nam Nessie i Jake.
-Co was sprowadza do takiej biednej, zapomnianej przez Boga : Geen God?
-Jesteśmy tu przejazdem-wytłumaczyłam
-Wie is hulle?-zawołał jakiś mężczyzna
-Pytają kim jesteście-powiedział Otto-Hulle het goeie bedoelings, hulle is net deur.
Ludzie odetchnęli z ulgą. Z powrotem przeniosłam wzrok na dziewczynkę.
-Gdzie są jej rodzice?-spytałam
-Kogo?-zdziwił się
-Jej-skinęłam na dziecko
Machnął ręką.
-Ona nie ma .Tutaj mało kto ma prawdziwych rodziców. Mieszkamy w sierocińcu, lub przygarniają nas pozostali ludzie z Geen God. Nikt inny nas nie chce. Jej też nikt nie zechce. Zobacz Renesmee , sama skóra i kości. Wiadomo, że niedługo umrze. Ani ona silna, żeby pracować, ani wytrzymała ,by rodziła zdrowe dzieci. Jej rodzice dawno umarli. Ma jeszcze siostrę, ale ona to co innego - ma krzepę, już teraz pracuje w domu, a w przyszłości pewnie gdzieś w uprawie. Sanna się nazywa. A to to to nic takiego.
-Jak mała się nazywa?
-Niektórzy mówią Zuri. Nazwiska przeważnie nikt nie zna.
-A jak nazywa się naprawdę?
-Abinez Zuri.

86. Sen

-Czy wam już do reszty odbiło?-zapytałam nieco spokojniej, gdy po 5 godzinach siedzieliśmy w samolocie.
-Tylko troszkę-odparł
-Gdzie my w ogóle lecimy?
-Do Afryki.
-GDZIE?
-Jezu, Nessie do Afryki. Taki kontynent wiesz o co chodzi.
-No dobra, ale do jasnej anieli po co my lecimy do Afryki?
-Proste -  na wakacje. Konkretnie do Egiptu, a potem może gdzieś indziej. To już zależy od nas. Generalnie na pierwszy tydzień mamy wynajęty hotel w Aleksandrii, a potem w Aswan na południu kraju. Chociaż w każdym momencie można odwołać rezerwację oczywiście...
Zaklęłam cicho pod nosem. Jacob wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. Musiałam zasnąć, bo gdy dojechaliśmy na miejsce, zaczynało już zmierzchać. Jake zamówił taksówkę i pojechaliśmy prosto do hotelu. Nie zdążyłam się zbyt dobrze rozejrzeć po budynku ,bo już po chwili znalazłam się w łóżku. Mój mąż spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko, po czym pocałował mnie w policzek.
-Dziś dam ci spokój ,ale nie licz na to samo juto-zamruczał mi do ucha, po czym zgasił światło i położył się obok mnie. Już po chwili spałam.

  Gorące promienie słońca lizały moje chłodne ciało. Stąpałam powoli po byle jak skleconym piaskowym chodniku. Z każdej strony otaczały mnie nędzne ceglane domki, lub materiałowe namioty. Woda szumiała mi w uszach. Ognista kula na niebie raziła mnie w oczy. Obraz był rozmazany, niczym fatamorgana. Zobaczyłam ludzi. Kilkadziesiąt wynędzniałych twarzy błagalnie mi się przyglądało. Z kieszeni wysunęła mi się moneta. Jak na zwolnionym filmie powoli opadła na bruk. Ogłuszający dźwięk jaki z siebie wydała spowodował u mnie panikę. Potworną przestrogę. Zerwałam się z łóżka i płytko oddychając usiadłam na łóżku. Jacob pogładził mnie dłonią po karku.
-Coś się stało?-zapytał cicho-zły sen?
-Tak. To był tylko zły sen.
Gdy następnego dnia się obudziłam, niczego już nie pamiętałam.


sobota, 9 czerwca 2012

85. Spontaniczność

-Carlisle ,jak myślisz kiedy?-zapytał Jacob
-Volturi dali nam 4 lata. Minęło już 5 miesięcy-odparł Carlisle-Co w prostym rachunku oznacza, że zostały nam tylko około 3 i pół roku. Myślę, że nie ma potrzeby czekać tak długo. W końcu oni znają się, już od prawie roku. Są razem od 6 miesięcy. Renesmee wyszła za mąż gdy miała 4 lata, wobec tego gdyby Lily również poślubiła Dastana w takim samym czasie, sytuacja byłaby dobra.
-Skąd wiesz, że wytrzymają razem jeszcze te prawie 4 lata? I przede wszystkim skąd wiesz ,że będą chcieli wziąć ślub?-zapytałam
Siedzieliśmy w kuchni: ja, Jake, Carlisle, Edward oraz Alice. 
-Sądzę, że to nie jest miłość na pięć minut. Ona jest w nim bezgranicznie zakochana, a on też za nią szaleje-powiedziała melodyjnym głosem Alice.
-Edwardzie?-Carlisle spojrzał na syna powątpiewając
-No cóż...
Oczywiście.
-Edward, nie bądź hipokrytą-jęknął Jacob-sam chciałeś oświadczyć się Bells po 2 latach znajomości! Fakt ,że pobraliście się po 3 to tylko kwestia słynnego "a co ludzie pomyślą".
-Jacob, musimy już lecieć-wypomniałam
-Okej, okej już idę-westchnął Jake-hej mała-skinął w stronę Alice która odparła mu promiennym uśmiechem-do widzenia Carlisle, Edward.
Wyszliśmy z domu Cullenów i wsiedliśmy do samochodu. Aveline była w odwiedzinach u Charliego i Sue, a Dastan i Lily od rana siedzieli sami u nas w domu.
-Jacob, sądzę ,że nie powinniśmy tak nakłaniać dzieci do podejmowania szybko trudnych decyzji. Dastan i Aveline są jeszcze młodzi, może nie powinni już teraz wiedzieć kogo poślubią za prawie 4 lata!
-Wiem, że nie chcesz ich stracić.
Zamilkłam na chwilę. Ugodził prosto w czuły punkt.
-Tak mało czasu mieliśmy by być razem, a już czuję ,że ich tracę.
Jacob spojrzał na mnie, zamyślił się na chwilę, po czym skręcił z piskiem i ruszył w przeciwną stronę. Zgrabnym ruchem wytrącił mi telefon z dłoni.
-Jake! Co ty robisz muszę iść do pracy!
Wybrał numer w komórce i przyłożył ją do ucha.
-Dzień dobry dyrektorku-powiedział. Nie no nie wierzę-Renesmee nie będzie dziś, ani przez najbliższe dwa tygodnie w pracy...tak wiem, że to okres próbny i zostało jej jeszcze tylko kilka miesięcy...słuchaj, znajdziesz kogoś na zastępstwo. Mało mają studentów na tej waszej uczelni?...no ja myślę...tak...tak, odlicz jej to z urlopu zdrowotnego...dzięki, narka.
Odrzucił telefon na bok.
-Jacob, natychmiast zawieź mnie do Seattle! TERAZ!-warknęłam
-Żadnej pracy. Wyjeżdżamy.
-Nie wydurniaj się !
-Mam dość patrzenia jak marniejesz w oczach. Pozostali też to zauważyli. Wyjeżdżamy.
-ŻĄDAM ŻEBYŚ ZATRZYMAŁ SAMOCHÓD!-wrzasnęłam. Uśmiechnął się tylko i przyśpieszył. Zatrzymaliśmy się przed domem. Jake chwycił mnie w pasie, przerzucił przez ramię i zaniósł do domu.
-Jake! PUŚĆ MNIE !
Zaśmiał się głośno wszedł do domu. Lily i Dastan siedzieli na kanapie w salonie. Zdziwili się na nasz widok.
-Co...-zaczął Dastan
-Jedziemy na wakacje. Bella i Edward zamieszkają u was przez dwa tygodnie, potem wrócimy. Nie rozwalić domu, z góry dziękuję.
Zobaczyłam stojące przy wejściu walizki. Zagotowało się we mnie. Jake bez problemu chwycił potężne torby w ręce, nie zapominając o tym, że ciągle trzyma mnie, po czym wrócił do samochodu i odjechał.

piątek, 8 czerwca 2012

84. Podwójne przyjęcie

   Aveline westchnęła głośno i poprawiła na sobie beżową sukienkę od Alice. Trzeba było przyznać ,że wyglądała w niej zjawiskowo. Mimo tego ,że miała dopiero rok - wyglądała na co najmniej 10 lat, kiedy jej starszy o 3 dni brat - miał już ciało 17 letniego chłopaka. Carlisle twierdził, że w tym momencie okres starzenia się Dastana dobiegł końca i że już zawsze będzie wyglądał tak jak teraz. Poniekąd było to pocieszające, bo co jak co, ale urody może mu pozazdrościć niejeden model.
   Gdy tylko otworzyłam drzwi wejściowe do domu Cullenów od razu widok przysłoniła mi turkusowa koszula Belli która rzuciła się uściskać dzieci.
-Wszystkiego najlepszego!-krzyknęliśmy. Potem standardowo przyszedł czas na prezenty. Nie nadążałam nad tym co kto komu daje, więc po prostu przyglądałam się dzieciom. Dastan przytulał do siebie Lily ,która przybyła z nami chwilę temu, uśmiechając się urokliwie do wszystkich, a Av po prostu znużona przyjmowała kolejne życzenia. Rozchmurzyła się dopiero gdy podszedł do niej Embry. Następnie nastąpiła kolacja, oczywiście tylko dla zainteresowanych to jest wilkołaków, Lily i części pół ludzi. Gdy wszyscy byli zajęci rozmową wydobyłam z kieszeni małe pudełeczko - kluczyki do nowego samochodu Dastana i dyskretnie mu je rzuciłam.
-O rety mamo, dzięki.
-Nie ma za co.

czwartek, 7 czerwca 2012

Witam

   Jak już zapewne zauważono, blog ma nowe tło. Mam nadzieję, że obecny wygląd się podoba. Pomińmy jednak kwestię szaty graficznej. Jak już zauważyliście przez te kilkanaście rozdziałów trochę się wydarzyło. Liczę na to, że moi czytelnicy są usatysfakcjonowani rozwojem wydarzeń :)

Korzystając z okazji, pewnie niektórzy zauważyli ,że przez krótki okres czasu pod niektórymi moimi postami zamieszczone są krótkie notatki - w gruncie rzeczy bez ładu i składu. Otóż zdarza się, że podczas pisania jednego posta nagle wpada mi do głowy inny pomysł i żeby go nie zapomnieć po prostu spisuje go nieco niżej. Na tym niestety polega mój problem ,że często zapominam te notki usunąć. Proszę o wyrozumiałość ^^


83. Cisza przed burzą?

   Łyknęłam niechętnie resztki herbaty i spojrzałam na zegarek. Margaret również opróżniła swoją filiżankę i odstawiła ją na bok.
-No miło było, ale się skończyło jak to mówiła moja babka-powiedziała klaskając w dłonie-zaraz dzwonek.
-Cóż, taka praca-westchnęłam
-Wpadnie pani jeszcze dzisiaj?-zapytała Margaret
-Nie mogę Marge, to była moja ostatnia godzina.
Kobieta również westchnęła. W tym samym momencie rozległ się dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Podziękowałam za gościnę szerokim uśmiechem i wróciłam do swojego gabinetu. Na biurku stało zdjęcie przedstawiające Aveline, Dastana ,Jacoba, Lily i mnie zrobione dokładnie 4 miesiące temu, chwilę po niemiłym spotkaniu z Voulturi, oraz fotografia uwieczniająca naszą ostatnią rocznicę ślubu, niewiele po tym incydencie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Ledwie zdążyłam pakować swoje rzeczu a ktoś zapukał do drzwi i do środka wszedł chłopak. Miał jasne włosy średniej długości oraz szare oczy.
-Dzień dobry-mruknął na powitanie
-Co cię sprowadza Peter?-zapytałam
-Pani Kleison przysłała mnie żeby podpisała pani jakiś świstek-wydobył z kieszeni karteczkę. Chwyciłam ją i przebiegłam po niej wzrokiem.
-No, no nieodpowiednie zachowanie? Co ty znowu nabroiłeś?-spojrzałam na niego znad kartki. Wzruszył tylko ramionami.
-Kilka mniejszych spraw i tyle.
Wywróciłam oczyma i podpisałam kartkę w odpowiednim miejscu.
-A teraz zmykaj bo też chce już iść do domu-powiedziałam oddając mu kartkę. Chłopak uśmiechnął się i opuścił gabinet. Chwyciłam swoją torebkę i udałam się w stronę wyjścia.
   Już 4 minuty później pędziłam szosą w stronę domu. Wieczorem w domu Cullenów zostanie zorganizowana impreza urodzinowa moich dzieci, jako, że dzisiaj są urodziny Dastana, a za trzy dni Aveline. Trudno uwierzyć, że minął już rok. Zaparkowałam samochód przed naszym domem. Ledwo otworzyłam drzwi wejściowe a usłyszałam głośne wrzaski gdzieś na piętrze.
-DASTAN TY KRETYNIE ODDAWAJ TO!
-"RÓWNIEŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ NASTĘPNEGO SPOTKANIA. NIE WIESZ JAK BARDZO ZA TOBĄ TESKNIĘ..."
-DASTAN IDIOTO! TO SĄ PRYWATNE WIADOMOŚCI!
Jacob siedział w salonie z słuchawkami założonymi na uszy. Podeszłam do niego i popukałam go w ramię. Wyjął słuchawki z uszu i spojrzał na mnie ciekawie.
-Nie przeszkadza ci to?-zapytałam
-Nie bardzo-odparł beztrosko.
Spojrzałam na niego groźnie. Westchnął cicho, odłożył odtwarzacz po czym odchrząknął.
-DASTAN, JEŻELI ZA CHWILĘ NIE ODDASZ JEJ TEGO TELEFONU TO MOGĘ CI ZAGWARANTOWAĆ, ŻE NIE WYTRZYMAM!-ryknął tak, że cały dom zadrżał
-DOBRA JUŻ DOBRA, SPOKOJNIE TYLKO SIĘ Z NIĄ DROCZĘ-odkrzyknął Dastan i na chwilę rzeczywiście zapadła cisza.

środa, 6 czerwca 2012

82. Szybkie starcie

   Na polanie zostałam tylko ja, Aveline oraz Jane. Jacob oddalił się za moją prośbą chwilę temu. Chciałam ,żeby wziął również naszą córkę, ale mała uparcie chciała zostać ze mną. Chwyciłam ją za rękę i przyciągnęłam bliżej siebie. Jane spojrzała na mnie wściekle.
-Ostrzegam cię-warknęła cicho-trzymaj ją lepiej z dala od mojego brata, bo inaczej wszyscy tego pożałujecie. Zrozumiano?
-Czemu rozmawiasz ze mną Jane?-zapytałam-to nie od mojej woli zależy czy się spotykają, lecz tylko i wyłącznie od niego.
Dziewczyna uśmiechnęła się podle i spojrzała na małą. Aveline pisnęła i rzuciła się na ziemie drżąc z bólu. Krzyknęłam, całą siłą odepchnęłam Volturi do tyłu i przeniosłam dziewczynkę na drugą stronę łąki. Gdy wróciłam na poprzednie miejsce, Jane również wstała i kierowała się w moją stronę. Uśmiechnęła się słodko.
Poczułam potworny ból przenikający od czubka głowy aż po palce stóp. Syknęłam i padłam na trawę.
-Nigdy więcej tak nie rób-szepnęła Jane.
Aveline. Jacob. Dastan. W tym momencie przezwyciężyłam ból i dźwignęłam się na nogi. Rzuciłam się na nią rozrywając jej szatę i rozcinając ramię. Syknęła cicho po czym odpowiedziała tym samym tworząc na mojej szyi dwie krwawe szramy. Mnie zabolało to znacznie bardziej. Dziewczyna przykucnęła i po chwili wystrzeliła w stronę Aveline. Przeklęłam cicho pod nosem i rzuciłam się za nią. Jane przemknęła trawą i uśmiechnęła się słodko w stronę dziewczynki. Mała wygięła się do tyłu i wrzasnęła donośnie.
-NIE W MOJĄ CÓRKĘ SZMATO!-ryknęłam ponownie rozdzierając jej nakrycie i powalając ją na ziemię z głośnym hukiem. Podniosłam się z ziemi i stanęłam na przeciw niej. W tej samej chwili usłyszałyśmy kroki gdzieś w oddali. Jane spojrzała na mnie nienawistnie.
-Trzymaj ją z dala od Aleca-powtórzyła cicho, po czym zarzuciła kaptur na głowę i zniknęła w ścianie drzew.
Kilka minut potem na polanie pojawił się Dastan, zobaczył mnie z krwią cieknącą po zranionym karku, oraz Aveline podnoszącą się z ziemi i otrzepującą sukienkę.
-Coś nie tak?-zapytał wytrzeszczając oczy
-Nic takiego-mruknęłam, po czym szybko pomogłam córce i razem odeszliśmy w stronę domu

wtorek, 5 czerwca 2012

81. Werdykt

   Wszystko działo się tak nagle. Jacob wskoczył między Feliksa a Lily a zaskoczony wampir cofnął się nieco do tyłu. Słowa padały szybko i zdecydowanie.
-Bądźmy poważni Feliksie!
-Takie są przepisy.
-FELIKSIE!
Wampir brnął w stronę rudej dziewczyny która niezlękniona wpatrywała się w jego szkarłatne ślepia.
-Nie dowiedziała się tego od nas-zawołał Dastan-spotkała wampira już wcześniej, nim się poznaliśmy!
Felix zatrzymał się przed dziewczyną i spojrzał na nią oczekująco.
-Pat i Jean spotkałam 4 lata temu gdy miałam 13 lat-powiedziała-byłam wtedy na obozie w Hiszpanii. Zatrułam się tam jakimiś grzybami i trafiłam do szpitala. Pat była tam pielęgniarką, a Jean pracowała razem z nią. Gdy pierwszego dnia pobytu w ośrodku weszłam do gabinetu zabiegowego zapytać się o następne pobieranie krwi, zobaczyłam jak obie zachłannie wysysają krew z próbówek. Na początku myślałam ,że to jakieś wariatki, ale potem wszystko mi wyjaśniły i zawarłyśmy układ - ja nikomu nie pisnę ani słówka i postaram się o to by coraz więcej osób chciało pozbyć się nadmiaru krwi, a w zamian one mnie nie zabiją. Tak mijał mi czas w hiszpańskim szpitalu. Potem już nigdy ich nie spotkałam. Szukałam podobnych im, rozglądałam się za znajomymi twarzami, ale dopiero tutaj w Forks je ujrzałam. Szczerze mówiąc, na początku gdy poznałam Dastana myślałam ,że jest człowiekiem. Zakochałam się w nim od pierwszej chwili gdy go ujrzałam. Było nam razem świetnie, aż do pewnej chwili gdy jakieś cztery miesiące temu coś zaczęło mi świtać. Zorientowałam się, że Dastan nie może być zwyczajnym śmiertelnikiem.
Zapadła krótka cisza. Demetrii bezszelestnie wysunął się przed szereg i stanął obok swojego przyjaciela.
-To, że wiesz o nas nie od dziś nie zmienia zbytnio twojego położenia-powiedział z uśmiechem-ludzie to paple, nie mamy do nich zaufania.
-Wobec tego, przemieńcie mnie w wampira-zaproponowała Lily
Skutek był natychmiastowy. Wilkołaki cicho warknęły, z szeregów .Cullenów wydobyły się syki, Dastan obnażył zęby. Wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej i spojrzał na Carlisle.
-Dobrze-powiedział doktor-ale dajcie nam czas.
-Wasza górna granica wynosi 4 lata i ani dnia więcej-wycedził Demetrii. Dastan i Jacob już otworzyli usta żeby coś powiedzieć, ale Carlisle tylko uciszył ich gestem i skinął głową. Edward musiał wyłapać jakąś myśl od swojego ojca bo szepnął coś do Belli i pozostałych po czym wszyscy Cullenowie powoli zaczęli się oddalać. Dastan oraz Lily i wilki wycofali się za nimi. Demetrii, Felix, oraz Bezimienny wampir odwrócili się i ruszyli w stronę przeciwległej ściany lasu. Alec pożegnał się z nami, szczególnie z Aveline po czym również odszedł.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

80. Rozlew krwi

   Bez wahania przeszłam trawą i zatrzymałam się przed Alec'em. 
-Wyjaśnij mi-powiedziałam próbując się nie załamywać głosu
Chłopak rozluźnił mięśnie i westchnął głęboko.
-Tu chodzi tylko i wyłącznie o nasze obowiązki-zaczął-od pewnego czasu przyglądam się Aveline z nieco innej perspektywy. Chciałem widzieć jak zachowuje się normalnie, pozbawiona towarzystwa najbliższych. Jane, Demetrii i Felix byli i wciąż są temu przeciwni. Uważają, że to już nie jest moja sprawa. Dlatego zawsze są ze mną : by mnie pilnować-uśmiechnął się kpiąco-Jednak mimo tego zdążyłem zaobserwować, że mała jest niesamowita nawet dla nas-spojrzał na nią z uczuciem.
-Sądzę, że Aro zainteresuje się zaistniałą sytuacją-wtrącił Demetrii cichym pomrukiem leśnego kota
Zapadła wypełniona wrogimi spojrzeniami cisza. Na scenę wkroczył Carlisle.
-Nie trzeba rozwiązywać tego w ten sposób-powiedział, po czym zwrócił się w stronę wilków-Samie, czy jesteś w stanie rozwiązać ten konflikt pokojowo?-największy wilk zamyślił się ,po czym z wolna kiwnął łbem, Carlisle podziękował cicho, po czym odwrócił się przodem do wampirów-czy Volttera również pójdzie w tej sprawie na ugodę? Kontrola nad dziećmi nadal będzie sprawowana, a owe nieprzyjemne spotkanie odejdzie w niepamięć?
Alec szybko skinął głową, po czym uśmiechnął się do mnie. Jane rzuciła mi wściekłe spojrzenie. W tym samym momencie dobiegł nas zapach ludzkiej krwi i bicie jeszcze jednego serca. 
-Czyżby znowu Carlisle?-zapytał Felix z widoczną satysfakcją-znowu bratacie się z ludźmi? 
Carlisle rzucił mi przelotne spojrzenie.
-To są sprawy tylko i wyłącznie Dastana-odparł
-Jeśli się nie mylę, obecnie należy on do tej rodziny, czyli sprawa dotyczy również i nas. Oj zainteresuje się Aro, zainteresuje.
-No już Dastanie!-zagrzmiał głośno Demetrii-przedstaw nam swojego kolegę!
Zaległo 10 minut niczym nie zmąconej ciszy. Dastan pojawił się na polanie, nosząc na swych ramionach sobowtóra Victorii. Lily rozejrzała się spokojnie po podwórzu i zeskoczyła z jego pleców. Dastan objął ją ramieniem i przytulił do siebie. Jej nadgarstek owinięty był białym bandażem. Teraz przypomniałam sobie, że dziewczyna miała opatrunek już wcześniej, jednak wtedy nie wyczuwałam jego zapachu tak intensywnie. 
-Jak się nazywasz dziecko?-zapytał Felix
-Lily-odpowiedziała spokojnie
-Czy wiesz kim jestem?
-Zakładam ,że wampirem.
Wszyscy wstrzymali oddech. 
-Owszem-odparł Felix powoli-a ty jak zakładam jesteś człowiekiem.
-Owszem.
-A wiesz o tym, że biorąc pod uwagę to, że wiesz o NAS, powinienem cię teraz zabić?

79. Potyczka

   Usłyszałam dwa głosy gdzieś w oddali i krótki dźwięczny śmiech. Wymieniłam z Embrym zdziwione spojrzenia i brnęliśmy dalej. Dobiegające nas dźwięki zdawały się być coraz bliżej. Rozpoznałam ton głosu Aveline, druga osoba natomiast zdawała się mówić znajomo, ale nie mogłam przypomnieć sobie czyj ten głos jest.
-...pokaż, pokaż jeszcze raz!-usłyszałam roześmiany głos swojej córki. Odpowiedział ów dźwięczny, melodyjny śmiech. Przez chwilę nie słyszeliśmy nic, a potem znowu rozległ się chóralny znajomy śmiech. Przyśpieszyliśmy kroku i dalej przedzieraliśmy się przez zielone gąszcze.
-Koocham cię-usłyszałam głosik Eline. Zatrzymałam się nagle i niepostrzeżenie, tak ,że Embry zaskoczony prawie upadł na korzenie.
-Co...-zaczął ale przytknęłam palec do ust i wskazałam na rozpościerającą się poza krzakami polanę. Na ściętym pieńku drzewa siedziała dość muskularna, choć niepozornie zbudowana postać, odziana w ciemną szatę. Obok niej mała dziewczynka skakała po polance śmiejąc się głośno i zbierając kwiatki. Po chwili dziecko zniknęło i zmaterializowało się tuż obok boku Aleca. Przytuliła się do niego pozostawiając mu na kolanach bukiecik, który był zapewne jednym z kilkunastu które już tam spoczywają. Embry zadrżał i zanim zdążyłam go powstrzymać, na łąkę wpadł wielki, szary wilk warcząc głośno i ukazując zęby. Znałam młodego Call'a jako cichego, czułego, eleganckiego, szybkiego, troskliwego, zwinnego, lojalnego i romantycznego chłopaka. Brak ojca sprawił ,że bardzo wcześnie dojrzał, ale jeszcze nigdy nie widziałam go aż tak rozjuszonego. Alec w jednej chwili zerwał się z pnia i zasłonił sobą dziewczynkę. Wbiegłam na polanę, w tym samym momencie gdy z gardła wilka wydobył się przeraźliwe warknięcie. Wampir obnażył zęby i rozpostarł ramiona zasłaniając przed nami dziewczynkę.
-Zostaw ją-powiedziałam wpatrując się w niego wściekle
-Nie.
Jedno słowo. Jedno.
-Słucham?
-Nie.
Zadrgałam w agonii.
-Zasłaniasz przede mną moje własne dziecko?!
Nie odezwał się. Zza jego pleców wysunęła się Aveline. Spojrzeniem zganiła wilka , podbiegła do Aleca i przytuliła się do jego nóg. Embry jeszcze raz warknął. Wampir otulił dziewczynkę swoją peleryną. Trawa za moimi plecami zaszeleściła i na polanie pojawiły się kolejne 6 wilków. Rozpoznałam w nich Quila, Leah, Sama, Paula, Jareda i Setha. Alec cofnął się nieznacznie, ale zaraz u jego boku pojawiły się bezszelestnie cztery postacie. Jane, Demetrii, nieznana mi osoba oraz Felix beznamiętnie spojrzeli na swojego przyjaciela ale nic nie powiedzieli. Rozległy się donośne kroki i na łączce zjawili się wszyscy Cullenowie wraz z Jacobem. Mój mąż omiótł nieprzytomnie pole : zobaczył sforę warczącą na jego córkę wtuloną w ramiona wampira, oraz stojącą koło niego grupkę temu podobnych.
-To nie musi się tak skończyć-powiedziałam głośno
Alec uśmiechnął się blado, wysunął Aveline za siebie i przekazał ją bezimiennemu wampirowi. Dziewczynka spojrzała na niego przerażona. Ponownie przeniósł spojrzenie na mnie.
-Przykro mi.

niedziela, 3 czerwca 2012

78. Gwóźdź do trumny

-Gdzie jest Aveline?-zapytałam. Rose machnęła ręką.
-Wyszła na podwórko-powiedziała-Ale przecież nie mamy dostatecznych dowodów na to, że Lily jest spokrewniona z Victorią.
-Wyglądają jak dwie krople wody-mruknął Jasper-data urodzenia się zgadza, zniknęła mniej więcej w tym samym czasie w którym rozpoczęła życie wampira, to, że miała siostrę również jest bardzo prawdopodobne,
-Równie dobrze to mógł być ktoś inny-wtrąciła Esme
-Miejmy przynajmniej nadzieję, że wygląd to jedyna rzecz jaką te dwie rude mają wspólnego-westchnął Jake
-Dokładnie, bo jeżeli charakter również mają podobny, to gwóźdź do trumny-Edward skrzywił się nieznacznie
-Cóż za urocza metafora-powiedziała Alice
Drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Embry. Rozejrzał się po pokoju i w końcu jego oczy spoczęły na mnie.
-Gdzie jest Aveline?-powiedział, a Emmett wywrócił oczyma.
-Co wy macie ciągle z tym biednym dzieckiem?-westchnął
Embry spojrzał na niego groźnie.
-Jak chcesz możemy jej poszukać-zaproponowałam szybko
-Z chęcią-rozjaśnił się wilkołak
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę lasu.
-Co to było za zbiegowisko?-zapytał Embry gdy przechadzaliśmy się leśną polaną
-Właśnie dowiedzieliśmy się, że nowa ...hmm...chyba dziewczyna Dastana jest prawdopodobnie spokrewniona z Victorią.
Embry zatrzymał się i zrobił wielkie oczy.
-Zalewasz!
-Nigdy-odparłam kwaśno-wszystko się zgadza.
-O cholera, niezła gratka.
Szliśmy dalej rozmawiając o błahych rzeczach, choć widziałam, że Embry wciąż bacznie się rozgląda.
-Jak to jest kogoś sobie wpoić?-zapytałam
-Sam moment wpojenia to tylko ułamek sekundy. W jednej chwili świat wywraca się do góry nogami, zabiera wszystko pozostawiając ci tylko najpiękniejsze sny. Wszystkie rzeczy wydają ci się śmieszne. Nitka po nitce odcinasz swój kontakt z rzeczywistością. Gdy patrzysz w Jej oczy czujesz ciepło rozlewające się powoli po całym twoim ciele niczym płynne złoto. Chcesz być z Tą osobą zawsze i wszędzie. Nie możesz bez niej żyć. Twoje życie jest całkowicie uzależnione od drugiego życia, tak dla ciebie ważnego. Gdy dotykasz jej włosów ,czujesz ich zapach odczuwasz swoje powołanie, by za wszelką cenę Ją chronić, chociażbyś miał zapłacić za to własną krwią. Twój mózg myśli tylko dla niej. Twój organizm tylko dla niej pracuje. Twoje serce należy do Niej.
-Kurczę, to piękne-stwierdziłam szczerze.
Zagłębialiśmy się w rozświetlany promieniami słońca prześwitującymi nieśmiało baldachim drzew lesie.

sobota, 2 czerwca 2012

77. Jak Victoria

   Uśmiechnęłam się miło do Lily i usiadłam na fotelu dość daleko od niej. Jako psycholog wiedziałam ,że na początku nie mogę już rzucić jej się w ramiona.
-Lily. Chciałabym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej-zaczęłam-może opowiesz mi trochę o sobie?
Dziewczyna zamrugała szybko oczyma po czym również się uśmiechnęła.
-Nie ma sprawy-odparła-urodziłam się w Lacey niedaleko Olympii, 17 lat temu. Do Forks przeprowadziłam się kilka lat temu. Mam trójkę braci, z czego wszyscy studiują już w Oregonie.
-Nessie, przecież wiesz ,że Victoria...-zaczęła Alice
-Victoria?-zaciekawiła się Lily-moja ciotka miała tak na imię. Ale zaginęła.
Wytrzeszczyłam oczy.
-Kiedy to było?
-Wiele lat temu. Prababcia opowiadała mi o tym. Ta historia krąży w naszej rodzinie od wieków, ale prawie nikt już o tym nie pamięta.
-Co się stało?
-Gdy miała 17 lat poznała mężczyznę. Wcześniej miała z tym kłopoty, z nieznanych powodów. Niedługo potem zniknęła i już nigdy nie wróciła. Słyszano pogłoski ,że widywano ją w mieście, ale mimo tego, że jej rodzice szukali jej przez lata : nigdy nikt jej nie odnalazł.
-Kim dla ciebie była?-spytała szybko Alice
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę.
-Jej siostra bliźniaczka była moją matką mojej praprababci. To było może z 250-300 lat temu.
Alice zerwała się i wybiegła z pokoju.
-Co jej jest?-zapytał Dastan
-Źle się poczuła-odparłam automatycznie i bez zastanowienia-ja też już pójdę. Bawcie się dobrze.
Wyszła z pokoju zamknęłam za sobą drzwi i szybko pobiegłam do kuchni. Alice właśnie kończyła opowiadać to czego dowiedziałyśmy się w pokoju.
-To całkiem prawdopodobne-zafascynował się Carlisle-że Lily, pochodzi w prostej linii z rodziny Victorii!



76. Opowieść

  W domu Cullenów wszyscy zdziwili się na widok Lily. Tylko Emmett gdy ją zobaczył poczerwieniał i wybuchnął gromkim śmiechem. Alice, Edward oraz Jacob wymienili zaniepokojone spojrzenia. Dastan i dziewczyna poszli na górę, a ja podeszłam do rozmawiających ściszonymi głosami krewnych, zgromadzonych wokół fotela do których teraz dołączył również pozostali Cullenowie. Gdy zbliżyłam się do nich zobaczyłam, że w fotelu siedzi Bella, płytko i szybko oddychając.
-Co się stało Bello?-zapytał zaniepokojony Edward
-Gdy tylko weszła-szepnęła mama-myślałam...myślałam ,że...
-Że to ona.-dokończył Jacob
-Kto?-zapytałam czując ,że tylko ja nie wiem o kogo chodzi
-Victoria-odparł Jasper, a po pozostałych przebiegł lekki dreszcz
-KTO?-powtórzyłam jeszcze bardziej natarczywie. Bella spojrzała pytająco na Carlisle, ten natomiast oparł rękę na ramieniu swojego syna i mojego ojca. Edward odchrząknął.
-Jakiś czas temu-powiedział-gdy Bella była jeszcze człowiekiem do Forks przybyło troje wędrujących wampirów : James, Laurent i Victoria. Wskutek nieszczęsnego zbiegu okoliczności James, jako tropiciel stawił sobie za cel zabić Belle. By nie narażać ją na niechybną śmierć, wysłaliśmy ją razem z Jazzem i Alice do Phoenix. Mimo wszystko Jamesowi udało się zmusić Belle na wymknięcie się im i spotkanie z tropicielem. Nim udało mi się dotrzeć na miejsce, James zdołał już porządnie ją uszkodzić-uśmiechnął się mściwie-przyznam ,że zabicie go było dla mnie przyjemnością. Niestety później okazało się, że Victoria i James byli parą, a ona była w nim na zabój zakochana. Przez następne dwa lata przez cały czas próbowała dopaść twoją matkę, po czym stworzyła w Seattle armię nowo narodzonych wampirów. Gdy doszło do finałowego starcia, dzięki pomocy Belli udało mi się zabić i Victorię. Carlisle, czy to zbieg okoliczności ,że one są tak do siebie podobne?
-Najprawdopodobniej-przyznał Carlisle-jednak nic nie wiadomo.
-Zaraz, jednego nie rozumiem-powiedziałam-przecież to ty zabiłeś Jamesa. Dlaczego Victoria chciała mścić się na Belli?
Edward uśmiechnął się blado.
-Ponieważ ja zabiłem jej ukochanego. Ona chciała sprawić mi ból gorszy niż sama śmierć.
-Myślisz, że ta Lily może coś wiedzieć?-zapytała Rose
-DASTAN-zawołał Jacob. U góry trzasnęły drzwi i po chwili chłopak pojawił się tuż obok mnie.
-Słucham?-zapytał
-Czy ona wie o nas?-Emmett przybrał surowy ton głosu. Dastan spojrzał na niego spode łba.
-Jeszcze nie-odparł
Bez słowa chwyciłam Dastana oraz Alice za ręce i pociągnęłam ich po schodach na górę. Tak jak przypuszczałam Lily siedziała na sofie w starym pokoju Edwarda. Gdy tylko weszliśmy Dastan szybko zajął miejsce obok niej, Alice oparła się o ścianę a ja zamknęłam drzwi i odwróciłam się do niej przodem.

75. Lilly

   Gdy już dojechałam do domu i wyciągnęłam się wygodnie na łóżku, ucieszyłam się, że Dastan już wkrótce zrobi kurs na prawo jazdy. Dzisiaj prosił mnie - nie wiem czemu, żebym po niego nie jechała, więc miałam chwilę wolnego. Tak jasne. Ledwo zaczęłam odpoczywać, a do pokoju wpadła z krzykiem radosna 10 latka, oraz jej nie do końca sprawny umysłowo ojciec.
-Jake, błagam-jęknęłam
-Źle się czujesz?-zaniepokoił się
-Jestem po prostu trochę zmęczona-usiadłam na sofie i przeciągnęłam się z westchnieniem. Usłyszałam kroki na podwórzu i otwierające się wejściowe drzwi. Spojrzałam w ich stronę. Do domu wszedł Dastan, trzymając za rękę drugą postać. Ze zdziwienia moje znużenie od razu odpłynęło w niepamięć. Chłopak zamknął drzwi za mniej-więcej 5 cm niższą ode mnie szczupłą dziewczyną. Jej idealnie owalną głowę zdobiły złocisto rude loki za ramiona, . Cerę miała dość bladą, chociaż i tak ciemniejszą od skóry Dastana. Intensywnie zielone oczy oraz koralowe usta dopełniały całości czyniąc jej twarz idealnie piękną.
-Lily-odezwał się Dastan-to są moi rodzice, a...to jest właśnie Lily.
Na chwilę mnie zamurowało. Jacob  również się nie ruszał, natomiast Aveline tanecznym krokiem dobiegła do dziewczyny , skacząc przed nią jak mała piłka.
-Cześć jestem Aveline, ale rodzice czasami mówią mi Eline. Czy Lily to zdrobnienie od innego imienia? No bo niektóre imiona się zdrabnia, ale na przykład na Dastana mówią po prostu Dastan, a Dastan to mój brat wiesz? Tylko, że jest trochę starszy, ale ja kiedyś też będę taka duża, a nawet większa bo...
Podeszłam w stronę dziewczynki i zatkałam jej usta dłonią.
-Przepraszam-mruknęłam do rudowłosej, po czym wyciągnęłam w jej stronę rękę-jestem Renesmee, a to jest mój mąż Jacob.
Jake podszedł do nas i również uścisnął jej dłoń.
-Lily-uśmiechnęła się
-Właśnie wybieraliśmy się do dziadków, Dastan-powiedział Jacob-możecie jechać z nami.
Dastan zerknął z niepokojem na swoją partnerkę.
-Z wielką chęcią-powiedziała