Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

czwartek, 27 września 2012

133. Zmęczenie

-Ja z nią nie wytrzymam-westchnęłam gdy tylko Mikeyla się oddaliła
-Bywało gorzej, uwierz-odparł Jacob wzruszając ramionami
-Nie wierzę.
Jake uśmiechnął się lekko i skierował w stronę domu. Ja chciałam ruszyć za nim, ale coś sprawiło, że stanęłam ja wryta, wytrzeszczyłam oczy i tylko wpatrzyłam się przed siebie. Głęboki, przeciągły ból w brzuchu, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Zgięłam się w pół, ale nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Gardło rozwiązała mi dopiero kolejna fala bólu. Usłyszałam głośny trzask, wygięłam się do tyłu i krzyknęłam. Jacob odwrócił się szybko. Nic nie powiedział tylko rzucił się w moją stronę i spróbował mnie podnieść. Poczułam tylko, że żołądek mi się skręca i że Jacob patrzy na mnie z przerażeniem. W jednej chwili chwycił mnie i bez sekundy zwłoki podążył w stronę do Cullen'ów.
-Spokojnie, zaraz Carlisle się tobą zajmie-powiedział nerwowo przemierzając kolejne metry
-Ono się...-wydukałam, ale poczułam, że wypełnia mnie fala okropnego gorąca dążącego w stronę mojej twarzy i po chwili z moich ust lunęła struga krwi. Moim ciałem owładnęły gwałtowne drgawki, gdy raz po raz wylewałam z siebie kolejne porcje szkarłatnego płynu. Chłód. Nigdy nie czułam takiego chłodu. Rozpłynął się po całym moim ciele. Oraz zmęczenie. Tak bardzo chciałabym zasnąć...
-Co...o Boże! Rose leć po Carlisle'a! SZYBKO!
-Lecę.
-Jacob co...
-Nie ma czasu na wyjaśnienia, ono umiera, a ona razem z nim!
-NESSIE!
-Bello, odsuń się!
-Carlisle!
-Przenieście ją do salonu migiem! Traci puls.
Tak bardzo...
-Gotowe. Co teraz?
-Edwardzie przynieś moją apteczkę, Bello przyprowadź tu Alice, Dastan idź do Lily, a pozostali niech wyjdą. Oprócz ciebie Jacobie. Opowiedz mi co się stało.
-Wracaliśmy do domu z polowania, nagle ona upadła, najpierw skuliła się, a potem coś trzasnęło. Wziąłem ją i od razu pobiegłem tu, ale ona nagle zaczęła wymiotować krwią, drgać i stała się jakaś strasznie zimna, jak nigdy. Zaczęła zasypiać.
A potem nie było już nic.

środa, 26 września 2012

132. Dylematy

-Mikeyla, masz dokładnie pół minuty na to, żeby wyrzucić tego papierosa!-zawołał Jacob, gdy zbliżyliśmy się nieco w stronę domu. Usłyszeliśmy cichy szelest za domem i po chwili ujrzeliśmy Mikeyla'e która wysunęła się zza niego z niezbyt zadowoloną miną.
-Mógłbyś przestać mnie kontrolować-mruknęła
-Nie ma szans.
-Nie interesuje mnie to co myślisz. A teraz wychodzę.
-Gdzie?
-Umówiłam się.
-Z kim?-wtrąciłam się.
Zmierzyła mnie wzrokiem.
-Z chłopakami.
Uniosłam brwi i założyłam ręce na piersi.
-Z chłopakami? Ty jesteś jeszcze dzieckiem, a już palisz i spotykasz się z takim towarzystwem?
-Co? Z JAKIM towarzystwem?
-Z tymi szczeniakami z rezerwatu! Twoje rodzeństwo jakoś potrafi wkręcić się w dobre towarzystwo...
-Nudne towarzystwo...
-I potrafi odpowiednio się zachować...
-Pragnę przypomnieć, że to ja nie pamiętam ani odrobiny ze swojego poprzedniego życia. Nie wiem czy miałam rodzeństwo, rodziców. Nie znam swojego pochodzenia. Od przemiany miałam tylko JEGO. A potem na moich oczach ktoś przetrącił mu kark po niezwykle nieuczciwym procesie, moja tak zwana siostra mnie nienawidzi, nawet nie raczy zadzwonić czy wysłać maila. Chcę zatrzymać choć trochę swojej osobowości a wy próbujecie mi tego zakazać.
-Mikeyla...
-Do zobaczenia.
Uśmiechnęła się kwaśno, odwróciła się na pięcie i odeszła.

131. Teoria i praktyka

   Minął tydzień. Postanowiłam, że dzisiaj razem z Jacobem udam się na polowanie. Tak więc punktualnie o 13:00 opuściliśmy dom i skierowaliśmy się w stronę lasu. Po ostatnich pełnych emocji dniach potrzebowałam trochę odpoczynku i spokoju. Martwiłam się teraz prawie o wszystko: o Lily która z dnia na dzień była coraz mizerniejsza, o Dastana który również marniał w oczach, o Aveline, która chciała wkroczyć w dorosłe życie mimo tego, że dla nas wciąż była lekkomyślna i młoda, o Mikeyla'e, która coraz mniej czasu spędzała w domu, a coraz więcej w obcym towarzystwie, o swoją ciążę...wszystko na mojej głowie.
Weszliśmy do lasu. Już po chwili poczułam zapach zwierzęcia. Jake chyba to zauważył bo uśmiechnął się lekko i przyjrzał mi się lepiej.
-Co tym razem?-spytał
-Niedźwiedź. Jakieś dwa kilometry stąd.
Przebiegliśmy kilka dobrych metrów i w końcu obiad wysunął się zza drzew. Doskoczyłam do niego w kilku potężnych susach i zatopiłam kły w jego karku nim zdążył nawet zareagować. Zaryczał potężnie, dwukrotnie machnął wielkimi łapami w obronnym geście po czym padł na ziemię i już więcej się nie odezwał. Oderwałam się od jeszcze ciepłego futra dopiero po chwili. Przetarłam usta i spojrzałam na Jacoba, który jak zawsze stał pod drzewem przyglądając mi się obojętnie.
-Jak ty możesz to jeść-mruknął
Uśmiechnęłam się szeroko i razem podążyliśmy w stronę domu.
-Tak niedawno, byliśmy tyko parą szczeniaków. Nie mieliśmy ani ślubu ani dzieci. A teraz jedno żonate i spodziewa się dziecka, drugie zaręczone z wilkiem, trzecie chodzi na jakieś zbiorowe...dyskusje do rezerwatu i do tego pali jak smok i ma znacznie za dużo tatuaży. No i po co nam były te bachory.
-Po pierwsze teoretycznie nie 3 tylko 1. Pamiętaj ,że Dast i Mik nie są pełnoprawnie naszymi dziećmi i jak tylko zachcą mogą zniknąć nam z oczu i nigdy więcej nie wrócić a my nic nie będziemy mogli na to poradzić. Po drugie Avi jest zaręczona z twoim przyjacielem...
-Błąd. On był moim przyjacielem do czasu jak niespodziewanie wylądował z nią w jednym łóżku.
-Ona jest prawie dorosła.
-To jeszcze dzieciak! Przecież w teorii nie ma nawet 5 lat!
-Ja miałam 4 jak po raz pierwszy...jak to było? Niespodziewanie wylądowałeś ze mną w jednym łóżku.
-Haha, baaardzo zabawne-mruknął

czwartek, 20 września 2012

130. Mały potworek

-Mamo!-ucieszył się Dastan gdy weszłam do starej sypialni Edwarda na piętrze. Miałam chwilę by przyjrzeć mu się uważnie. Źle wyglądał. Cerę miał jeszcze bledszą niż zwykle. Schudł znacznie, miał podkrążone i węglowe oczy. Był głodny. Wyglądał jakby podczas mojej nieobecności postarzał się o 10 lat.
-Cześć skarbie-odpowiedziałam po czym zerknęłam na Lily, leżącą na łóżku i wytrzeszczyłam oczy. Spała. Od kiedy ostatni raz ją widziałam, schudła nieco. Natomiast jej cera zdawała się być jakby przezroczysta, pod oczyma miała cienie. Zawsze płomiennorude włosy wypłowiały, a jej brzuch był rzeczywiście duży.
-Ojej-mruknęłam mimowolnie
Dastan uśmiechnął się smutno ale nic nie powiedział.
-Co mówi Carlisle?-spytał Jake
-Nie wie co to jest-odparł Dastan-wygląda inaczej niż kiedy babcia rodziła mamę. A Lily z dnia na dzień jest coraz słabsza mimo tego, że od początku dajemy jej krew. Jakby sama ją pochłaniała, a dziecko nic nie dostawało.
-Nie martw się, będzie dobrze-pocieszyłam
-Mam nadzieję.

środa, 19 września 2012

129. Dialog

-Gdzie byłaś?-spytał Jacob
-Długa historia.
-Szukaliśmy cię.
-Wiem. Co z Lily?
-Nie wiem. Dastan strasznie się martwi. Carlisle mówi, że w tym jest coś niezwykłego. Jeszcze nie wie co, ale mówi, że ma pewne teorie. Czyli to co zwykle.
-A co u Aveline?
-Zaręczyła się.
-CO?
-Z Embry'm-mruknął-i szczerze mówiąc niezbyt mnie to cieszy.
-Kiedy?
-Na tym ich całym wyjeździe.
-I zgodziłeś się?
-Nikt mnie o nic nie pytał. Ale pogadałem sobie z nimi.
-Hmm, gdzie jest Mikeyla? Nie widziałam jej tutaj.
-W rezerwacie, ostatnio spędza tam dużo czasu.
-W rezerwacie?
-Sfora ma na nią dobry wpływ. Może oprócz Lei.
-Szczerze mówiąc wolałabym, żeby z nią nie rozmawiała.
-Czemu?
-Mam nie miłe wspomnienia.
-Oświecisz mnie?
-Dwa wesela i dwie dziwne rozmowy.
-Dlaczego dziwne?
-Bo rozmawiałyśmy o dziwnych rzeczach.
-Przykład?
-Wolę nie.
-Może jednak?
-O organizmie wilkołaka przed i po przemianie.
-Co w tym dziwnego?
-Bez ubrań.
-Nie rozmawiaj z nią więcej.
-Uważa, że masz...
-Renesmee, błagam cię.
-Ok.

128. Tyle czasu

-Renesmee?
-Nessie?
-Co tacy zdziwieni?-mruknęłam. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leżę na kanapie w domu Carlisle'a,  a wokół mnie ludzie których kochałam : Carlisle, Edward, Bella, Rose, Alice, Embry. Brakowało tylko...
-Gdzie jest Jacob?
-Dzięki Bogu, Renesmee-odetchnął Edward z ulgą-jak się czujesz? Dastan, Jasper, Aveline, Esme i Emmett są przy Lily, na górze.
-Genialnie.
-Na pewno?
-Nie.
Spojrzeli na mnie zdziwieni. Otworzyłam usta, żeby im wyjaśnić, ale ból wygiął mnie do tyłu. Skrzywiłam się.
-Jacob-wycedziłam przez zaciśnięte zęby, żeby nie krzyknąć. 
-Nie Nessie, Carlisle musi cię przebadać-powiedziała Rose stanowczo
Spojrzałam na nią wilkiem.
-Szybko-mruknęłam
-Połóż się-polecił Cullen
Wysłuchałam jego prośby i położyłam się na sofie.
-Gdzie Vladimir, Stefan i Blaise?-zapytałam
-Wyszli na polowanie-oznajmiła sucho Alice-wrócą za kilka godzin. Musieli biec aż za Seattle.
Carlisle przystąpił do badania.
-Hmm...cóż-powiedział po chwili-ciąża w średnim stadium zaawansowania. Porodu można się spodziewać za mniej-więcej dziesięć dni. Czyli wcześniej niż u Lily. Ona ma jeszcze z drugie tyle. 
Coś głośno huknęło na górze.
-Edwardzie, Rose, Embry idźcie sprawdzić co się tam dzieje. Alice, Bella potrzebuję trochę leków z apteki w Olimpii. Listę znajdziecie na stole w kuchni-powiedział Carlisle, a wszyscy go posłuchali.
-Carlisle!-zawołał ktoś z piętra. Rozpoznałam głos Dastana, nieco zmieniony.
-Już idę-odkrzyknął doktor, po czym zwrócił się do mnie-wybacz na chwilę cię zostawię. Jakby coś się działo, zawołaj. Ktoś powinien zaraz do ciebie zejść.
I zniknął mi z oczu. Usiadłam prosto i westchnęłam głęboko. Drzwi do salonu otworzyły się i stanął w nich Jacob. Omiótł oczyma pokój, a jego wzrok zatrzymał się na mnie. 
-Renesmee!-powiedział, a jego głos sprawił, że moje serce zaczęło bić szybciej.
-Jake!-pisnęłam
Jacob podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno do swojej piersi. 
-Myślałem ,że już nigdy cię nie zobaczę-szepnął-to były najgorsze kilka tygodni mojego życia.
-Kocham cię.

wtorek, 18 września 2012

127. Trzask za trzaskiem

   Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o drzewo. Alice spojrzała na mnie niepewnie i przytrzymała mnie bym nie upadła.
-Nessie?
Nabrałam powietrza.
-Coś się stało?-spytał Stefan
-Chyba jej słabo-wyjaśniła Alice-Renesmee wszystko dobrze?
-Źle się czuję-powiedziałam
-Musimy szybko wracać do domu-zarządziła stanowczo Alice-Carlisle musi się tobą zająć i to JUŻ!
-Vladimir! Blaise! Ruszamy! Alice, pomóc ci z nią?
-Dziękuję, poradzę sobie-odpowiedziała uprzejmie po czym bez ostrzeżenia wzięła mnie na barana. Nie minęła sekunda a mknęliśmy drogami w stronę Forks. W stronę domu.
    Portland, Vancouver, Felida, Woodland, Kalama, Centralia, Tumwater, Olimpia, Lacey, Tacoma, Kent, Shorewood, Seattle, Bremerton, Port Angeles...
-Renesmee? Jesteś tam jeszcze?
-Mhm...
-Za chwilę będziemy w domu.
-Spróbuję.
Trzask. Kolejny. Syknęłam z bólu. Alice zatrzymała się. Vladimir, Stefan i Blaise zrobili to samo. Alice położyła mnie ostrożnie na trawie i przyjrzała mi się uważnie, badając mnie palcami.
-Kurcze. Trzy żebra.
Kolejny głośny dźwięk. Tym razem aż krzyknęłam.
-Miednica-mruknęła
Ból był tak okropny, że przyćmił mi umysł. Pamiętam tyle, że Alice zgarnęła mnie tym razem na ręce, wtuliła w swoją pierś i biegła dalej.
-Już jesteśmy w Forks, Renesmee błagam, bądź silna.
-NESSIE!
I wtedy zapadł mrok.

poniedziałek, 17 września 2012

126. Najlepszy prezent.

   Wszyscy usłyszeliśmy głośny szelest i serię krótkich trzasków. Przystanęliśmy i skierowaliśmy twarze w stronę z której dochodziły dźwięki. Blaise podbiegł do nas i wyszczerzył zęby w obronnym geście. Rośliny ponownie się zatrzęsły i pojawiła się wśród nich postać : była to niska, szczupła, smukła osóbka o bladej cerze, kruczoczarnych włosach, pięknej elfiej twarzy i okrągłych miodowych oczach. Omiotła wzrokiem polankę, a gdy tylko mnie dostrzegła rozpromieniła się i rozłożyła ramiona.
-Alice!-zawołałam, podbiegłam do niej i przytuliłam ją mocno.
-Nessie-powiedziała z ulgą w głosie.
-Aaa...witaj wegetarianko-uśmiechnął się Stefan
-Ciebie też miło widzieć-odparła wesoło, po czym skinęła głową-Vladimirze...obawiam się, że nie znam waszego towarzysza.
-To jest Blaise. Podróżuje z nami. Blaise, oto Alice.
-Witaj-powiedział chłopak, a dziewczyna odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem.
-Renesmee, nie wiesz jak się martwiliśmy?-spytała cicho Alice-dwa miesiące bez znaku życia, żadnej informacji, listu, nic. Szukaliśmy cię w całej Ameryce Północnej, Południowej i w części Europy. Gdzieś ty była?
-To długa historia. Ale najpierw opowiedz o domu. Co się tam dzieje?
-Wiele się wydarzyło od kiedy wyjechałaś. Dastan i Lily niedawno wrócili z miesiąca miodowego i nie uwierzysz, Lily jest w ciąży!
-O rety, na prawdę? To cudownie! Ale czy ona...
-Ciągle jest człowiekiem. Embry skłonił Aveline do wyjazdu, żeby się o ciebie nie martwiła. Wrócą dzisiaj po południu. Mikeyla spędza mnóstwo czasu z Leą, Sethem i pozostałymi fragmentami sfory, Bella i Edward bardzo się martwią, zresztą Carlisle, Esme, Rosie, Emmett, Jasper i wszyscy pozostali też.
Spojrzałam w ziemię.
-On za tobą tęskni-szepnęła
Milczałam.
-Jest mu tak ciężko.
Wciąż.
-Tak cię kocha.
Dalej to samo.
-Renesmee, Jacob nie wyobraża sobie życia bez ciebie.
Słysząc to imię coś we mnie pękło. Tabu złamane. Poczułam nagły przypływ nowego powietrza. Podniosłam wzrok i spojrzałam jej głęboko w oczy.
-Alice, on jest jedyną miłością mojego cholernego życia i ja też nie wyobrażam sobie, że mogłabym go stracić.

125. Korzyści

-Renesmee, mogę zadać ci jedno pytanie?-powiedział Stefan, na granicy Kalifornia-Oregon. 
-Jasne-odparłam
-Skoro wcześniej wiedziałaś, że spodziewasz się dziecka, czemu opuściłaś dom?
Zastanowiłam się chwilę.
-To była spontaniczna decyzja. Moje ostatnie dziecko umarło, bałam się więc ,że i z tym tak będzie. Nie chciałam o tym myśleć, chciałam uciec od tego co kojarzyło mi się z poprzednimi zdarzeniami. 
-Ach tak...
Na chwilę zaległa cisza. Stefan spojrzał na Blaise'a, który kilkaset metrów dalej siedział pod drzewem i przyglądał się uważnie mapie nieba. 
-Czy nie wydaje ci się, że jest samotny?-zapytał po chwili.
-Przecież spędza z wami tak wiele czasu. Jesteście dla niego rodziną.
-Nie okłamujmy się. Pozwalamy mu nam towarzyszyć tylko dla tego, że przynosi nam korzyści. Z nim, żaden inny wampir nas nie tknie. Nawet Volturi mogą się go obawiać.
A więc o to chodziło. Przez te kilka miesięcy zastanawiałam się, co się stało z tymi rumunami, których pamiętałam z dzieciństwa : dbającymi tylko o własne interesy, egoistycznymi i dumnymi wampirami, które za nic mają uczucia innych. Dziwiłam się za każdym razem, gdy otaczali Blaise'a sympatią. A tu chodziło o to co zawsze. Trzymali go jak świnię na rzeź. Oswajali go powoli niczym rannego kota, by w końcu zdobyć jego zaufanie i móc go sprytnie wykorzystywać. Wcale nie obchodziły go jego prawdziwe uczucia, po prostu chcieli czerpać z niego jak najwięcej korzyści...a usatysfakcjonowany i radosny na pewno przynosiłby ich znacznie więcej. 
-To nie sprawiedliwe, że tak go traktujecie.
-Takie jest życie. 
-Nie musi być.
-W tym wypadku jednak musi. Żyjemy w innym świecie, Renesmee. Teraz nie wystarczy już 'chcieć'. Teraz trzeba móc i umieć. 
-Jak czułbyś się na jego miejscu?
Wzruszył ramionami.
-Cieszyłbym się, że nikt nie próbuje wbić mi osinowy kołek, kiedy tylko się odwrócę.
-Czyli sądzisz, że jest wam wdzięczny za to, że jeszcze go nie zlikwidowaliście, a wręcz przeciwnie?
-Oczywiście. 

124. Inne układy

    Przez następne kilka tygodni prowadziliśmy taki tryb życia. W dnie polowałam ja, w noce oni. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na dłużej w jakiś niewielkich chatkach, bym mogła odpocząć. Powoli przemieszczaliśmy się od Londynu, przez Brighton do Paryża i Lyonu. Po przemierzeniu Francji przeszliśmy również Włochy, Austrię i Niemcy. Spędziliśmy kilka dni w Polsce, po czym poprzez Białoruś, Litwę, Estonię i Rosję (gdzie na 6 dni pozostaliśmy w Petersburgu) przeszliśmy do Finlandii i Szwecji, Norwegii, Islandii, Grenlandii, Kanady aż w końcu z powrotem do USA. Tak oto razem z Vladimirem, Stefanem i Blaise'm spędziłam ostatnie 2 miesiące. Mój brzuch był już bardzo mocno zarysowany, jednak jak...w poprzedniej ciąży, ogólnie nie był on zbyt widoczny.
    Byliśmy w Kalifornii. Słońce właśnie zaczynało wschodzić. Od kilku dni moja ciąża zaczynała sprawiać mi coraz więcej problemów. Miałam bóle, a wczoraj wieczorem dziecko kopnęło mnie tak mocno, że obawiam się iż złamało mi żebro. Musiałam wyjawić im prawdę.
-Stefanie, Vladimirze, Blaise-zaczęłam. Spojrzeli na mnie ciekawie
-Słucham?
-Miałam nadzieję, że nie będę musiała o tym z wami rozmawia, ale cóż. Ja...jestem w ciąży.
Vladimir i Stefan posłali sobie znaczące spojrzenia.
-Tak też myślałem-westchnął Vladimir-więc ile jeszcze?
-To chyba 5 miesiąc-przyznałam
-Dużo jeszcze nam zostało?
-Przypuszczam nie więcej niż miesiąc.
Znowu westchnął.
-Cóż, nie musimy wkraczać do Nevady, więc został nam jeszcze tylko Oregon i Washington, a tam odstawimy cię prosto do domu.
-I nie ma mowy o innym układzie-dodał Stefan


niedziela, 16 września 2012

123. Łowy o północy

-Już czas. Idziemy.
-Stefanie jest jeden problem.
-Co znowu?
-Ja nie piję ludzkiej krwi.
Wampir spojrzał na mnie unosząc brwi i wywrócił oczyma.
-A jednak. Tak myślałem, że ty również korzystasz z idei Carlisle'a-westchnął.
-Idziecie czy nie?-spytał Vladimir
-Ona jest wegetarianką.
-Ech. No nic twoja strata. Chodź z nami, chociaż po to, żebyś nie siedziała sama w lesie.
-Nie ma sprawy.
Wyszliśmy z gąszczu i ruszyliśmy w stronę wioski. Słońce księżyca oświetlało nam drogę, gdy mijaliśmy pojedyncze drzewka aż w końcu dotarliśmy do zabudowań.
-Blaise, nie baw się dzisiaj za długo-mruknął Vladimir-nie chcemy obudzić całego miasteczka.
Zagłębiliśmy się miedzy budynki. Nagle poczułam pociągający zapach. Zapach ludzkiej krwi. Coś poruszyło się w moim brzuchu. Zignorowałam to, bo Stefan, Vladimir i Blaise pobiegli w kierunku z którego dochodził zapach. Część miasteczka była położona wokół jeziora. Tam, na niewielkim pomoście widać było dwoje młodych ludzi.
-Czuję kogoś-powiedział Stefan-idę tam, a wy zajmijcie się nimi.
-Jasne-odparł Vladimir, a po chwili jego towarzysz zniknął. Blaise i Vladimir spojrzeli po sobie.
-Ja biorę dziewczynę-powiedział Blaise z wyraźnym obcym akcentem. Po czym zniknął mi z oczu.
-Nie mogą cię zobaczyć-mruknął drugi z Rumun po czym i jego już nie widziałam. Wsunęłam się w cień jednego z drzew zaraz obok pomostu, tak, że miałam dobry widok na mającą się na chwilę rozegrać scenę. Nagle coś w niesamowitym tempie śmignęło koło mnie. Para na pomoście odwróciła się, ale zobaczyła tylko poruszenie wśród trawy. Z drugiej strony nadbiegła kolejna osoba. Biegła nieco wolniej, ale nie na tyle by mogli ją wyraźnie dostrzec. To był Vladimir. Chłopak na pomoście zerwał się z miejsca, a dziewczyna zaraz za nim. Musieli mieć nie więcej niż 17 lat.
-Kto tam jest?-zawołał chłopak. W odpowiedzi, przez falę powietrza przeszedł do niego cichy śmiech-Czego chcesz?
-Ericu, nie idź tam-szepnęła dziewczyna.
-Zostań tu-odparł chłopak o imieniu Eric.
-Nie...
-Nancy, zostań tu.
Dziewczyna posłusznie się zatrzymała, a Eric zbliżył się do końca pomostu, teraz stał w odległości metra ode mnie. Niespodziewanie się odwrócił i spojrzał mi w oczy. Jego były przepełnione strachem. Miał takie ładne oczy. Krzyk dwóch osób jednocześnie rozdarł powietrze. Vladimir z impetem wbiegł w Erica i wbił kły w jego szyję. Dziewczyna próbowała do niego podbiec, ale po chwili padła na kolana z wrzaskiem. Rozejrzałam się za powodem jej agonii i zobaczyłam, ze Blaise stoi kilkanaście metrów dalej i patrzy na nią z uśmiechem. Zamknęłam oczy nie chcąc patrzeć na to co się wokół mnie dzieje, ale krzyki i prośby o pomoc nie ustawały. W końcu zaczęły po woli stawać się coraz słabsze, aż w końcu Nancy wydała ostatni jęk bólu i umarła. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Vladimira i Blaise'a. Obok nich nie było już zwłok. Pewnie wrzucili je do jeziora, lub porzucili w lesie dla miejscowych zwierząt.

czwartek, 13 września 2012

122. Dar o którym trudno marzyć

-Vladimirze?-spytałam. Minęły już cztery dni. Wykwaterowaliśmy się z drewnianego domku i ruszyliśmy dalej na południe. Teraz zmierzaliśmy w stronę morskiej granicy. Byliśmy już stosunkowo nie daleko. Powinniśmy zacząć myśleć o kolejnym dłuższym schronieniu już gdzieś za granicą ale jak na razie ja mogłam myśleć tylko o polowaniu. Głód męczył mnie niezmiernie.
-Hmm?-mruknął wampir, spoglądając na mnie szkarłatnymi ślipiami.
-Powiesz mi wreszcie o co chodzi z tą mocą Blaise'a?
Westchnął.
-Blaise potrafi wywoływać ból fizyczny oraz psychiczny. Ujawnia swojej ofierze jej największe koszmary i obawy w postaci bardo realistycznych wizji. Jest to coś w rodzaju omamów. Czują zapachy, słyszą dźwięki. Zwykle nie mija pięć minut, a ona sama zaczyna błagać o śmierć-uśmiechnął się szeroko, a mnie przeszły dreszcze.
-On chyba mnie nie lubi.
-Po prostu ci nie ufa-powiedział cicho-Renesmee, on jest dzikim wampirem. Po przemianie obudził się w paryskim rynsztoku i w ogóle nie wiedział co się z nim stało. Musiał poradzić sobie sam. Wytrenował z siebie maszynę do zabijania. Chodziło tylko o to ,żeby zaspokoić głód. Poczekaj trochę, minie więcej czasu, przyzwyczai się do twojego towarzystwa i się do ciebie przekona.
-Myślisz?
-Jestem pewien?
-Vladimir'ze czas na polowanie-zawołał Stefan.
-Racja-przyznał mój rozmówca, Zboczyliśmy nieco z drogi. Już po 2 minutach na horyzoncie pojawiła się maleńka wioska.
-Nie ma tu nic lepszego?-zapytał kwaśno Blaise
-Niestety, jedyny zamieszkały teren w promieniu dobrych 100 km, a my nie mamy czasu na wybrzydzanie-powiedział Vladimir-Musimy teraz kogoś znaleźć. Tylko ,żeby nikt nas nie widział. Poczekajmy, aż się ściemni.

poniedziałek, 10 września 2012

121. Opowieści

   Usiałam w fotelu i dokładnie przyjrzałam się chatce. Było to niewielkie dwupiętrowe mieszkanko, w całości budowane z drewna. Na parterze znajdował się salonik w którym w tej chwili siedziałam. Było to kwadratowe pomieszczenie z mnóstwem starych zdjęć i zwierzęcych łbów na ścianach, futrzanych skór jakiś nieszczęsnych miśków czy owiec na podłodze, ogromnym  kominkiem zajmującym pół ściany, kilkoma półkami na książki, skórzaną kanapą oraz fotelami i telewizorkiem na stoliku w kącie pokoju oraz niewielką kuchnią z aneksem. Na tym piętrze mieściła się jeszcze tylko łazienka, natomiast piętro wyżej mieściły się dwie skromne sypialnie. Jedna wcześniej musiała należeć do pewnego małżeństwa, a drugie do ich dziecka, ponieważ do tej pory wypełniały je zabawki. Nadszedł wieczór. Zajęłam wygodne miejsce w fotelu, Blaise usiadł naprzeciw mnie, a Vladimir i Stefan rozpalili w kominku i rozsiedli się na kanapie.
-A więc Renesmee, co sprowadziło cię do Anglii?-spytał Stefan
-Jak już wspominałam, zdecydowałam się na dłuższą samotną podróż. Ale co wy tu robicie?
-Po poprzedniej porażce z Volturi nie wróciliśmy do Rumunii, tylko wyruszyliśmy do Francji. Tam spotkaliśmy Blaise'a. Szczerze mówiąc nie prowadził zbyt imponującego trybu życia : jako dziki wampir grabił, zabijał i niszczył co się dało w dnie, a nocami zabawiał się z losowymi panienkami, które siłą rzeczy i tak w końcu stawały się jego kolacją. Postanowiliśmy trochę...zmienić tryb jego życia. Dodatkowo zadowalał nas fakt, że posiada niezwykłe zdolności-uśmiechnął się szeroko do chłopaka-ale o nich pewnie przekonasz się potem. Minęło prawie 6 lat, a my już przyzwyczailiśmy się do swojego towarzystwa. A co jeżeli chodzi o twoje życie prywatne? Masz chłopaka, męża?
-Męża. Znacie go, ma na imię Jacob.
Oboje wytrzeszczyli oczy.
-Jacob? Ten zmiennokształtny?!
-Tak. Mamy cz...-ugryzłam się w język-...trójkę dzieci.
-Niemożliwe! Mała Nessie Cullen, żoną wilkołaka i matką 3 jego dzieci?
-Właściwie nie zupełnie. Dwoje z nich jest adoptowane.
-Opowiedz mi o nich-poprosił Vladimir. Zdziwiło mnie to nieco. Nie takich ich zapamiętałam.
-A więc...Dastan jest pół wampirem. Teraz pewnie jest w podróży poślubnej ze swoją żoną, Lily. Aveline, nasza właściwa córka jest mieszaniną człowieka, wampira i wilkołaka. Teraz dużo czasu spędza z przyjacielem Jake'a i swoim chłopakiem. Mikeyla też jest adoptowana. Mamy z nią trochę problemów, ale nie jest źle. A...-zamilkłam. Moje oczy zrobiły się okrągłe.
-Coś się stało? Coś nie tak z twoimi dziećmi?
-Nie...po prostu...miałam jeszcze jedno dziecko...córeczkę...ale...nie ma jej już.
-Przykro mi, nie miałem zamiaru cię zasmucić.
-Nie szkodzi.
Ziewnęłam.
-Zapomniałem, że masz w zwyczaju sypiać. Na pewno jesteś zmęczona. Idź się połóż.
-Na pewno?
-Tak. Damy radę. No idź już.
Podniosłam się z fotela.
-Dziękuję-powiedziałam i weszłam po schodach na górę.

niedziela, 9 września 2012

120. Niemiłe przywitanie

    Spróbowałam ocenić czym jest istota która mnie zaatakowała. Nie miała futra, ani kolców. Miała ludzkie ciało. Wyślizgnęłam się szybko i z głośnym warknięciem rozcięłam paznokciami ramię atakującego, ten syknął cicho i odepchnął mnie na kilka metrów do tyłu. Podniosłam się i przygotowałam do kolejnego ataku...
-STOP! PRZESTAŃCIE!-usłyszałam wrzask. Był to głos znajomy. Pamiętałam go jakoś przez mgłę: niski, męski, głęboki z obcym akcentem. 
-Stefan?-pisnęłam i aż przysiadłam ze zdziwienia. Zza drzew wysunęły się dwie wysokie postacie: pierwsza miała ciemnawą cerę, ciemno brązowe oczy i mocno szkarłatne oczy, natomiast skóra drugiej miała kolor śniegu i była nieco wyższa od pierwszej. Włosy tej postaci miały kolor platynowego blondu, ale oczy też były czerwone. Oboje mieli ostre rysy, a teraz na ich twarzy malowało się zdumienie. Postać która mnie zaatakowała również przystanęła i wytrzeszczyła na mnie oczy. 
-Renesmee!-zawołał Vladimir i doskoczył by mnie uścisnąć-nie widzieliśmy się 6 lat. Trzeba przyznać, że zmieniłaś się prawie nie do poznania. Jednak masz w sobie coś, z tej małej dziewczynki, którą widzieliśmy wtedy, w domu twoich dziadków. Co ty tu robisz? Sama?
-Powiedzmy, że zdecydowałam się na samotną podróż po kontynentach-mruknęłam
-Wybacz nam to niemiłe powitanie-westchnął Stefan-musisz wiedzieć, że nie przepadamy zbytnio za towarzystwem obcych wampirów. 
-Zauważyłam. Jednak znaleźliście sobie przyjaciela?
-Tak...to jest Blaise. Blaise, poznaj Renesmee, naszą starą znajomą-mrugnął
-Miło mi-powiedział chłopak przyjemnym, łagodnym głosem i poprawił ciemne włosy. 
-Mi również-odparłam-czyli to wy chodziliście za mną od kiedy przypłynęłam do Anglii?
-Przepraszamy, na początku cię nie rozpoznaliśmy i chcieliśmy zlikwidować-bąknął Vladimir
-Nie szkodzi. Cieszę się, że was spotkałam. Czy wy...mieszkacie w tych okolicach?
-Tymczasowo. Zajmujemy małą chatkę po drugiej stronie lasu. Właściwie służy nam ona tylko z wygody. Lubię czasem pooglądać wiadomości.
-Chodź, zaprowadzimy cię tam-przytaknął Stefan-musisz trochę odpocząć, w końcu twoim ostatnim lokum było kukurydziane pole.

119. Poruszenie w trawie.

    Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez korony drzew. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dokoła. Dopiero gdy zobaczyłam otaczające mnie gęste krzewy, a ziemia była nieco wilgotna jeszcze po wczorajszym deszczu, przypomniałam sobie gdzie jestem. No tak. Anglia. Już miałam zamiar się podnieść, gdy usłyszałam cichy szum za swoimi plecami, odwróciłam się, ale ujrzałam tylko kolejne drzewa. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam by poszukać jakiegoś źródła wody. Nie musiałam wędrować zbyt długo, bo już po 2 kilometrach znalazłam wąski strumyk, a w nim czysta woda. Napiłam się i umyłam, po czym zastanowiłam co zrobić dalej. Głód trochę mi doskwierał, ale nie na tyle, by urządzić polowanie. Postanowiłam więc ,że ruszę w dalszą podróż do środkowej Anglii w okolice Londynu. Nie czekając na nic dłużej wyruszyłam. Starałam się omijać miasta i wsie, by nie wzbudzać paniki. Zajmowało mi to więc znacznie więcej czasu, bo zdarzało się ,że by ominąć jakąś większą miejscowość musiałam okrążać ją tracąc godziny na ponowne odnalezienie drogi. Rzeki i jeziora nie stanowiły problemu, gdyż łatwo można było je przeskoczyć, a w wypadku gdy były za szerokie - przepłynąć, wspinałam się na góry, omijałam drzewa. Krótko mówiąc sporo do robienia.
    W okolice Londynu dotarłam dopiero dwa dni później w południe. Na nieszczęście trafiła mi się po drodze bardzo duża sieć wielkich miast, tak ,że prawie sam jeden dzień spędziłam na ich wymijaniu. Gdy wreszcie się zatrzymałam opadłam na ziemię i siedziałam tak bez ruchu dobre kilkadziesiąt minut. Długo mi zajęło gdy ponownie znalazłam tym razem nie cały las, a samo jedno, widocznie wiekowe - ponieważ potężnych rozmiarów - drzewo. Znajdowałam się na całkowitym odludziu. Otoczona ogromnymi polami kukurydzy, najbliższy dom mieścił się dopiero ok 20 kilometrów stąd. Mogłam więc spędzić tu chwilę, po czym poszukać leśnego schronienia na dłużej. Spędziłam tu więc całe popołudnie. Nic nie zmąciło moje spokoju. Kilka razy zdawało mi się, że widzę poruszenie w kukurydzach, ale nic ani nikt się nie pojawił więc uznałam to za zwidy.
    O godzinie 16 wbiegłam do miejscowego lasu i zatrzymałam się na rozległej polance. Tam oto przystanęłam i zaczęłam się zastanawiać co będzie dalej, gdy nagle ponownie usłyszałam znajomy szelest. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam wyraźnie poruszone liście. Nastawiłam uszu i przykucnęłam gotowa do ataku. Kolejny szelest i coś w rodzaju skrobania. Rozejrzałam się czujnie dokoła i w tym momencie coś skoczyło na mnie i z ogromną siłą powaliło mnie na ziemię.

sobota, 1 września 2012

118. Miłość, żal i gniew



                                                                               Wróć.

117. Gdzie jesteś?

   -> tutaj następują wydarzenia o których nie chce mi się pisać, więc po prostu przejdę do sedna <-

   Zaraz po przybyciu do domu Carlisle'a, opracowaliśmy szybki plan działania. Podzieliliśmy się na grupy i już po 30 minutach wyruszyliśmy na poszukiwania. Przez następne 7 godzin 23 minuty i 4 sekundy przeszukaliśmy każdy kawałek powierzchni stanu Waszyngton, ale po NIEJ nigdzie nie było ani śladu. To samo powtórzyło się następnego dnia, następnego i jeszcze kolejnego. Tak w ciągu tygodnia przeczesaliśmy cały kraj. Powoli zaczynałem tracić nadzieję. Gdzie ona jest?