Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

piątek, 4 listopada 2011

3. Dzień jak codzień

  Nie minęło więcej niż 10 minut, a skręciliśmy w boczną alejkę ,prowadzącą do domu dziadka Carlisle i babci Esme Cullenów.
-Tylko żeby nie było ,że nie ostrzegaliśmy cię przed Alice. Kiedy ktoś da jej władzę przy organizowaniu przyjęcia zdarza jej się przesadzić- powiedział Edward, a Bella pokiwała głową
-Dam radę- mruknęłam
Już po chwili wjechaliśmy na rozległą leśną polanę, pośrodku której stał duży dom. Po chwili gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku zobaczyłam, że na rzecz przyjęcia urodzinowego, drzewa wokół polany zostały oświetlone małymi lampkami, a cały dom wraz z altanką znajdującą się z tyłu za domem, przyozdobione zostały fioletowymi fiołkami i białymi konwaliami. Widok całej kompozycji zapierał dech w piersi. Przynajmniej tym którzy oddychali. Zobaczyłam ,że przed domem, oprócz samochodu Esme i Carlisle ,stał zaparkowany również radiowóz Charliego, wóz Emmeta i Rosie, oraz auto Alice i Jaspera. Zaparkowaliśmy równolegle do pojazdu Charliego i wyszliśmy na świeże powietrze. Jacob chwycił mnie ostrożnie za rękę i razem z rodzicami przeszliśmy na werandę. Jake zapukał cicho. Po chwili usłyszeliśmy cichy szelest i drzwi otworzyły się, ale za nimi nie zobaczyłam nikogo. Weszliśmy do środka. Edward westchnął. Po chwili rozległ się głośny krzyk i znikąd pojawił się wokół mnie tłum ludzi.
-Wszystkiego najlepszego Nessie!- zawołała Alice ,która nie wiadomo jak nagle znalazła się tuż przy mnie i już przyciskała mnie sobie do piersi
-Dziękuję- wymamrotałam starając się szeroko uśmiechać
Po chwili do roześmianej Alice dołączył również Jasper, a po chwili również Emmet i Rosalie przyszli złożyć mi życzenia. Charlie, Carlisle, Esme przyszli chwilę po nich, a na końcu kolejki ustawili się również Edward i Bella z Jacobem ,żeby ponownie złożyć mi życzenia. Dom udekorowany był podobnie jak ogród. Salon ozdobiony był fiołkami i konwaliami, które idealnie pasowały do białych mebli i fioletowych dodatków. Na stole do kawy stojącym w centrum pomieszczenia leżał okazały stos prezentów, oraz co z racji tego ,że wampiry nie żywią się ludzkim jedzeniem mnie zdziwiło- tort. Pomyślałam ,że to pewnie specjalnie dla Charliego. I znając życie również dla mnie. Zanim Esme przytuliła mnie obrzucając mnie życzeniami, zdążyłam zobaczyć ,że wśród paczek ,znajduje się zawiniątko owinięte tym samym charakterystycznym papierem w kolorowe baloniki, co pozostawiony przeze mnie w domu album ze zdjęciami.
  Alice szybko złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą do stołu. Na początku lekko zażenowana musiałam zdmuchnąć 4 świeczki na torcie. Na widok mojej miny Jacob wyglądał tak, jakby powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Z przyklejonym do twarzy słodkim uśmiechem zjadłam kawałek tortu. Charlie chętnie spałaszował swoją porcję, a reszta rodziny również dzielnie skonsumowała po małym kawałku, choć wydawało mi się ,że w pewnym momencie twarz Emmeta wykrzywiło obrzydzenie. Wszyscy zaśpiewali mi głośne "Sto lat", wspaniałomyślnie zamieniając przy tym słowa piosenki, tak że zamiast "sto lat" śpiewano "tysiąc lat". Koniec tego koncertu melodyjnych głosów i ryków Charliego, został przez Alice zaakcentowany wybuchem bomby confetti i głośnym okrzykiem radości.
-Kto tu wpuścił tą wariatkę-mruknął cicho Emmet, zdejmując z siebie kawałki kolorowego papieru. Charlie natomiast był zachwycony. Widać świetnie się bawił. Bardzo podniosło mnie to na duchu, bo spodziewałam się ,że człowiek na wampirzym party to niezbyt dobry pomysł. Jednak kiedy zobaczyłam jak ukazuje zęby w szerokim uśmiechu, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. "Ta wariatka" jak to powiedział Emmet zaczęła natomiast wpychać mi w ręce prezenty przestępując przy tym z nogi na nogę .Podała mi paczkę owiniętą srebrnym papierem.
-To ode mnie i od Jazz'a. Mamy nadzieje ,że ci się spodoba- zaświergotała radośnie
Z łatwością pozbyłam się srebrnego papieru z paczki. Ujrzałam duże przezroczyste pudło , zrzuciłam pokrywkę i wyjęłam z niego śliczną czerwoną sukienkę balową oraz 2 bilety do teatru, na "Romea i Julię". Pisnęłam z zadowolenia i z czułością objęłam Alice.
-Dziękuję ciociu-szepnęłam-dziękuję wujku.-dodałam zwracając się do Jaspera ,który rozpromieniał
-Drobiazg- mruknął. Tymczasem Alice rzuciła mi w dłonie prezent w którym rozpoznałam kolorowy papier Charliego.
-Ekhm...-odchrząknął- to od Renee. Przysłała dziś rano i przepraszała ,że nie mogła przyjechać. Składa Ci życzenia.
-Dziękuje-odrzekłam po czym otworzyłam pakunek. Z plątaniny kolorowych wstążek i kokard zdołałam wydobyć podręczny zestaw kosmetyków. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wiedziałam, że w najbliższym czasie raczej nie będę z nich korzystać, ale mimo to bardzo się ucieszyłam widząc ten prezent. Przez moje dłonie przeleciał jeszcze pierścionek z białego złota z okazałym rubinem od Esme i Carlisle , pozłacana pozytywka od Emmeta i Rosie ,oraz płyta z muzyką i kolczyki z białego złota od rodziców.
-To...eh...moje piosenki- wymamrotał tata i widocznie mu ulżyło gdy odpowiedziałam mu uśmiechem.
Wszystkie te prezenty były tak drogie. Nie lubiłam godzić się z myślą ,że moi krewni są gotowi wydawać fortunę na moje szczęście. Widząc te wszystkie cudowne rzeczy, możliwe ,że ciężko uwierzyć ,że prezentem dzięki któremu moje serce zabiło szybciej, było kamienne serduszko wyrzeźbione własnoręcznie przez Jacoba.
  Po całym domu rozniósł się dźwięk muzyki klasycznej. Wszyscy goście podzielili się na 2-3 osobowe grupki wkręcając się nawzajem w rozmowę.
-Reneesme?-zapytała szeptem Bella-możemy porozmawiać?
Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam ,że mama wyłączyła się z rozmowy z Charliem, Esme i Carlisle ,żeby móc porozmawiać ze mną.
-Jasne.-mruknęłam i wyszłyśmy na zewnątrz. Przechadzałyśmy się powoli wzdłuż granicy lasu. Lekki wietrzyk rozwiewał mi włosy.
-Widzisz-zaczęła Bella-Minęły już 4 lata od kiedy przyszłaś na świat. A ja wciąż czuję jakbym cię do końca nie znała.
-Mamo, znasz mnie. Ja też cię znam. Od zawsze. Pamiętasz?
-Oczywiście kochanie. Pamiętam . Zaszłam w ciążę na kilka dni po ślubie z Edwardem. Nie wyobrażasz sobie jaka byłam przerażona, gdy dowiedziałam się o ciąży. Noszenie Cię w sobie sprawiało mi wielki ból. Cierpiałam. Jednak gdy nieświadomie mnie raniłaś ,czułam jak moja miłość do ciebie rośnie. Samej chwili porodu nie pamiętam dobrze.  Pamiętam twoje oczy ,takie duże, okrągłe i pamiętam Edwarda trzymającego w ręce strzykawkę z jadem. Więcej nie pamiętam. Dwa dni później byłam już jedną z nich. Nie mogłam się do ciebie zbliżyć w obawie o twoje życie. Ale słyszałam twoje serce. Wzywało mnie cicho. Najpierw udałam się na polowanie. A kiedy w końcu udało mi się cię poznać, przytulić-na naszej drodze stanął Jacob. Byłam taka wściekła -wpoił sobie ciebie!Moją córeczkę! W chwili gdy nazwał cię Nessie...
-Mamo rozumiem.-powiedziałam-nie musisz obrażać Jake, żeby podkreślić jak bardzo cię zdenerwował.
-Przepraszam Renesmee
-Nic nie szkodzi.
-Ale Nessie. Nie chcę...nie zrozum mnie źle, ale nie chcę żebyś popełniła jakiś błąd. Jesteś jeszcze taka młoda, to że Jake wpoił sobie ciebie nie znaczy ,że musisz mu się podporządkowywać.
-Mamo proszę.-jęknęłam, ale przyszedł mi do głowy pewien pomysł- mamo dotknij mnie. Pokarzę ci coś. Może to ci ułatwi wiele spraw.
Bella posłusznie wyciągnęła rękę i musnęła nią mój policzek. Pomyślałam o chwilach spędzonych z Jakobem. Najpierw była to tylko myśl, ale już po ułamku chwili przeobraziła się w całą scenę...kiedy miałam jeszcze ciało małego dziecka i bawiłam się z Jacobem w lesie...potem gdy już starsza jeździłam po plaży na grzbiecie rdzawobrązowego wilka...jak szeptał mi że mnie kocha...jak spał na leśnej polanie wypowiadając przez sen raz po raz moje imię...jak całował mnie czule po raz pierwszy...jak śmieliśmy się razem...jak wręczał mi kamienne serce, aż w końcu scenę odbywającą się dziś rano na polanie. W końcu odsunęłam jej dłoń od mojego policzka i spojrzałam w jej zamyślone oczy.
-Tak-mruknęła-wy się chyba naprawdę kochacie.
Zaśmiałam się krótko.
-Kochanie, usłyszałam fragment waszej dzisiejszej rozmowy w lesie. Nie chcę nic mówić, ale ty masz 4 lata! Wiem ,że nie miałaś z mojej strony za dobrego przykładu-w końcu urodziłam cię w wieku 18 lat, ale...
-Kocham go. A poza tym jestem wampirem. My nie liczymy czasu.
-Tak właściwie to jesteś po połowie człowiekiem. Nie wiadomo czy nie mogłabyś zajść w ciążę. Ja też się tego nie spodziewałam. I co? Jesteś tu! Pomyśl. Dziecko wampira i człowieka to jedno, a co jeżeli wyżej wymienione dziecko ,miałoby wydać na świat potomków wilkołaka?
-Oj mamo. Na razie nie chcę o tym myśleć. Zresztą pewnie musisz obgadać to z tatą. Założę się ,że nas podsłuchiwał. Lepiej wracajmy
-Nie ma sprawy- mruknęła i ruszyłyśmy w stronę domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz