Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 7 października 2012

139. Efekty

    Carlisle pozostawił nas w szpitalu jeszcze na trzy dni, czyli na czas obserwacji. Oczywiście przez ten czas tylko on oraz najbliższa rodzina mogli oglądać małą. Nie chciałabym zobaczyć miny doktora Fox'a, gdy po kilku dniach mała zaczęła samodzielnie siadać i raczkować. Tak więc zręcznie wymigaliśmy się tym, że ma jakiegoś wirusa i lepiej się do niej nie zbliżać. Effy z każdym dniem stawała się coraz śliczniejsza. Jej główkę zdobiły teraz ciemnobrązowe włosy. Prawdopodobnie efekt zmieszania czarnych włosów Jacoba i moich kasztanowych. Nie były to jednak tak jak w moim przypadku włosy kręcone, ale delikatnie falowane.
    Razem z Jacobem i małą wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu Cullen'ów. Ponieważ cały personel szpitala żył w przekonaniu, że dziecko jest ciężko chore, ani jej rodzeństwo, ani wujkowie, ciotki i reszta rodziny nie mogli złożyć jej wizyty. Teraz z niecierpliwością czekali na ujrzenie nowego jej nowego członka. Poza tym, dobiegły nas słuchy, o słabym stanie Lily. Dziecko nie było zbyt delikatne: gryzło, łamało kości, uszkadzało mięśnie i stawy, bez żadnej litości. Zdawało się mieć siłę trzech dorosłych osób. A Lily jako człowiek była jeszcze bardzo krucha i słaba, więc ból zapewne był dla niej nie do wytrzymania. Stefan, Vladimir i Blaise którzy postanowili zabawiać przy nas na dłużej, dziwili się widząc jaką miłość wyraża ta "nędzna ludzka istota" w stosunku do organizmu który usilnie próbuje pozbawić ją życia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz