Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 25 listopada 2012

172. Winna

   Bałam się otworzyć oczu. Wiedziałam co mnie czeka. Dawka narkozy musiała być niewystarczająco duża, bo słyszałam prawie każde słowo.
-Co jest Carlisle?-spytał Edward, zaraz po tym jak zamknęłam oczy.
-Łożysko się odkleiło.
-Bella-wymamrotał mimowolnie tata
-Dokładnie.
-Czy to znaczy...-włączył się Jake
-Najprawdopodobniej, ale jest szansa. Edward choć tu i pomóż, trzeba ciąć.
Poczułam lekkie łaskotanie w okolicach brzucha i po pokoju rozszedł się zapach krwi. Minęło kilka niekończących się minut. Morfina rozeszła się na tyle dobrze, że nic już nie czułam.
-Przykro mi-powiedział Carlisle. Więcej już nie chciałam słyszeć.
    Teraz bałam się otworzyć oczu. Chciałam wierzyć, że to co się przed chwilą wydarzyło było tylko snem, straszliwym koszmarem. Moje dziecko. Dziecko do którego nawet nie zdążyłam się przyzwyczaić, które trudno było mi nazywać moim. Dziecko które kochałam. Nie było go już. Starałam się o tym nie myśleć, ale podświadomie myślałam o tym słowie, jedno słowo, które raniło mnie jak sztylety...moja córeczka. Moja Jane. Ból przeszył moje ciało. Moja dziecina nie żyła. Nie wiedziałam nawet czy to był chłopiec, czy dziewczynka, ale wyobrażałam ją sobie jak dziewczynkę. Śliczną dziecinę, o śniadej cerze, czarnych lokach i  czekoladowych oczach. Skrzywiłam się mimowolnie. Już raz straciłam dziecko. Teraz po raz drugi. Jane i Inez. Dzieci które nigdy miały nie zobaczyć świata, które nigdy miały nie powiedzieć do mnie "mamo", których serduszka miały nigdy nie bić...W końcu otworzyłam oczy...pierwszy co zobaczyłam to Carlisle.
-Przykro mi-powtórzył-była za mała-a więc jednak to była ona. Jane...-nie zdążyła się jeszcze dobrze rozwinąć, nie potrafiła samodzielnie żyć, nie miała szans.
-To nie jest niczyja wina-powiedziałam cicho załamującym się głosem
-Carlisle-odezwał się Edward. Siedział na kanapie obok bladego Jacoba-jak to się stało, że Renesmee poroniła-sztylet przebił mi bok-już dwoje dzieci-teraz pierś-a dwoje udało jej się urodzić?
-Cóż, sądzę, że to wina jej genów. W połowie jest wampirzycą, a w połowie człowiekiem. To znaczy, że jej ciało...hmm...może po prostu odrzucać niektóre ciąże, tak jakby była wampirem. Rose nie może zajść w ciąże, bo jej organizm nie funkcjonuje tak jak u ludzkiej kobiety. A u Nessie w połowie tak. To znaczy, że może dojść do zapłodnienia, ale, gdy płód przejmie wampirza część organizmu, po prostu się nie przyjmie i umrze.
Rozpalone do białości żelazne pręty przykuły moje serce. Nie. To nie była niczyja wina. Moje dzieci nie umierały bez powodu. To była moja wina. To ja je zabijałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz