Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

sobota, 6 października 2012

135. Puls

    Nieznośny ból targnął moim ciałem i przywrócił mnie do życia. Syknęłam głośno. Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym, a w okół unosi się zapach mięty i gumy. Ktoś przy moim lewym uchu odetchnął głośno.
-Jest puls-mruknął.
-Coś się stało?-spytał drugi, kobiecy głos
-Żyje. Znalazłem puls. Biegnij powiedzieć Edwardowi, Belli no i Jacobowi, pewnie strasznie się zamartwiają.
Otworzyłam oczy. Leżałam w białym pokoju, z mnóstwem różnych dziwnych narzędzi i urządzeń. Obok Carlisle w białym lekarskim fartuchu uśmiechał się do mnie miło. Chciałam poruszyć ręką, ale poczułam ukłucie i spostrzegłam ,że w moim ciele tkwi dużo różnych dziwnych rurek.
-Czy to konieczne?-spytałam
-Jak najbardziej. Jak się czujesz?
-Chyba dobrze, ale gdzie ja jestem?
-W szpitalu.
-Co? Dlaczego?
-Chociażby dlatego, że przestałaś oddychać, straciłaś puls ,a mój domowy sprzęt nie pozwala na profesjonalną pomoc. Więc przenieśliśmy cię tu.
-Długo mnie nie było.
-Dwie godziny i dwadzieścia sześć minut-stwierdził doktor patrząc na zegarek.
-Byłam martwa przez ponad dwie godziny?
-Skoro tak to ujmujesz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz