Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 27 października 2013

195. Pięć minut na stare dobre refleksje

   Minął miesiąc. To był miesiąc pełen wielu trudnych przemyśleń, miesiąc na pogodzenie się z rzeczywistością i dojście do siebie. Ten czas Dastan spędził w domu Rosie i Emmetta by tam odnaleźć spokój i móc spotkać się z nowymi realiami. By mu w tym pomóc Carlisle sprowadził Ben'a. Jego zdolność manipulowania żywiołami była przydatna kiedy należało ukoić Dastana.  Płomienistowłose dziewczynki natomiast zamieszkały u Esme i Carlisle'a. Wędrowne wampiry wciąż poszukiwały intruza i nie mogły wpaść na jego dokładniejszy trop. Aveline i Embry znów postanowili wstrzymać przygotowania do ślubu, ze względu na żałobę po Lily, a pierwsze urodziny, które obchodziła Effy również przebiegły bardzo skromnie. Dziewczynka wyglądała już na około 8 lat i głupio było nam celebrować jej  urodziny widząc jak dojrzale wygląda, a mi ciężko było uwierzyć że minął już rok od kiedy przyszła na świat.


piątek, 4 października 2013

194. Tak wygląda bezdenna rozpacz

   Nie jestem pewna co dzieje się potem. Widzę ludzi biegających wkoło mnie. Słyszę ich głosy. Czuję dotyk. Nagle znajduję się w starym pokoju Edwarda u Cullenów. Nie wiem co się stało, ale obok na podłodze widzę roztrzaskaną lampę, kanapa na której siedzę jest poszarpana a płyty połamane i obrócone w drobny proch. Mam świadomość, że w pokoju obok Carlisle walczy o życie Lily, które i tak jest już przesądzone, a piętro niżej siedzą wszyscy jej przyjaciele i rodzina, chociaż tak naprawdę wolałabym o tym nie myśleć. Podchodzę do drzwi i próbuje je otworzyć, ale nie współpracują, najwyraźniej ktoś zamknął je od zewnątrz. Dostrzegam postać w kącie pokoju. To Dastan. Siedzi skulony, szepcząc pod nosem i trzymając się za głowę. Niewiele myśląc siadam obok niego na podłodze. Nie mam pojęcia jak długo tak siedzimy, może 5 minut, może cały dzień. W końcu drzwi otwierają się i staje w nich Alice. Oczy ma wilgotne, drżą jej dłonie.
-P r z y k r o   m i.-szepcze tylko

środa, 2 października 2013

193. Pięć serc

   Gdy tak biegniesz, a od tego czy zdążysz na czas zależy życie drogiej ci osoby, nie myślisz o bólu ani zmęczeniu. Myślisz tylko o tej osobie. To wyścig z czasem. A czas jest okrutny i nie uznaje pomyłek. Wystarczy chwila, ułamek sekundy, jeden błąd, a wszystko może lec w gruzach, bo w takiej chwili ważą się losy więcej niż jednego życia. I najgorsza jest właśnie ta świadomość, że można się spóźnić. Kiedy metr za metrem przemierzałam las, w myślach przywołując tylko obraz Lily, Ciri oraz Bree gdzieś w głębi umysłu, wiedziałam, że jest już za późno. Zapach intruzów wyczułam już w połowie drogi do La Push, bez trudu trafiłam więc na plażę. Nie zatrzymując się ani na chwilę z głośnym hukiem wpadłam do domku. Dziewczynki drżały ze strachu w kącie, podczas gdy ich matka, szczerząc złowrogo kły, próbowała stawić czoło piątce przeciwników. Z jej ramienia i głowy sączyła się szkarłatna krew, a jej wzrok z każdą chwilą stawał się coraz bardziej mglisty i nieobecny. Niewiele myśląc rzuciłam się i z impetem powaliłam szykującą się do kolejnego ataku Mystic na podłogę. W tej samej chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi i obok mnie zmaterializowali się Jacob oraz Edward, z powagą na twarzach starający się opanować intruzów. Chwilę potem znikąd pojawiła się także Esme i Dastan. Chłopak zbladł raptownie i padł na kolana obok swojej nieprzytomnej żony, a Esme doskoczyła do Ciri i Bree i natychmiast się nimi zajęła. Lily leżała na podłodze, oddychając ciężko, wręcz rzęząc. Dastan pocałował ją w czoło, po czym powoli wstał i odwrócił się do obcych. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Oczy płonęły złością, ręce drżały, a kły złowrogo lśniły. Nagle wszystko zaczęło dziać się za szybko. Dastan rzucił się w kierunku wrogów. Edward próbuje oderwać go od Glena. Powieki Lily powoli opadają, a ja spośród odgłosów walki słyszę bicie serc 5 osób: mojego własnego, jej córek, męża. W tym momencie nie słyszę już niczego innego.

sobota, 21 września 2013

192. Fear and pain

-Dziecko jest dziełem niejakiego Jamesa Green'a. W swojej karierze udało mu się przemienić 7 osób, czwórka z nich była dziećmi. Jeden z pozostałych wampirów jest zlikwidowany, drugi przebywa u Volturii. W przeciągu ostatnich miesięcy udało nam się znaleźć i zabić 3 dzieci. Zostało ostatnie. Sam twórca przebywa w więzieniu Volturi i czeka na osąd który będzie mógł się odbyć po schwytaniu ostatniego dzieła.
-Co wiadomo na jego temat?
-Wiadomo, że jest to wampir obdarzony jakimiś specjalnymi umiejętnościami. Ostatnio widziano to w górach Olympic. Jest trudne do zlokalizowania i wygląd odbiega prawdopodobnie od wyglądu pozostałych wampirów.
-Dlaczego od razu je zabijać? Przecież to tylko dzieci, nie wiedzą co robią-odezwała się Aveline. Mystic rzuciła jej pełne kpiny spojrzenie i zaśmiała się szyderczo.
-Dzieci? DZIECI?! To potwory mała, bezwzględne i kurewsko niebezpieczne. Chwila nieuwagi i nagle orientujesz się, że nie masz głowy. Quentin zabierajmy się stąd, Aro będzie niezadowolony.
-Spokojnie kochana. Wybaczcie jej brak opanowania, jest dość nerwowa, szukamy tego wampira od dawna a on wciąż nam się wymy...
Mężczyzna zastygł w bezruchu, podobnie jak jego towarzysze i my. Wstrzymałam oddech. Gdzieś niedaleko rozległ się głośny dziecięcy śmiech. Ja znałam ten śmiech bardzo dobrze, podobnie jak Cullenowie i wilkołaki. problem w tym, że nasi goście go nie znali. W jednej chwili, cała piątka zerwała się z zajmowanych przez siebie miejsc i rozpłynęli się w powietrzu.
-Ren...-usłyszałam za sobą błagalny okrzyk Carlisle, ale było już za późno. Wypadłam z domu tak szybko, że niemal niezauważalnie i rzuciłam się w stronę zmierzającej do domu Emily wraz z Noah i małą Effy. Doskoczyłam do nich i szybko pochwyciłam Effy w ramiona.
-Nic wam nie jest?
-Nie, wszystko jest okej. Słyszałam, że ich znaleźliście. Ja też mam nowiny, Dastan i Lily wrócili! Znaczy Dastan za chwilę tu będzie....
Alice zmaterializowała się obok Emily i chwyciła ją za ramię.
-Nie ruszaj się i słuchaj uważnie. Intruzi w tej chwili szukają dziecka mającego coś wspólnego z wampirami. Prawdopodobnie wyczuli w okolicy obecność Effy, ale skoro ich tu nie ma znaczy, że chodziło o kogoś innego.
Emily wzdrygnęła się i wciągnęła głośno powietrze do płuc.
-Lily i dziewczynki są teraz w naszym domku w La Push.
Alice i ja wymieniłyśmy przerażone spojrzenia.
-Biegnij-szepnęła

wtorek, 17 września 2013

191. Ugoda

-W takim razie przykro, że będziemy musieli pokrzyżować wasze plany-westchnęłam i pochyliłam się lekko do przodu. Quentin zaśmiał się lekko. W tym momencie gałęzie drzew lekko się zatrzęsły i na plan wsunęły dwie kolejne postacie. Ciężko było o dwie tak kontrastujące wyglądem osoby, niemal opadła mi szczęka. Pierwsza pojawiła się wysoka kobieta rodem z jakiegoś filmu fantasy - miała skórę koloru jagody i włosy, włosy miała ciemne splątane w długie, zaczesane do tyłu warkoczyki. Była przy tym zupełnie naga, wyłączając skromny, lekko widoczny kostium opinający jej silne ciało. Drugą osobą była średniego wzrostu drobna blondynka, o wręcz platynowych włosach i błękitnych oczach i delikatnych słowiańskich rysach. Ubrana była w luźne arabskie spodnie i chusty.
-"Pokrzyżować plany?" Jak? Spójrz, was jest dwoje, a nas pięcioro. Nie macie żadnych szans.
-Nie liczy się ilość, a jakość-tym razem to ja się uśmiechnęłam. Blaise rzucił chłodne spojrzenie w kierunku blondynki. Dziewczyna najpierw zachłysnęła się głośno powietrzem, jej źrenice zmniejszyły się a twarz zastygła w wyrazie bólu i przerażenia. Wydała z siebie głośny wrzask i padła na ziemię drżąc i wykrzykując słowa w obcym języku. Pozostali odskoczyli od niej jak oparzeni nawet nie próbując jej pomóc.
-Wystarczy-usłyszałam cichy, spokojny głos gdzieś za sobą i blada dłoń opadła na ramię Blaise'a. Chłopak zamknął oczy i skrzywił się. Nagle z każdej strony na polanę zaczęły wkraczać postacie z poszczególnych patrolów. Carlise zdjął dłoń z Blaise'a po czym zbliżył się nieco do grupy intruzów. Kątem oka dostrzegłam Jacoba stojącego kilka metrów ode mnie. Miał ściągnięte brwi i wpatrywał się w Tirano z dostrzegalną złością.
-Wybaczcie nam nieco chłodne powitanie-zaczął Carlisle-od jakiegoś czasu się za wami uganiamy. Pozwólcie że się przedstawię, nazywam się Carlisle Cullen, to jest moja żona Esme, nasze dzieci Alice, Jasper, Emmet i Rosalie oraz Edward i jego żona Bella. Mieliście już okazje poznać ich córke Renesmee. Reszta obecnych tutaj to również nasza rodzina, znajomi i przyjazne nam wilki.
-Quentin, Glen, Vitalo, Carter i Svetlana. Jesteśmy tutaj z polecenia klanu Volturi. Mamy odnaleźć i zlikwidować wampirze dziecko, które przebywa na waszym terytorium.
-Pozwólcie że zaproszę was do naszego domu, a wtedy opowiecie nam o wszystkim.

środa, 28 sierpnia 2013

190. Konfrontacja

   W tym momencie, nim zdążyłam zareagować, Blaise syknął, po czym bez żadnych oporów, wszedł na polanę. Nie mając innego wyjścia wkroczyłam za nim. Teraz wpatrzyłam w zdziwione oczy intruzów chociaż tak naprawdę miałam ochotę strzelić Blaise'a w pysk, za to, że nie skonsultował ze mną swojego planu.
-No no!-zaśmiał się Quentin-nie myślałem, że tak łatwo dam się zaskoczyć! Brawo! Brawo młodzi państwo! Gratuluję.
-Bez żartów-mruknęłam-kim jesteście i czego chcecie?
-Gdzie ci się tak śpieszy laleczko? I po co te nerwy? Mamy mnóstwo czasu na wyjaśnienia. Może najpierw trochę tu posprzątać, hmm. Vitalo przjacielu, możesz?
Olbrzym skinął lekko głową, po czym kilkoma ruchami potężnych ramion zgarnął martwe ciała i przerzucił sobie przez ramię. Wyglądało to tak obrzydliwie, że aż zakręciło mi się w głowie. Obchodził się z nimi jak z marionetkami. Za chwilę zniknął między gałęziami, a mój wzrok z powrotem skierował się na Quentina.
-Ach!-zaklaskał i przeszedł się nieco wzdłuż krawędzi drzew-od razu lepiej czyż nie, hmm? Co ja tu miałem...a tak! Pytałaś, kim jesteśmy. Odpowiedź jest prosta. Jesteśmy wędrownymi wampirami. Przybyliśmy tu na polecenie klanu Volturi. Czy to cię zadowala? Ależ przepraszam! Gdzie moje maniery! Czy nie wypadało by się przedstawić? Mam na imię Quentin. Pochodzę z Meksyku. Myślę, że wiecie gdzie leży Meksyk-zaśmiał się-To jest mój najwierniejszy towarzysz Glen, znany szerzej jako Silver, jego historia zaczyna się w Finlandii. Tyran którego przed momentem widzieliście, to mój drogi włoski przyjaciel Vitalo. Mamy jeszcze ze sobą dwie przedstawicielki płci pięknej, niebiańską Blue Jasmine, urodzoną jako Svetlana Antonow oraz drapieżną Mystic, której niewolnicze imię brzmi Carter Joy. To cała nasza drużyna. Mogę teraz poznać wasze imiona?
-To jest Blaise-powiedziałam-a ja nazywam się Reneesme.
-Miło, że już się wszyscy znamy. A teraz pozwólcie, że oddalimy się dalej wykonywać naszą misję.
-To byłoby bardzo wygodne-przyznałam-ale obawiam się, że nic z tego nie będzie.
-Chyba nie rozumiem-uśmiech na twarzy meksykanina nieco zrzedł
-Wtargnęliście na nasze terytorium, zabiliście mieszkańców naszego miasta. Przykro mi, ale nie mogę pozwolić wam odejść.
-Wobec tego, myślę, że trochę się rozczarujecie. Bo ja nie mam zamiaru długo tu zabawić.

wtorek, 27 sierpnia 2013

189. Intruzi

   Biegliśmy i biegliśmy, ale zapach nie znikał ani nie słabł. Wciąż przybierał na sile. Do intensywnej świeżej woni, metalicznego zapachu oraz zapachu krwi teraz dało się też wyróżnić inne : zapach starego papieru i ziemi. Osobno wszystkie te aromaty może i miałyby sens, ale razem nie łączyły się w żadną logiczną całość. Pędziliśmy mijając gałęzie i drzewa a zapach przybierał na sile. Usłyszałam krzyki gdzieś w oddali. Nie pozostawiało wątpliwości, że dochodziły z tego samego punktu z którego wychodziła owa woń. Nie wiem kto krzyczał i dlaczego, ale nie ulegało wątpliwości, że jest w tarapatach.
-Blaise-powiedziałam cicho. Chłopak skierował lekko głowę w moją stronę-to chyba już. Zatrzymajmy się i ukryjmy, żeby nas nie zobaczyli.
Przystanęliśmy pośrodku lasu. Jak najciszej jak to tylko było możliwe podeszliśmy do miejsca w którym gęste krzewy kończyły się tworząc niewielką polankę. Znałam to miejsce, przychodziłam tu kiedyś z Jacobem. Na myśl męża, który od prawie tygodnia spędzał czas jedynie w towarzystwie Clementine i Belli zrobiło mi się słabo. Moją uwagę na powrót skupił dopiero odgłos lekkich, ledwie dosłyszalnych kroków gdzieś na polanie. Przykucnęłam obok Blaise'a za krzewami i przyjrzeliśmy się temu co rozgrywało się na łące. Zamarłam. Trawa zraszona była z pewnością ciepłą jeszcze krwią. Wysoka, chuda postać przechadzała się powoli między leżącymi na ziemi czterema martwymi ciałami, kiwając lekko głową. Był to mężczyzna który pomimo tego, że z pewnością był wampirem, nie należał wcale do pięknych. Jego twarz jak i całe ciało zdawały się być niezwykle wydłużone. Nawet włosy, ciemne i proste jak druty spływały kaskadami za ramiona. Wydawał się być nieco znudzony. Zacmokał z dezaprobatą.
-Powinienem was za to ukarać-powiedział cicho, nieco rozdrażnionym ale i rozbawionym głosem-taki brak dyskrecji! Vitano, cóż to za żarty?
Z cienia wyłoniła się druga postać. Aż otworzyłam usta z przerażenia. Wysoki na ponad dwa metry, potężny mężczyzna uśmiechnął się szkaradnie i kopnął stopą głowę martwej kobiety.
-Nie martw się-zahuczał basem-To turyści, nikt z miejscowych nie będzie ich tu szukał. Wystarczy dobrze ukryć ciała, a obędzie się bez problemów.
-Liczę na to. Zawołaj Glena i dziewczyny, niech się lepiej nie ociągają.
Olbrzym skinął głową, a wysoki facet na nowo zaczął krążyć wokół białych ciał. Musiało to być małżeństwo z dwójką dzieci. Ogarnęła mnie złość. Blaise poruszył się niespokojnie. Na scenę wkroczył trzeci mężczyzna. Prezentował się dużo atrakcyjniej od pozostałej dwójki. Miał długie, sięgające aż do pasa, prościutkie włosy, barwy srebra. Podobnie jak jego dwaj towarzysze miał szkarłatne oczy.
-Ach, jesteś Glen!-ucieszył się "wysoki"-nie lubię gdy zbytnio się oddalacie.
-Chyba nie myślisz Quentin, że całą wieczność będę o krok za tobą-uśmiechnął się Glen. A więc tak brzmiało imię pierwszego mężczyzny - Quentin.
-Na to liczyłem szczerze mówiąc, mój drogi. Gdzie dziewczęta?
-Za chwilę tu będą.
-Wybaczcie, że przerywam-odezwał się Vitano-ale wydaje mi się, że wyczuwam obcy zapach.

188. Metal i krew

   Stałam przyglądając się uważnie jak Seth pod postacią rudawego wilka pochłania kolejną stertę jedzenia od Esme. Cóż, przynajmniej on nie chodził głodny. Blaise stanął przy nim i spojrzał na mnie wyczekująco swoimi oczami dzisiaj barwy przenikliwej szarości, popadającej w łagodny błękit.
-Tak, ruszajmy. Seth, stój na straży.
Wilk pokiwał ochoczo łbem i wrócił do jedzenia. Wybiegliśmy z punktu i sunęliśmy przez udeptane już dzikie chaszcze ramię w ramię. Miałam wielką ochotę zapytać go o jego przeszłość, o wszystko, ale język mi się plątał i nie mogłam wydusić ani słowa. Biegliśmy więc jak zwykle w ciszy. Nie minęło 40 minut, a poczułam w nozdrzach zapach intruzów. Oczywiście gdyby był z nami Seth, pewnie wyczułby ich już dawno temu, ale wampiry nie miały aż tak czułego węchu. To co poczuliśmy nie wywarło na nas jednak mocnego wrażenia. Prawie na każdym patrolu zdarzało nam się ich wyniuchać, jednak gdy tylko dobiegaliśmy do źródła, aromat szybko się ulatniał. Odruchowo skierowaliśmy się na północ, skąd dobiegała owa woń. Było to połączenie świeżości, metalu i czegoś, czego dotąd nie znałam. Dodatkowo w tym momencie doszedł nowy składnik. Dla wilkołaka byłby czymś niemożliwym do wyczucia. Zerknęłam w prawo i zobaczyłam jak Blaise'owi rozszerzają się źrenice i przyśpiesza. Był to zapach ludzkiej krwi.


187. Patrol

  To był kolejny męczący dzień. Po kilku godzinach biegania dokoła terenu, Seth przejął mój obowiązek. Od niespełna tygodnia nie byłam w domu, nie widziałam nikogo oprócz Setha, Blaise'a i Esme, byłam zmęczona, głodna i brudna. Chciałam po prostu mieć wreszcie spokój. Moje godziny czuwania z Blaise'm wyglądały zwykle tak samo : on siedział w ciszy na którejś z wysokich gałęzi, biegał w kółko po naszej orbicie, albo oglądał las. Przy tym w ogóle się nie odzywał, chyba, że o coś się go zapytało, a i wtedy to były krótkie urywkowe zdania. Seth prawie w ogóle nie zmieniał się w człowieka, żeby być w stałym kontakcie ze sforą, także z nim też nie mogłam porozmawiać. Zresztą chodził tak poirytowany, że to by na pewno nie było nic przyjemnego. Słowem, żałowałam, że to musi tyle trwać. Intruzi pozostawali nieuchwytni. Któregoś dnia Esme stwierdziła, że dopóki oni sami nie dadzą nam się złapać, nie mamy szans. To były wampiry, do tego bardzo mocne. Mogły biegać prawie przez całą dobę bez zatrzymania i to też robiły. Nie wiadomo tylko w jakim celu.
   Usiadłam na trawie pod wysoką sosną i odetchnęłam głęboko. Usłyszałam ciche poruszenie gdzieś nade mną i po chwili Blaise był już na ziemi. Skinął lekko głową w moją stronę po czym zajął się oglądaniem terenu. Wydawało mi się, że ciągle to robił : chodził, przyglądał się trawie, glebie, zwierzętom. Wkurzające.
Przeciągnęłam się i oparłam o konar drzewa. Blaise podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać.
-Co...chcesz coś?-spytałam
-Na twoim ramieniu-powiedział. Miał spokojny, wręcz monotonny i nużący dość niski głos.
Zerknęłam na swój bark i aż się wzdrygnęłam. Spacerował po nim duży, lśniący robak. Blaise pochylił się, zdjął insekta z mojego ramienia i położył go na trawie kilka metrów dalej.
-Dlaczego go nie zabiłeś?-zapytałam. Spojrzał na mnie wzrokiem który mógłby mordować. Był tak zimny i wściekły a zarazem ...smutny?
-Nikt nie zasługuje na cierpienie-warknął i odwrócił się by patrzeć na drzewa. To była najdłuższa wymiana zdań między nami do tej pory. Teraz miałam chwilę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Cóż, był z pewnością przystojny - w końcu był wampirem. Jego twarz zwykle miała ten sam smutny wyraz - nigdy nie uśmiechające się usta, przenikliwe aczkolwiek przygaszone, intensywnie obramowane oczy zmieniające barwy między intensywnym szkarłatem i czerń aż po szary, tak jasny, że niemal biały. Czarne włosy średniej długości, zmierzwione niczym u taty. Sam Blaise był blady, wysoki, dość muskularny, ale nie do przesady. Jego ciało było nieco poranione, co wydawało mi się dziwne, zważając na to, że był wampirem. Od lewego łuku brwiowego aż po dolną granicę oka ciągnęła się podwójna blizna. Zastanawiałam się, skąd na jego ciele tyle szram. Przypomniałam sobie słowa jednego z rumuńskich wampirów niedługo po naszym spotkaniu ; "Po prostu ci nie ufa. Renesmee, on jest dzikim wampirem. Po przemianie obudził się w paryskim rynsztoku i w ogóle nie wiedział co się z nim stało. Musiał poradzić sobie sam. Wytrenował z siebie maszynę do zabijania. Chodziło tylko o to ,żeby zaspokoić głód. Poczekaj trochę, minie więcej czasu, przyzwyczai się do twojego towarzystwa i się do ciebie przekona.". Zerknęłam ponownie w stronę wampira. Ile tajemnic i mrocznych wspomnień skrywało jego ciało.

czwartek, 22 sierpnia 2013

186. Orbity

   Przez następne 3 dni nikt z nas prawie nie zmrużył oka. Przez cały ten czas na zmianę patrolowaliśmy obszar wokół Forks i La Push. Prawie cały czas wilkołaki skarżyły się na ich intensywny zapach, a my czuliśmy ich obecność w pobliżu, ale nie mogliśmy nic z tym zrobić, bo trop gonił kolejny, a zapach pojawiał się i znikał z taką prędkością że nie mogliśmy nawet choć na chwilę zlokalizować jego źródła.Wszyscy chodziliśmy głodni, poirytowani i wycieńczeni. Właściwie nie wracaliśmy do domów. Emily i Esme starały się gotować dla wszystkich zainteresowanych, małe dzieci mieszkały u Sam'a w domu. My byliśmy podzieleni na 2-3 osobowe grupy patrolujące i rozsypani w obrębie terytorium. Grupy poruszały się po wyznaczonych "orbitach", każdą z nich dzieliło około jednego kilometra. Zewnętrzne orbity były tak duże, że musiały się po nich przemieszczać 2 grupy. W każdej grupie musiał być co najmniej jeden wilkołak, żebyśmy mogli się jakoś porozumiewać. Seth i ja sypialiśmy po 3-4 godziny dziennie. Było ciężko. Ja jakoś to znosiłam, ale wilk miał ciężkie dni. Jako że byliśmy trzecim od zewnątrz kręgiem, ale nie na tyle dużym, żeby przemieszczały się po nim 2 grupy, nie mieliśmy chwili przerwy. Gdy jedno z nas spało, pozostała dwójka nieustannie patrolowała. Często było tak, że ja i Blaise (tak, to nam go przydzielono) siedzieliśmy w punkcie patrolu, a Seth robił rundy dokoła orbity. Gdyby tylko coś zobaczył miał natychmiast wyć. 3 razy na dobę Esme roznosiła jedzenie do wszystkich punktów patrolu, w którym zawsze musiał ktoś być wyłączając stan wyjątkowy, czyli wtedy gdy ktoś ewidentnie zetknie się z intruzami.

wtorek, 20 sierpnia 2013

185. Obrona padła

   To był chyba jeden z najszybszych akcji w moim życiu. Momentalnie rzuciłam słuchawkę i wybiegłam z domu jak oparzona. Nie miałam ani chwili do stracenia. Wiedziałam dobrze co znaczył intruz na naszym terenie. To znaczy, że padł system monitorowania obszaru i ktoś wdarł się na teren miasta. Nie wiadomo kim jest i jakie ma zamiary. Dlatego trzeba być ostrożnym. Nie musiałam daleko zabiec żeby ich poczuć. Wampiry, to nie ulega wątpliwości. Szybko się przemieszczali. Ciężko było mi wyczuć ile ich było. To mogła wiedzieć tylko jedna osoba.
Wpadłam na podwórko Sam'a z takim impetem, że prawie wszyscy obecni aż podskoczyli w miejscu. Cała wilcza sfora, Cullen'owie, oraz Mikeyla, Clementine i dzieci. Brakowało tylko Dastana, Lily, Ciri, Bree którzy ciągle przebywali poza granicami. Dostrzegłam też pewien rzadko widziany akcent. Na środku zgromadzenia stali Vladimir i Stefan. I to oni byli tymi osobami których nie zaskoczyło moje nagłe pojawienie się. Uśmiechnęli się tylko uprzejmie.
-Miło cię znowu widzieć, czas był dla ciebie łaskawy-powiedział Stefan
-Dziękuję i nawzajem. Co wiemy?
-Przedarli się przez północno-wchodnią granicę.-zaczął Sam- Zranili Setha i tym samym złamali zewnętrzny kręg naszej obrony. Potem zniknęli z pola widzenia. Seth twierdzi, że było ich więcej niż troje. Alice uważa, że jest ich co najmniej czworo. Szybko się przemieszczają i są nie do zlokalizowania. Zostawiają za sobą tylko ślady ludzkiej krwi. Nie wiadomo dlaczego tu przyszli i czego chcą, ale raczej nie są pokojowo nastawieni.
Usłyszałam cichy szum liści. Zerknęłam ponad naszymi głowami i dostrzegłam Blaise'a, spoczywającego spokojnie na jednej z gałęzi wysokiej sosny. Od naszego poprzedniego spotkania nic się nie zmienił.
-I co teraz?
-Wszczynamy stan gotowości, każdemu z nas zostanie przyznany obszar i czas do patrolowania. Jeżeli ktoś dostrzeże wroga, będzie musiał niezwłocznie powiadomić resztę. Musimy ich jak najszybciej znaleźć, bo inaczej to może się źle skończyć.

184. Pełna motywacja

   Czułam się jak bohaterka jakiejś kretyńskiej hiszpańskiej telenoweli. Chciałam, żeby to wszystko się wreszcie skończyło. Chciałam wrócić do czasów kiedy nie miałam dzieci, męża, kiedy wszystko było takie proste. A teraz stałam jak ostatnia kretynka stojąc w oknie i patrząc jak Jacob znowu znika wśród drzew. Rozległ się dźwięk telefonu.
-Renesmee?-usłyszałam dźwięk w słuchawce. Głos należał do Sam'a.
-Tak to ja.
-Jest gdzieś tam Jake?
Zamilkłam na dłuższą chwilę.
-Nessie?-Sam wyczuł moje zdenerwowanie
-Właśnie wyszedł. O co chodzi?
-Potrzebujemy go.
-Ale dlaczego?
-Zbieramy watahę, pełna motywacja.
-Co? Co się stało? Ktoś jest ranny?
-Nie to nie to. Dzwoniłem już do Carlisle'a. Prawie wszystkie wilki już są, Aveline też tu jest. Kazała mi przekazać, że Effy jest u Emily.
-Sam, co się dzieje?
Teraz to on przycichł.
-Mamy intruza.

niedziela, 5 maja 2013

183. Przeprosiny

   Wieczorem mała Effy zasnęła wyjątkowo szybko. Mikeyla i Clementine wyszły na polowanie ,gdyż "Udawanie, że śpią w nocy, jest poniżej ich godności". Aveline została na noc u Embry'ego. Zeszłam na dół do salonu i usiadłam przed telewizorem monotonnie skacząc pilotem między kanałami. Po chwili wszedł Jacob. Spojrzał na mnie niepewnie i usiadł w fotelu, wciąż bacznie mi się przyglądając.
-Wszystko dobrze?-zapytał powoli
-Mhm-mruknęłam nie odrywając wzroku od telewizora
-Dobra, o co chodzi?
-Czemu ma o coś chodzić?
-Od kilku dobrych godzin się do mnie nie odezwałaś.
-Przecież ciągle się odzywam.
-Jasne. Powiesz mi o co do cholery chodzi? Jesteś moją żoną i chyba mam prawo wiedzieć.
-Równie dobrze mogę powiedzieć, że jesteś moim mężem i mam prawo wiedzieć, jak to się dzieje, że rano wychodzisz bez słowa na kilka godzin, a po południu na moich oczach całujesz się z inną-warknęłam
Jacob zamilkł.
-Przecież to nie ja ją całowałem! Tylko ona mnie. I to nie było nic wielkiego, tylko buziak w policzek.
-O no tak jasne, przecież każdy normalny facet, obściskuje się z innymi laskami na oczach swojej dziewczyny.
-Renesmee! Wymagasz ode mnie, a sama nie chcesz dawać nic w zamian!
-Przepraszam, nie wiedziałam, że wierność to dla ciebie za dużo do wymagania!
-Kurwa, przestań odstawiać scenki zazdrości. Przecież wiesz, że cię kocham, a to na plaży to nie była moja wina. Nigdy bym cię nie zdradził, nawet jakbym chciał to nie mogę. Wpojenie zapomniałaś?
-Nie przeklinaj, Effy jest na górze-mruknęłam
-No sorry mała, ale nie mogę słuchać, jak oskarżasz mnie o takie coś. Zresztą ona jest wampirem. Nie jestem aż taki szalony, żeby z własnej woli całować się z kimś kto pachnie tak samo jak ta wasza Blond dzikuska.
-Rose Jacob, ona ma na imię Rose.
-Mniejsza z tym. Sama widzisz. Nie masz się czego obawiać, nigdzie się stąd nie ruszam-rozłożył ręce. Przysunęłam się do niego i wpadłam mu w objęcia.

piątek, 3 maja 2013

182. Ryzykantka

   Nie rozumiałam nic a mimo wszystko z każdą kolejną chwilą, coraz mniej. Z niemym przerażeniem wpatrywałam się, jak Clementine Gerdieu wdziera się w moje życie. A najgorsze było chyba to, że nikt oprócz mnie nie widział w tym nic złego. Minęło ledwie kilka dni, a ona już owinęła sobie chyba wszystkich moich bliskich wokół palca. Najbardziej bolało mnie to, że nawet Jacob ochoczo przystawał na jej nieczyste gierki i pozwalał jej siebie podrywać. Teraz tam gdzie Clementine tam i my. Na dodatek, Blondie zarzuciła, że nasza dieta to bzdura i razem z Mikeylą udawały się na wspólne polowania, a na dodatek, pozwalała jej palić to paskudztwo w najlepsze. Krótko mówiąc, wszystkie nasze starania szły na marne.
   Dziś rano, ktoś rzucił pomysł wyjazdu do La Push. Tak więc już po południu ja, Aveline, Leah, Embry, Noah, Mikeyla, Clementine, Embry, Emily oraz pozostałe wilkołaki wybraliśmy się na plażę. Było niesamowicie ciepło, mimo, że słońce nie grzało wcale tak mocno, więc dziewczyny mogły spokojnie siedziec, bez obaw że zaczną nagle świecić.
   Rozsiedliśmy się na plaży i pogrążyliśmy się w rozmowach. Było bardzo miło. Dzieci biegały i śmiały się, wszystkie kobiety były ubrane w stroje kąpielowe, natomiast faceci, których liczba zdecydowanie przeważała byli ubrani w bokserki do pływania. Już na początku wyjazdu zauważyłam niechętnie, że Clementine usiadła obok Jacoba i cały czas go zagadywała. Ubrała się w krwistoczerwone bikini, które niesamowicie eksponowało jej imponujących rozmiarów biust i duże, jędrne pośladki. Wilkołaki śliniły się na sam widok. Coś mi nie pasowało, bo przecież jakiś czas temu, tak się nimi brzydziła, a teraz jakby nigdy nic pozwalała im rzucać na siebie głodne spojrzenia.
-Może pójdziemy popływać co?-rzuciła z uśmiechem blondynka. Wszyscy ochoczo przytaknęli i pobiegli do wody, ja i Emily zostałyśmy na lądzie przyglądając się pląsom  dzieci.
-Nawet Leah się dobrze bawi-mruknęłam
-Cóż, Clementine nawet z nią potrafi się dogadać.
-Ty też?-jęknęłam
-Co ja też?-spytała zdziwiona
-Też ją lubisz.
-Uważam, że jest miła, ale nie podoba mi się jej zachowanie. Sam już 3 razy w przeciągu ostatniej godziny zawiązywał jej górę od bikini.
-Czyli ty też to widzisz?-odetchnęłam-mi się wydaje, że to co widzimy, to tylko maska. Czekam tylko, aż pokaże swoje prawdziwe oblicze.
Zerknęłam w stronę wody. Quil właśnie pomógł Clementine zejść z własnych pleców, po czym ona ochoczo podbiegła do Jacoba. Nim chłopak zdążył się zorientować, wskoczyla na niego, oplatając nogami jego plecy a rękami szyję. Widziałam jak on odruchowo chwyta okolice jej pośladków, ciągle z wyrazem zdziwienia na twarzy, mając przed oczami górę od jej kostiumu. Warknęłam cicho.
-Podziwiam cię-westchnęła Emily-Gdyby ta blondyna kręciła sie tak wokół mojego Sama, już dawno dałabym mu i jej popalić.
-Nie masz się czego bać. Sam cię kocha, nie pozwoliłby jej na to.
-Przecież Jacobowi też na tobie zależy. Coś się dzieje?
-Mamy kilka problemów-wyznałam zrezygnowana-jemu bardzo zależy na dziecku, a ja nie chce tego co już tyle razy przechodziłam.
-Rozumiem cię, ale wiadomo, że nic nie trwa wiecznie, może teraz nie będziecie mieli takich nieprzyjemności co poprzednim razem.
-Nie chcę ryzykować.
-Już ryzykujesz-szepnęła Emily. Clementine umiejętnie przewróciła Jacoba. Oboje padli na brzeg morza - on leżąc płasko na plecach wciąż trzymając ręce na jej biodrach, a ona siedząc okrakiem na nim. Dziewczyna odgarnęła włosy z jego czoła i pochyliła się składając na jego ustach pocałunek.

czwartek, 2 maja 2013

181. Zmienny charakter

   Ledwo zdążyłam zareagować, a na scenę z impetem wpadła trzecia postać. Średniego wzrostu, szczupła, zwinna dziewczyna o nieco rozczochranych czarnych włosach i intensywnie ciemnych oczach warknęła i wbiła nienawistne spojrzenie w obcą. Tamta uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyprostowała zadowolona.
-Proszę, proszę!-zaćwierkała tym samym melodyjnym głosem, ale jakby łagodniejszym i...współczującym?-kogo my tu mamy! Mikeyla! Musze przyznać moja droga, że wyglądasz strasznie-ciągnęła wolnym krokiem przysuwając się w stronę brunetki-ICH towarzystwo ci nie służy, co to to nie. Wychudłaś Miky i włosy ci...hmm...wypłowiały? Do tego ta paskudna brudna barwa oczu! Jesteś głodna? Moje biedactwo, nie mów, że te szmatławce tobie też kazały pić zwierzęcą krew-skrzywiła się z pogardą będąc już zaledwie 3 metry od dziewczyny. Na twarzy młodszej w wampirzyc widziałam wahanie i niepewność-żałuję, że zostawiłam cię na pastwę losu, pozwalając im się do ciebie zbliżyć. Musiałaś bardzo cierpieć kwiatuszku. Powiedz, powiedz mi, bardzo cierpiałaś beze mnie? Jak mnie znalazlaś?
-Twój smród było czuć już z kilku kilometrów w las. Nie bierz mnie na listość, oni są dla mnie dobrzy. Jak rodzina.
-Och! Toż to niedorzeczność!-Clementine zatrzymała się na półtora metra przed siostrą-Wiem, wiem...byłam dla ciebie złą siostrą, wtedy gdy pozwoliłam Ci odejść, po...po tym co Ci straszni ludzie z nim zrobili-Mikeylą wstrząsnął dreszcz-ale teraz chwyciły mnie wyrzuty sumienia. Powiedz mi skarbeńku, jest ci tu dobrze? Chcesz tu zostać?
-Jest naprawdę fajnie. Zostań z nami...chociaż trochę to zobaczysz...oni są bardzo dobrzy-sama nie poznawałam Mikeyli która przede mną stała. Pod wpływem starszej siostry coś się w niej odmieniało. Po raz pierwszy dostrzegłam w niej dziecko.
-Byłabym bardzo szczęśliwa mogąc zostać tu na tydzień czy dwa...
-Renesmee?-Mikeyla po raz pierwszy zwróciła się do mnie.
-Ja...jaasne-odparłam może zbyt głośno. Nie rozumiałam już nic.

środa, 1 maja 2013

180. Niewinni zawsze giną pierwsi

  Gdy tylko Embry, Aveline, Mikeyla i Effy się oddalili otrząsnęłam się i ruszyłam biegiem w stronę rezerwatu. Nie chciałam, żeby tak wyglądało moje życie. Chciałam je spędzić w zgodzie z Jacobem i naszą rodziną. To nie powinno tak wyglądać. Biegłam dalej omijając kolejne drzewa i krzewy, a wiatr rozwiewał mi włosy. Moje nozdrza łapczywie zagarniały zapach trawy i kwiatów. W pewnym momencie, będąc już nieopodal rezerwatu przystanęłam gwałtownie i pociągnęłam nosem ze zdziwieniem. Coś mi się tu nie zgadzało. Do mojego nosa dotarł ostry, intensywny metaliczny zapach. Zapach krwi. Nie była to zwierzęca krew, tylko krew człowieka. Rezerwat...wilkołaki! Emily! Noah! Biegiem rzuciłam się w stronę z której dochodziły bodźce. Nie było to daleko, zaledwie kilometr na północ, pod samym La Push. Po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać na drzewach i ziemi krwiste ślady. W mojej głowie wzbierało się pożądanie, budziły się dzikie wampirze instynkty. I wtedy to zobaczyłam. Na środku polany. Doskoczyłam do niego w trzech susach, ale było już za późno. Nie żył od co najmniej 5 minut. Mimowolnie odetchnęłam, widząc, że ciało mężczyzny nie należy do nikogo z moich bliskich, a nawet do nikogo ze znajomych. Może po prostu raniło go dzikie zwierzę i się wykrwawił. Nie, tego nie zrobiło dzikie zwierze...usłyszałam cichy, nie dosłyszalny dla ludzkiego ucha chrzęst za swoimi plecami, odwróciłam się i odruchowo przyjęłam obronną pozycję. W odległości 4 metrów ode mnie stała postać. Wysoka, smukła kobieta, ubrana w krótką, obcisłą czerwoną sukienkę. Jasne blond włosy falowały delikatnie pod wpływem powiewu wiatru. Nienaturalnie blada postać ścierała starła ostatnią krwistą plamę ze swojego ramienia, po czym powoli podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Jej pełne, intensywnie czerwone usta rozsunęły się w uśmiechu ukazując rzędy śnieżnobiałych zębów i zaostrzone, długie kły. Teraz i ja spojrzałam w jej oczy. Intensywnie szkarłatne.
-Witaj Renesmee-powiedziała cicho pociągającym kobiecym głosem, po czym ruszyła w moją stronę.

czwartek, 25 kwietnia 2013

179. Zrozumieć wilka

   Kiedy tak z zamyśleniem wpatrywałam się w kuchenne okno do pokoju wszedł Embry. Wysoki smukły indianin, mimo upływu lat, cieszył się tą samą cechą co pozostałe wilkołaki - nie starzał się. Spojrzał na mnie unosząc brew i przystanął.
-Emm...Aveline i mała pobiegły pozbierać kwiatki do lasu, stwierdziłem, że to słabe zajęcie dla takiego starego wilka jak ja.
-Jasne, wejdź nie krępuj się. Co u ciebie słychać?
-Kijowo, ale stabilnie. A co tam u was?-powiedział opierając się o blat
-Bywało lepiej-westchnęłam
-Właśnie widziałem Jacoba-powiedział powoli-coś się stało?
-Po prostu ostatnio nie dogadujemy się w kilku sprawach?
-Chodzi o dzieci tak?
Spojrzałam na niego zdziwiona, a on wzruszył ramionami.
-Kiedy jest się w wiczej sforze, nie można zachować myśli dla siebie, nawet jak się o to bardzo stara, tak jak Jake.
-Ach...tak.
-Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia po czyjej stronie miałbym w takiej sytuacji stanąć-mruknął podrzucając jabłko jedną ręką-z jednej, rozumiem Jacoba, marzeniem każdego z nas jest wydanie na świat pięknej gromadki słodkich, tłustych szczeniąt, ale z drugiej...
-Szczenięta z wampirzymi kłami nie są już takie słodkie-dokończyłam
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
-To nie znaczy, że nie mogą wieść normalnego życia. Wystarczy spojrzeć na Dastana i Lily...
-Ale Dastan nie jest naszym dzieckiem i nigdy nie był! Jest po prostu w połowie człowiekiem! Lily kiedy zaszła w ciąże nie była jeszcze wampirem, więc dziewczynki są właściwie ludźmi. To nie to samo.
-Ja i Aveline?
-Ty jesteś wilkołakiem, a Av ma wilkołacze geny. Nawet potrafi zamieniać się w wilka. Wiadomo który gen jest dominujący i czym stałyby się wasze dzieci.
Embry spojrzał na mnie milcząc. Po chwili otworzył usta.
-Po prostu, spróbuj go zrozumieć dobrze?
-Jasne-mruknęłam
Usłyszeliśmy śmiech za oknem. W oczach Embry'ego coś błysnęło, szybko zerknął w stronę okna. To Aveline i Effy wracały, razem z Mikeyl'ą.
-Zostaniesz z nimi? Możesz zaprowadzić je do Edwarda i Belli, albo Carlisle'a. Ja musze coś załatwić.

piątek, 22 lutego 2013

178. Humory i humorki

-To już się robi nudne-westchnął Jacob, spoglądając zmęczonym wzrokiem w stronę szafki z prezerwatywami. No proszę. Nie minął miesiąc a ten już się znudził. Dobrze, że nie miał pojęcia o moich tabletkach inaczej już dawno miałabym przechlapane.
-Nie wiem o czym mówisz-odparłam. Siedzieliśmy przy śniadaniu w naszym domku. Effy bawiła się na dworze z Aveline i Embrym, a Mikeyla włóczyła się po lesie.
-Mam już dość...tego-powiedział stanowczym tonem, odsuwając od siebie pustą szklankę-co się stało? Teraz nie mogę cię nawet tknąć, jeżeli w promieniu 3 metrów nie ma zapasu prezerwatyw.
-Ja po prostu nie chcę znowu być w ciąży.
-Cholera, jak będziesz miała zajść w ciążę, to nawet cały arsenał gumek ci nie pomoże!-warknął
Spojrzałam na niego spode łba.
-Żebyś się nie zdziwił-mruknęłam cicho. Jacob syknął i podniósł się z krzesła.
-Jadę do rezerwatu-rzucił chłodno, zgarnął kluczki ze stołu i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Wszystko to stało się w ułamku sekundy. Zamrugałam kilkukrotnie po czym wciągnęłam powietrze do płuc i również wstałam. Wiosna mocno dawała po sobie znać. Trawa na nowo zzieleniała, pojawiły się pierwsze kwiaty, las odżywał, zwierzęta powoli wyłaziły ze swoich nor. Wyjrzałam przez okno na Effy biegającą po trawie. Nikt nie rozpoznałby w niej Effy sprzed kilku miesięcy. Zmieniła się. Wyglądała już na oko na 4-5 letnią dziewczynkę. Jej ciało wydłużyło się i wyszczuplało, włosy urosły, twarz nieco wysmuklała. Nie rozumiałam, czego Jacob mógł więcej chcieć. Miał dwie cudowne córki, oraz dwójkę adoptowanych dzieci. A mimo to od dłuższego czasu zdawał się być coraz to bardziej na coś obrażony, zły i nadąsany. Przez to uprzykrzał mi życie i to bardzo skutecznie. Miałam dość jego humorów i postanowiłam dotrzeć do źródła jego zachowań. Miałam tylko nadzieję, że wszystko się powiedzie.

sobota, 2 lutego 2013

177. Plan

-Nie miałem z tym nic wspólnego-powiedział Jacob gdy tylko przekroczyliśmy próg naszego domu i były to pierwsze skierowane do mnie słowa, które padły z jego ust od wielu godzin. Spojrzałam na niego zmęczona i westchnęłam ciężko.
-Przecież wiem, zresztą nie narzekam. Nie obchodzi mnie to co sobie Emmett myśli. Niech się tylko powstrzymuje i wygłasza swoje opinie tam gdzie nie ma moich dzieci.
Effy znowu została u Cullenów. Jacob najpierw zmarszczył brwi, ale po chwili spojrzal na mnie nieodgadnionym wzrokiem i zbliżył się o krok.
-Aveline nie ma?
-No nie ma-odparłam
-A Dastana?
-Przecież wiesz ze nie.
-Gdzie jest Mikeyla?
-Wyszła.
-Czy to znaczy ze jesteśmy sami?-zamruczał unosząc lekko brwi i zbliżając się o kolejny krok. Spojrzałam na niego i westchnęłam.
-Boże, Jacob. Czemu ty jesteś takim erotomanem?
Zachichotał.
-To twoja wina. Musisz być taka pociągająca?
-No nie zwalaj na mnie. Daj mi się chociaż przygotować.
-Daje ci 5 minut. Czekam w sypialni-powiedział, po czym zniknął na schodach. Ja najszybciej jak to było  i możliwe pobiegłam do łazienki. Zamknąwszy szczelnie drzwi przysiadłam na krawędzi wanny i zacisnęłam dłonie w pięści. Cholera, pięć minut. Pięć minut żeby wymyślić jak wymyślić, sposób na zapobieganie kolejnej, tragicznej w skutkach ciąży. Jacob owszem zgodził się na prezerwatywy, ale to ciągle za mało, ciągle jest wysokie prawdopodobieństwo że ten środek antykoncepcji...no jasne, czemu wcześniej na to nie wpadłam?!
Jak oparzona zerwałam się z miejsca i doskoczyłam do swojej kosmetyczki. Wyrzuciłam z niej wszystkie kosmetyki i w końcu znalazłam to czego szukałam : niewielkie błękitne pudełeczko. Uniosłam pokrywkę i zobaczyłam mnóstwo małych tabletek. O to chodziło. Bez zastanowienia łyknęłam jedną z nich. Wprawdzie nie jestem pewna, jaki skutek mogą one nieść dla mnie, jako w połowie wampirzycy i jest wysokie prawdopodobnieństwo, że nie zadziała. Trzeba jednak spróbować.