Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 9 września 2012

119. Poruszenie w trawie.

    Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez korony drzew. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dokoła. Dopiero gdy zobaczyłam otaczające mnie gęste krzewy, a ziemia była nieco wilgotna jeszcze po wczorajszym deszczu, przypomniałam sobie gdzie jestem. No tak. Anglia. Już miałam zamiar się podnieść, gdy usłyszałam cichy szum za swoimi plecami, odwróciłam się, ale ujrzałam tylko kolejne drzewa. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam by poszukać jakiegoś źródła wody. Nie musiałam wędrować zbyt długo, bo już po 2 kilometrach znalazłam wąski strumyk, a w nim czysta woda. Napiłam się i umyłam, po czym zastanowiłam co zrobić dalej. Głód trochę mi doskwierał, ale nie na tyle, by urządzić polowanie. Postanowiłam więc ,że ruszę w dalszą podróż do środkowej Anglii w okolice Londynu. Nie czekając na nic dłużej wyruszyłam. Starałam się omijać miasta i wsie, by nie wzbudzać paniki. Zajmowało mi to więc znacznie więcej czasu, bo zdarzało się ,że by ominąć jakąś większą miejscowość musiałam okrążać ją tracąc godziny na ponowne odnalezienie drogi. Rzeki i jeziora nie stanowiły problemu, gdyż łatwo można było je przeskoczyć, a w wypadku gdy były za szerokie - przepłynąć, wspinałam się na góry, omijałam drzewa. Krótko mówiąc sporo do robienia.
    W okolice Londynu dotarłam dopiero dwa dni później w południe. Na nieszczęście trafiła mi się po drodze bardzo duża sieć wielkich miast, tak ,że prawie sam jeden dzień spędziłam na ich wymijaniu. Gdy wreszcie się zatrzymałam opadłam na ziemię i siedziałam tak bez ruchu dobre kilkadziesiąt minut. Długo mi zajęło gdy ponownie znalazłam tym razem nie cały las, a samo jedno, widocznie wiekowe - ponieważ potężnych rozmiarów - drzewo. Znajdowałam się na całkowitym odludziu. Otoczona ogromnymi polami kukurydzy, najbliższy dom mieścił się dopiero ok 20 kilometrów stąd. Mogłam więc spędzić tu chwilę, po czym poszukać leśnego schronienia na dłużej. Spędziłam tu więc całe popołudnie. Nic nie zmąciło moje spokoju. Kilka razy zdawało mi się, że widzę poruszenie w kukurydzach, ale nic ani nikt się nie pojawił więc uznałam to za zwidy.
    O godzinie 16 wbiegłam do miejscowego lasu i zatrzymałam się na rozległej polance. Tam oto przystanęłam i zaczęłam się zastanawiać co będzie dalej, gdy nagle ponownie usłyszałam znajomy szelest. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam wyraźnie poruszone liście. Nastawiłam uszu i przykucnęłam gotowa do ataku. Kolejny szelest i coś w rodzaju skrobania. Rozejrzałam się czujnie dokoła i w tym momencie coś skoczyło na mnie i z ogromną siłą powaliło mnie na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz