Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

sobota, 27 października 2012

143. Życie

   Nie minęły trzy godziny, a już poczułam ukłócie żalu i tęsknoty, połączone z niezwykłym bólem. Nie był to tylko ból psychiczny. Czułam go na całym ciele. Rozchodził się łagodnie, coraz to boleśniej kumulując się w okolicach serca, które coraz to bardziej zwiększało swe tempo. Do tego tak bardzo pragnęłam na nowo znaleźć się w ramionach Jacoba... Skrzywiłam się nieco. Ten grymas nie uszedł uwadze Dastana.
-Co jest?-spytał
-Nic...podaj mi proszę telefon.
-Po co?
-Chcę zadzwonić.
-Do kogo.
-Podaj telefon.
-Ale mamo...
-To nie była prośba-warknęłam
Zebrani spojrzeli na mnie z przerażeniem. Esme podała mi aparat. Wykręciłam numer Jacoba, podniosłam się z kanapy i wyszłam na zewnątrz. Odebrał po 3 sygnałach.
-Halo?
-Jake?
-O Boże, Renesmee. Tak bardzo się o ciebie martwiłem.
-Przepraszam.
Westchnął
-Nie to ja cię przepraszam...byłem trochę za ostry i niesprawiedliwy. Gdzie jesteś?
-U Esme.
-Za chwilę tam będę.
-Dzięki.
Ledwie zdążyłam się rozłączyć, gdy usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się i wpadłam prosto w gorące ramiona Jake'a. Moje serce rozszalało się jeszcze bardziej, co wydawało się prawie niemożliwe.
-Auć-jęknęłam cicho
-Co jest?-radykalnie mnie od siebie odsunął
-Nic takiego.
-Przecież widzę że coś nie tak.
Skrzywiłam się mocno.
-Nessie!
-Boli-pisnęłam cicho
Jake nie czekając wytrącił mnie z równowagi zgrabnym pchnięciem w zgięcie kolan, po czym chwycił moje przeracające się ciało w ramiona i biegiem zaniósł z powrotem do domu.

piątek, 26 października 2012

142. Co dalej?

    Przebiegłam przez las zastanawiając się co robić dalej. Deszcz lał mi na głowę, sprawiając ,że przemokłam do suchej nitki. Nie mogłam pobiec do rodziców, bo Edward zaraz pobiegłby do Jacoba i to mogłoby się źle skończyć. Do domu nie wrócę. Mogę iść jeszcze tylko do dziadka Cullena. Na razie Alice, Jaspera, Rose i Emmetta nie ma więc mam szansę na nieco ciszy i spokoju. Ruszyłam tam szybkim tempem i już po chwili zatrzymałam się pod ich domem. Zapukałam do drzwi. Odpowiedział mi szelest i po chwili w wejściu stanęła Esme. Spojrzała na mnie raz i wpuściła mnie do środka.
-Co ci się stało dziecko drogie?-spytała cicho gdy położyłam Effy w starym łóżeczku Aveline na piętrze i zeszłam z powrotem na dół.
-Jacob.
-Coś z nim nie tak?
-Nie...chyba nie, po prostu się pokłóciliśmy.
-Ale to chyba nie powód...
-Uwierz mi, że to był powód.
Usłyszałam ciche kroki na schodach i do salonu weszli Dastan i Carlisle. Spojrzeli na mnie zdziwieni.
-Mamo? Co ty tu robisz o tej porze.
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. W tym momencie nie wytrzymałam i kącikami moich oczu popłynęły łzy.
-Renesmee, co się dzieje?-zaniepokoił się Carlisle-Esme.
-Pokłóciła się z Jacobem-odpowiedziała łagodnie kobieta
-Co? Ale dlaczego?-powiedział Dastan
Milczałam.
-Przecież nie możesz unikać go do końca życia.
-Owszem mogę-wychrypiałam

czwartek, 25 października 2012

141. Ogromne zwarcie

Podniosłam się z kanapy. On zrobił to samo.
-Ty z TEGO pobierasz wyłącznie przyjemność, a to ja przez cały czas musze cierpieć.
-Ok, niech ci będzie. Dzisiaj ci odpuszczę. Zadowolona?
-Nie.
-To co jeszcze?
-Nie chce ,żeby jak na razie ktokolwiek z twojej sfory widywał Effy.
-Co?
-Po prostu nie chcę tego samego co było z Aveline. Nie oddam mojej córki tym wilkom.
-Nie zapominaj ,że twój mąż też jest TYM WILKIEM.
-I zachowujesz się tak jak oni wszyscy. Myślisz tylko o jednym. Jak zwierze.
-To teraz dla ciebie jestem już tylko zwierzęciem, służącym do...
-Żebyś wiedział. Nie wierzę, żebyś wytrzymał całą moją ciążę, bez żadnych stosunków.
-Sugerujesz, że cię zdradziłem? A skąd ja mam mieć pewność co ty robiłaś sama przez kilka miesięcy z trzema dorosłymi mężczyznami!
-Domyśl się! To że ty posuwasz wszystko co się da nie znaczy, że ja też jestem taka jak ty!
-To może mam się również domyślić czyją córką naprawdę jest Epheryn?
-Słucham?
-O, a może Aveline również nie jest moja.
-Ty kretynie, przecież ona jest wilkiem!
-Mało jest w rezerwacie wilkołaków?
Moja otwarta dłoń z głośnym trzaskiem uderzyła w jego policzek. Na jego policzku powstała blada czerwonawa pręga.
-Jak śmiesz-wycedziłam
Spojrzał na mnie bezlitosnym kamiennym wzrokiem.
-A co może jeszcze o czymś nie mam pojęcia?
-Przestań! Ty to niby co?!
To nie był Jacob którego znałam. To nie był Jacob którego kochałam, tylko jakaś straszna kreatura. Ani zapach alkoholu z jego ust, ani mocne zdenerwowanie nie były w stanie wyjaśnić tego co powiedział. Pobiegłam po schodach na górę, wpadłam do sypialni Effy, zatrzasnęłam drzwi. Maleństwo na szczęście wciąż spało. Wyjęłam je z łóżeczka, otuliłam kocykiem i razem z nim na rękach zbiegłam po schodach na dół. Bez zbędnych procesów wybiegłam na dwór i trzasnęłam drzwiami.

140. Lekkie spięcie

   Przekroczyłam próg swojego domu i po cichu zaniosłam Effy do sypialni. Mała spała i starałam się za wszelką cenę nie wyrywać jej z tego stanu. Jacob wszedł zaraz za mną i czekał w salonie aż wrócę. Teraz gdy Dastan spędzał noce u Cullen'ów przy Lily, lub w własnym domu ( prezent ślubny ), a Aveline nocowała u (według ofincjalnej wersji) koleżanek. Chociaż wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że spędza ten czas u Embry'ego. Wobec tego w domu pozostała jeszcze tylko Mikeyla, która dzisiaj postanowiła spać u Belli i Edwarda. Dom pozostał do naszej dyspozycji. Usiadłam obok Jacoba. Ten objął mnie i pocałował lekko w usta. Następnie przycisnął mnie mocniej do siebie i oparł rękę na moim udzie, dalej wciąż mnie całując. Zacisnęłam usta i pochyliłam głowę w dół.
-Co jest?-spytał Jacob
-Nie mam ochoty-mruknęłam i odsunęłam się na drugi koniec sofy.
-Coś się stało?
-Nie.
-To o co ci chodzi?
-Po prostu nie mam ochoty-warknęłam cicho
-Ale dlaczego?
-Ja wiem, że ty najchętniej robiłby wszystko wszędzie i o każdej porze, ale zrozum, że niektórzy nie chcą spędzić całego życia na uprawianiu seksu.
-No dobra, powiedz to wreszcie. Nie chcesz znowu zajść w ciąże? Jeżeli aż tak bardzo chcesz tego uniknąć, można to załatwić w inny sposób, jest dużo metod antykoncepcji...
-Nie Jacob, dla mnie to jeszcze za wcześnie.
-Przecież mówię ci, że nie musisz od razu rodzić kolejnych dzieci.
-Z twoimi genami, to jest nie do uniknięcia. A uwierz mi dla mnie od 2 do 5 złamanych kości dziennie, liczne wykrwawienia i inne urazy to nie jest atrakcja.
-Patrzysz na to tylko przez pryzmat bólu?

środa, 10 października 2012

Informacja

Ponieważ ostatnio ilość wyświetleń znacznie spadła, postanowiłam, że jeżeli do końca miesiąca nie pojawi się co najmniej 600 osób, przestanę publikować posty. Na czas, aż wyświetlenia wzrosną, zawieszam działalność.

niedziela, 7 października 2012

139. Efekty

    Carlisle pozostawił nas w szpitalu jeszcze na trzy dni, czyli na czas obserwacji. Oczywiście przez ten czas tylko on oraz najbliższa rodzina mogli oglądać małą. Nie chciałabym zobaczyć miny doktora Fox'a, gdy po kilku dniach mała zaczęła samodzielnie siadać i raczkować. Tak więc zręcznie wymigaliśmy się tym, że ma jakiegoś wirusa i lepiej się do niej nie zbliżać. Effy z każdym dniem stawała się coraz śliczniejsza. Jej główkę zdobiły teraz ciemnobrązowe włosy. Prawdopodobnie efekt zmieszania czarnych włosów Jacoba i moich kasztanowych. Nie były to jednak tak jak w moim przypadku włosy kręcone, ale delikatnie falowane.
    Razem z Jacobem i małą wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu Cullen'ów. Ponieważ cały personel szpitala żył w przekonaniu, że dziecko jest ciężko chore, ani jej rodzeństwo, ani wujkowie, ciotki i reszta rodziny nie mogli złożyć jej wizyty. Teraz z niecierpliwością czekali na ujrzenie nowego jej nowego członka. Poza tym, dobiegły nas słuchy, o słabym stanie Lily. Dziecko nie było zbyt delikatne: gryzło, łamało kości, uszkadzało mięśnie i stawy, bez żadnej litości. Zdawało się mieć siłę trzech dorosłych osób. A Lily jako człowiek była jeszcze bardzo krucha i słaba, więc ból zapewne był dla niej nie do wytrzymania. Stefan, Vladimir i Blaise którzy postanowili zabawiać przy nas na dłużej, dziwili się widząc jaką miłość wyraża ta "nędzna ludzka istota" w stosunku do organizmu który usilnie próbuje pozbawić ją życia. 

138. E.E.Black

   Bez wahania wzięłam ją na ręce i przyjrzałam jej się lepiej. Miała jasną, gładką, jedwabistą cerę, oczy czarne, okrągłe, otoczone wachlarzem gęstych, ciemnych rzęs. Mały zgrabny nosek i urocze malinowe usta dopełniały całości jej ślicznej buźki czyniąc ją z pewnością najśliczniejszym stworzonkiem na ziemi.
-No cóż, Ephraim'a z ciebie nie będzie-mruknął Jacob
-Może chociaż Epherin? Wymawiałoby się Eferyn, całkiem ładnie.
-Masz głowę do imion. Ale jak to skracać?
-Jest maleńka. Wygląda trochę...jak elfik.
-Effy?
-Skoro pierwsze imię ma po twoim dziadku, to może drugie po mojej babci?
-Której?
-Esme.
-Epherin Esme Black.
-Jak dla mnie super.
-Carlisle co sądzisz?
-Esme będzie wniebowzięta-przytaknął z uśmiechem
-Dużo jej zawdzięczamy, chociaż tyle możemy dla niej zrobić.

_______________________________________________________________________

Pojawiła się nowa osoba w dziale 'postacie'!

137. Dziedzic

   Podniosłam się z łóżka i spróbowałam wstać, ale przypomniałam sobie o centylionie rurek powbijanych w moją skórę. Westchnęłam i raz po raz zaczęłam je wyciągać.
-Czy to na pewno rozsądne?-spytał Jacob
-Czemu nie-bąknęłam.
Do sali wbiegła Bella i Edward. Spojrzeli na mnie i zrobili takie miny jakby właśnie ujrzeli archanioła Gabriela we własnej osobie.
-Renesmee!
-No, a któż by inny.
-Myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Uwierzcie mi, że ja też.
-Co robisz?
-Idę zobaczyć moje dziecko.
-Chyba sobie żartujesz nie wolno ci!
-Przez ostatnie dwie godziny dwadzieścia sześć byłam martwa, teraz wszystko mi wolno.
No bo co kurde, ledwo człowiek ożył i już ma leżeć z jakimś aluminium w ręce.
-Renesmee-usłyszałam głos. To był Carlisle, a razem z nim jakiś bardzo młody lekarz. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się-Przestań wyciągać sobie igły z rąk i kładź się. To jest doktor Kyle Fox. Psycholog dziecięcy. Właściwie prawie pediatra.
-Jeśli można zapytać, do czego potrzebny mi psycholog dziecięcy?
-Jak już stwierdziłem, pan doktor bardzo dobrze zna się na pediatrii, a jak przypuszczam od niedawna masz dziecko.
-Z całym szacunkiem-wtrąciła się Bella-ale sądzę, że ten szpital ma pediatrów z pełnym wykształceniem, a nie tylko częściowym.
-Owszem, jednego na urlopie-powiedział Carlisle sucho-a teraz jeżeli można, Bello, Edwardzie myślę, że wypadałoby pokazać rodzicom ich dziecko. Nessie, Jake chodźcie za nami.
Pan Fox, Carlisle, ja(ha, udało mi się wyjąć te rurki) i Jacob przeszliśmy przez drzwi w ścianie do pewnego dziwnego pokoju. Ściany były tu częściowo szklane i wszędzie dookoła stały inkubatory z małymi dziećmi w środku. Po sali krzątały się pielęgniarki i zaniepokojeni rodzice. Carlisle rozejrzał się, zajrzał w karty kilku małych pacjentów, aż w końcu zatrzymał się przy urządzeniu w kącie pokoju i wydobył z niego opatulone w różowy kocyk zawiniątko.
-Poznajcie swoją córeczkę-powiedział

sobota, 6 października 2012

136. Rozmowa niedoszłych trupów

   Spojrzałam w dół na szpitalne ubranie w które zostałam jak przypuszczam podczas mojej nieobecności wciśnięta. Z zdziwieniem spostrzegłam, że mój brzuch jest płaski.
-Co jest z dzieckiem?
-Wybacz, przez te dwie godziny, byłaś właściwie nie żywa. Nie mogliśmy go tam zostawić, mogłoby umrzeć.
-Mogłoby? To znaczy, że żyje?
-Jak najbardziej. Przypuszczam, że obudziłaś się w momencie w którym rozpocząłem cesarskie cięcie.
-To niedawno.
-Wiem.
-Czy wszystko z nim dobrze?
-Jak na razie jest w dobrych rękach. Pielęgniarka się nim zajmuje.
-Czy mogę wiedzieć...czy to chłopiec czy dziewczynka?
-Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Zajmowałem się tym, żeby ocalić ci życie ,a nie sprawdzać płeć.
Ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Jacob. Był blady jak ściana, miał podkrążone oczy i trzęsły mu się ręce.
-Zostawię was samych-mruknął Carlisle i wyszedł, ale zanim to odwrócił się na chwilę-Renesmee, mam do ciebie sprawę. Jedna lekarka z naszego sektora psychiatrów i psychologów odeszła na emeryturę. Jeżeli masz ochotę, mógłbym załatwić ci pół etatu.
-Byłoby świetnie. Porozmawiamy później, dobrze?
-Nie ma sprawy-odparł i wyszedł.
Jacob podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego brzegu.
-Przepraszam-powiedział
-Za co?
-Nie wiem. Po prostu jak na ciebie patrzę, czuję, że mam przeprosić.
-Wiesz, że mamy dziecko?
-Wiem.
-Jak je nazwiemy?
-Kiedy cię nie było...rozmyślałem o mojej rodzinie. Może by tak...Ephraim? Po moim dziadku.
-Ślicznie.

135. Puls

    Nieznośny ból targnął moim ciałem i przywrócił mnie do życia. Syknęłam głośno. Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym, a w okół unosi się zapach mięty i gumy. Ktoś przy moim lewym uchu odetchnął głośno.
-Jest puls-mruknął.
-Coś się stało?-spytał drugi, kobiecy głos
-Żyje. Znalazłem puls. Biegnij powiedzieć Edwardowi, Belli no i Jacobowi, pewnie strasznie się zamartwiają.
Otworzyłam oczy. Leżałam w białym pokoju, z mnóstwem różnych dziwnych narzędzi i urządzeń. Obok Carlisle w białym lekarskim fartuchu uśmiechał się do mnie miło. Chciałam poruszyć ręką, ale poczułam ukłucie i spostrzegłam ,że w moim ciele tkwi dużo różnych dziwnych rurek.
-Czy to konieczne?-spytałam
-Jak najbardziej. Jak się czujesz?
-Chyba dobrze, ale gdzie ja jestem?
-W szpitalu.
-Co? Dlaczego?
-Chociażby dlatego, że przestałaś oddychać, straciłaś puls ,a mój domowy sprzęt nie pozwala na profesjonalną pomoc. Więc przenieśliśmy cię tu.
-Długo mnie nie było.
-Dwie godziny i dwadzieścia sześć minut-stwierdził doktor patrząc na zegarek.
-Byłam martwa przez ponad dwie godziny?
-Skoro tak to ujmujesz.


środa, 3 października 2012

134. Widmo

   Ogarnęło mnie światło. Napierało z każdej strony i oślepiało mnie swym blaskiem. Wydawało mi się, że zaczynam umierać. Nie czułam bólu. W ogóle nie czułam niczego. Tylko błogi spokój i ten niesamowity blask.
-No i powiedz co ty tu robisz?-usłyszałam głęboki, harmonijny męski głos
-Właśnie. Powinnaś teraz być w domu, z rodziną-kolejny, tym razem delikatny i melodyjny. Jakby kolejne dźwięki ktoś wygrywał na strunach harfy.
-Gdzie jestem?-zapytałam nicość
-To już połowa drogi skarbie-odezwał się pierwszy głos gdzieś po mojej prawej stronie
-Jeszcze trochę i potem nie będzie już odwrotu. A oni pomyślą co z tobą zrobić.
-Nie rozumiem. Czy to znaczy, że już umarłam?
-O nie skarbie, jeszcze nie-zaćwierkał drugi głosik-ale już niewiele ci brakuje.
-Kim jesteście?
-Nazywają nas Rachello i Sintella.
-Jesteście ...aniołami?
-Można tak to nazwać-bąknął Rachello
-Czemu was nie widzę?
-Bo nas nie widać skarbie-zachichotała Sintella
-Dlaczego tu jestem? Przecież nie jestem człowiekiem.
-Może i nie skarbie, ale masz duszę. I serce na swoim miejscu. Inaczej poszłabyś w drugą stronę.
-O tak w drugą stronę, a to nie dobrze, co to to nie. Chociaż pewnie gorąco by cię tam przyjęli.
-Idę do nieba?
-Najpierw coś po środeczku skarbie, musimy cię jeszcze zważyć, chociaż myślę ,że masz duże szansę na raj.
-I co teraz będzie? Co ze mną? Co z moją rodziną? Co z moim dzieckiem?
-Ach słodki amorek. Skarb nad skarbami, maleńki cukiereczek-zanuciła Sintella.
-Dzieci nie powinny umierać, co to to nie, szczególnie te czyste.
-Czyste?
-Takie które mają czyste serca i których rodzice mają czystą kartę skarbie.
-Co robimy Rachello?
-Nie możemy jej dalej puścić ,co to to nie.
-No właśnie skarbie nie puścimy cię.
-To co teraz?
-Musisz zawrócić.
-Jak?
-To bardzo proste skarbie, bardzo proste. Wystarczy, że zamkniesz oczy.
-Żegnaj dziewczyno. Pamiętaj o tym, że twoje dziecko to największy dar.
-I nie mów o tym co tu widziałaś nikomu.
-Nikomu, co to to nie.
-No właśnie skarbie.
Żegnaj.