Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 7 października 2012

137. Dziedzic

   Podniosłam się z łóżka i spróbowałam wstać, ale przypomniałam sobie o centylionie rurek powbijanych w moją skórę. Westchnęłam i raz po raz zaczęłam je wyciągać.
-Czy to na pewno rozsądne?-spytał Jacob
-Czemu nie-bąknęłam.
Do sali wbiegła Bella i Edward. Spojrzeli na mnie i zrobili takie miny jakby właśnie ujrzeli archanioła Gabriela we własnej osobie.
-Renesmee!
-No, a któż by inny.
-Myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Uwierzcie mi, że ja też.
-Co robisz?
-Idę zobaczyć moje dziecko.
-Chyba sobie żartujesz nie wolno ci!
-Przez ostatnie dwie godziny dwadzieścia sześć byłam martwa, teraz wszystko mi wolno.
No bo co kurde, ledwo człowiek ożył i już ma leżeć z jakimś aluminium w ręce.
-Renesmee-usłyszałam głos. To był Carlisle, a razem z nim jakiś bardzo młody lekarz. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się-Przestań wyciągać sobie igły z rąk i kładź się. To jest doktor Kyle Fox. Psycholog dziecięcy. Właściwie prawie pediatra.
-Jeśli można zapytać, do czego potrzebny mi psycholog dziecięcy?
-Jak już stwierdziłem, pan doktor bardzo dobrze zna się na pediatrii, a jak przypuszczam od niedawna masz dziecko.
-Z całym szacunkiem-wtrąciła się Bella-ale sądzę, że ten szpital ma pediatrów z pełnym wykształceniem, a nie tylko częściowym.
-Owszem, jednego na urlopie-powiedział Carlisle sucho-a teraz jeżeli można, Bello, Edwardzie myślę, że wypadałoby pokazać rodzicom ich dziecko. Nessie, Jake chodźcie za nami.
Pan Fox, Carlisle, ja(ha, udało mi się wyjąć te rurki) i Jacob przeszliśmy przez drzwi w ścianie do pewnego dziwnego pokoju. Ściany były tu częściowo szklane i wszędzie dookoła stały inkubatory z małymi dziećmi w środku. Po sali krzątały się pielęgniarki i zaniepokojeni rodzice. Carlisle rozejrzał się, zajrzał w karty kilku małych pacjentów, aż w końcu zatrzymał się przy urządzeniu w kącie pokoju i wydobył z niego opatulone w różowy kocyk zawiniątko.
-Poznajcie swoją córeczkę-powiedział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz