Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

sobota, 17 listopada 2012

146. Citroen C4

   Powrzucałam karty pacjentów do odpowiednich szuflad i zamknęłam je z cichym trzaskiem. Koleiny dzień w pracy dobiegł końca. Zrzuciłam z siebie fatruch i powiesiłam go na haczyku, a w tym samym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi.
-Proszę!-zawołałam
Drzwi uchyliły się i do środka wszedł Kyle Fox. Pracowałam tu od miesiąca i widywałam go niemal każdego dnia. W sumie go lubiłam i zaprzyjaźniłam się z nim. Kyle był wysokim dość szczupłym mężczyzną, jednak nie oznaczało to, że brakowało mu muskulatury - nie był to co prawda Emmett, ale nie można było powiedzieć ,że nie ma mięśni. Miał proste, nieco zmieżwione włosy, koloru złotego brązu i ładne piwne oczy. Uśmiechnął się miło.
-Cześć. Już po pracy?-spytał
-Tak-odwzajemniłam uśmiech-a ty?
-Też. Chciałem tylko zapytać, czy masz dzisiaj jakiś środek transportu?
Zastanowiłam się.
-Nie, tak właśniwie to nie. A co?
-Wobec tego, może pozwolisz mi się odwieść?
-Och Kyle, byłabym ci bardzo wdzięczna, dziękuję.
-Nie ma sprawy, czekam w samochodzie.
-Dziękuję, zaraz przyjdę.
Uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł. Ja narzuciłam na siebie cienką skórzaną kurtkę, chwyciłam torebkę i również opuściłam gabinet. Tak jak obiecał, Kyle czekał w swoim srebrnym Citroenie C4 zaparkowanym przed samym wejściem do szpitala. Wsiadłam do samochodu po stronie pilota. Kyle przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z parkingu.
-Jeszcze raz dziękuję-powiedziałam-akurat dzisiaj zostawiłam samochód w domu.
-Jeszcze raz nie ma za co-odparł-ktoś cię przywiózł?
-Tak, mój mąż.
-Ach tak. Co u twoich dzieci? Poczekaj...Aveline i Effy?
-Trafiłeś. Dobrze.
-A u tych adoptowanych...hmm...
-Dastan i Mikeyla. Też dobrze.
-Cieszę się.
-Skręć tutaj.
Na chwilę zapadła cisza.
-To tutaj.
Zatrzymaliśmy się przed naszym domem.
-Ładnie tu.
-Dzięki. Może wejdziesz na chwilę?
-Nie, jest już późno nie chcę obudzić małej.
-Na pewno?
-Na pewno. Do zobaczenia w poniedziałek.
-Cześć.
Na pożegnanie cmoknęłam go przelotnie w policzek i wyskoczyłam z samochodu. Nim się obejrzałam już zniknął wśród drzew.

1 komentarz: