Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

sobota, 5 listopada 2011

4. Miłość wokół nas.

  Świt nadszedł zdecydowanie za szybko. Wydarzenia wczorajszego dnia przeleciały mi przed oczami niczym film: Rozmowa z Charliem. Jacob. Przyjęcie urodzinowe. Jacob. Powrót do domu. Jacob.
-I jak tam księżniczko, wyspałaś się?-usłyszałam znajomy głos. Zerwałam się szybko do pozycji siedzącej i otworzyłam oczy. Jake siedział naprzeciw mnie obracając w palcach coś co przypominało krążek. Po chwili zrozumiałam ,że to pierścionek od dziadków.
-Bardzo ładny- powiedział wesoło po czym odłożył go do pudełeczka i znów na mnie spojrzał-To jak się spało?
-Długo tu siedzisz?-spytałam wciąż zaspana
-Przyszedłem godzinę temu. No może dwie.
-O rety, Jake mogłeś mnie obudzić, a nie siedzieć tu sam i się nudzić.
-Oj tam, miałem ładne widoki-powiedział puszczając do mnie perskie oko
Wywróciłam oczami. I spojrzałam na stosik prezentów leżący przy łóżku.
-Ciekawe co dostanę na osiemnastkę-mruknęłam
-Ach tak!-zawołał jakby nagle przypomniał sobie coś oczywistego, sięgnął do stosu i wyciągnął z niego dwie małe karteczki-bilety do teatru. Są na tą sobotę.
-Już na tą? Poczekaj chwilę...-zwlokłam się z łóżka- dziś jest wtorek jeśli się nie mylę...
-Mylisz się. Wtorek był wczoraj, a dzisiaj jest środa.
-Ech...-jęknęłam i usiadłam na łóżku ,tym razem koło Jacoba-Masz może ochotę ze mną pójść? No wiesz, do teatru.
-Hmm...pomyślmy. Wilkołak w teatrze. Bomba!
Uśmiechnęłam się lekko. A po chwili spoważniałam.
-Jacob, czy rodzice wiedzą ,że tu jesteś?
-Wszedłem przez balkon, ale sądzę, że Edward i Bella wyczuli mój zapach na kilometr. Pewnie nie chcą nam przeszkadzać- przez jego twarz przeleciał uśmiech
-Albo mają swoje sprawy- mruknęłam ,a tym razem Jake wybuchnął gromkim śmiechem ,który tak kochałam-No co. W końcu są młodym małżeństwem.
-A my za to jesteśmy młodym nie-małżeństwem.-zamruczał obejmując mnie i przyciągając do siebie. Wargami musnął delikatnie moje wargi, po czym cofnął głowę jakby się zawahał, po czym wtopił się w moje usta. Zrzuciłam go na ziemię ,śmiejąc się głośno razem z nim, położyłam się na niego przygniatając go ciężarem swojego ciała. Oczywiście był tak silny ,że nie robiło to na nim wrażenia. Wplótł palce w moje włosy. Nasze serca zaczęły bić szybko, poczułam ,że mój oddech robi się coraz bardziej nierównomierny. Ręką, którą nie przeczesywał moich loków objął mnie od tyłu w pasie, co jakiś czas przesuwając ją wyżej, w stronę szyi. Na chwilę zaprzestał pocałunkom i zaśmiał się.
-To niemożliwe jak na mnie działasz- zamruczał po czym wrócił do pieszczot. Leżeliśmy tak...hmm...trudno określić ile ,bo czas się dla mnie zatrzymał, ale wydaje mi się ,że było to zdecydowanie za krótko. Nagle usłyszeliśmy ciche chrząknięcie. Odruchowo obróciłam głowę w kierunku drzwi. Były otwarte, a stał w nich Edward. Szybko podciągnęłam się na rękach i usiadłam na podłodze koło Jake'a.
-Się puka- bąknęłam i poczułam ,że na moją twarz napływa rumieniec.
-Przepraszam, ale byliście tak głośno ,że trudno było wytrzymać, więc musieliśmy zainterweniować-uśmiechnął się lekko. No tak. Zapomniałam ,że mam do czynienia z wampirami ,które słyszą wszystko na kilka kilometrów. Do tego ojciec pewnie czytał Jacobowi w myślach. Teraz to już po prostu spłonęłam rumieńcem. Obok Edwarda stanęła Bella. Zobaczyłam ,że się uśmiecha. W jej oczach było coś na kształt rozbawienia, choć wydawało mi się, że kiedy na nas spojrzała w jej oczach na chwilę zapłonął czysty gniew.
-Jacob, może zjadłbyś śniadanie?- zapytała uprzejmie
-Nie dzięki. Nie chce się narzucać- powiedział Jacob- zresztą, już jadłem.
-Ach tak.- mruknął Edward
-Idziemy w sobotę wieczorem do teatru- powiedziałam głośno, niemal krzyknęłam starając się rozpaczliwie zmienić temat
-Och, to cudownie!- ucieszyła się mama
-Będziecie mieli cały wieczór dla siebie. Całą noc zresztą też- zauważyłam ,że ojciec unosi brew- przenocuje w La Push.-wyrzuciłam szybko. Wiedziałam ,że przez mój pobyt w La Push Edward nie będzie mógł podsłuchiwać myśli Jacoba i uśmiechnęłam się na samą myśl o tym.
-Nie ma sprawy- powiedziała Bella z entuzjazmem- Edward?
Dostrzegłam w oczach ojca mieszaninę strachu, zwątpienia, bólu i przerażenia. Kiwnął jednak głową i rzucił ostrzegawcze spojrzenia Jacobowi.
-Tylko pamiętaj- powiedział do niego- Jeżeli zrobisz krzywdę mojej córce...
-Tato!-jęknęłam-proszę cię, wiem co robię!
-Jasne-mruknął i wyszedł z pokoju. Bella rzuciła nam zatroskane spojrzenie i wypłynęła za nim. Westchnęłam i wstałam kierując się w stronę drzwi do szafy. Rozsunęłam je i ukazała mi się garderoba, wielkości mojej sypialni-dzieło Alice. Mieliśmy jeszcze jedną taką garderobę  ,tyle że tamta należała do rodziców. Odszukałam parę jeansów i granatową bluzkę . Włożyłam je na siebie w pośpiechu.
-Jacob!-wrzasnęłam ,a on wpadł do garderoby jak dziki
-Co się stało?
-Przecież ja muszę iść do szkoły! Która godzina?
-Po ósmej.
-O nie!-jęknęłam. Wydobyłam z szafki kluczyki do czarnego vana.-Proszę, podwieź mnie, ja sama jeszcze nie mogę jeździć. Idź już do samochodu zaraz przyjdę.
-Dobra, ale czy troskliwy tatuś nie wkurzy się jak zobaczysz ,że wzięłaś jego auto?
-Nie martw się. Nie będzie zły. No już leć!
Teatralnie wywrócił oczami i wyskoczył przez okno. Chwyciłam leżącą na podłodze torbę i rzuciłam się za nim. Gdy wylądowałam miękko na trawniku, zobaczyłam ,że Bella patrzy na mnie z okna. Kiwnęła głową i pomachała na pożegnanie. Wskoczyłam do samochodu. Jacob uśmiechnął się do mnie, silnik zamruczał i samochód ruszył. Jechaliśmy chwilę w milczeniu. Nie minęło pięć minut, jak Jacob wybuchnął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Co jest?
-Nic, nic. Nie mogę uwierzyć jaki ty masz wpływ na ludzi. Działasz jak narkotyk! Na mnie, na rodziców, na całą rodzinę, znajomych i obcych. Jak ty to robisz?
-Wrodzony talent-mruknęłam ,a po chwili się ożywiłam- Co masz na myśli mówiąc ,że działam na narkotyk?
-Uzależniasz-powiedział z uśmiechem
-Ha ha ha. Czyli przypadkowi przechodnie, którzy mnie spotkają od razu się ode mnie uzależniają. Tak?
-No nie widzisz jak na ciebie patrzą?
-Nie. A ty?
-Tak. Szczególnie faceci- bąknął.
-Zazdrosny?-zapytałam rozbawiona
-Oczywiście.
-Nie masz o co. Kocham tylko ciebie.- powiedziałam z czułością kiedy samochód zatrzymał się na szkolnym parkingu.- przyjedziesz po mnie później?
-Nie ma sprawy. Powodzenia księżniczko.
-Nie mów tak do mnie-mruknęłam składając na jego ustach pocałunek po czym zatrzasnęłam drzwi. Popędziłam w kierunku sali matematycznej. Lekcja jak zawsze była nudna. Nauczyciel strasznie smęcił. Szkoda gadać. Biologia również nie była zbytnio interesująca. Dopiero nauczycielka wuefu zmusiła mnie do pobudki. Jeżeli chodzi o lekcje wychowania fizycznego, nigdy nie widziałam z tym problemu. Moje wampirze umiejętności pozwalały mi bez trudu zdawać wszystkie sprawdziany. Denerwowały mnie tylko pożądliwe spojrzenia uczniów trzeciej klasy. Oczywiście ja sama byłam pierwszoklasistką. Mimo tego ,że miałam dopiero 4 lata, wyglądałam dużo starzej. Dzięki badaniom doktora Carlisle wiedziałam ,że już niedługo przestanę dojrzewać fizycznie. Zatrzymam się na wieku około 18 lat, czyli miałam dojrzeć fizycznie tylko o dwa lata. Ułatwiało mi to w bezpiecznym ukończeniu liceum. Rozum też nie był moją słabą stroną. Pod koniec lekcji wróciłam na szkolny parking, gdzie zastałam już czerwony sportowy samochód Jake'a. Ochoczo wsiadłam do samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz