Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

piątek, 23 listopada 2012

164. Potwierdzenie

-Gdzie Dastan, Lily i dziewczynki?-spytał Jacob. Leżałam w gabinecie u Carlsile'a, trzeba przyznać mocno poirytowana. Wpatrywałam się w sufit z zaciśniętymi zębami i pięściami. Mój mąż beztrosko gawędził z doktorem, kiedy ten mnie badał.
-Przepraszali, że nie zdążyli się z wami pożegnać, ale to było spontaniczne. Wyjechali na jakiś czas do Denali, Tanya, Kate i Garrett oraz Eleazar i Carmen na nich czekali, a ,że Rumuni na jakiś czas są nieobecni, więc nadarzyła się taka okazja...
-Ach tak. Dobrze im to zrobi.
-A co u Aveline?
-Też ok. Podobno razem z Embry'm zaczęli już planować ślub...
Gawędzili sobie radośnie o jakiś błahostkach i aż mi się niedobrze robiło jak tego słuchałam. Musiałam mieć teraz minę obrażonego dziecka, bo Jacob zdawał się być niezwykle rozbawiony gdy na mnie spoglądał. Z parteru dobiegł mnie dźwięczny śmiech Effy, bawiącej się z Alice.
-Cóż, sprawa wydaje się być w miarę jasna-powiedział po chwili Carlisle-wszystko wskazuje na to, że możemy się spodziewać kolejnego Black'a. Spróbuję przeprowadzić USG.
Jacob uśmiechnął się do mnie zza pleców Carlisle. Spojrzałam na niego spode łba i ściągnęłam bluzkę, pozostając tylko w biustonoszu, po czym z powrotem się położyłam. Jake zmierzył mnie wzrokiem, po czym wpatrzył się w szafkę w kącie pokoju z głupim uśmiechem na twarzy. W tym czasie Carlisle przysunął bliżej mnie sprzęt.
-Jacob, chodź tu, pomożesz mi-oznajmił-ja muszę iść na chwilę na dół, za chwilę wrócę. Masz-rzucił mu coś-wiesz co robić-dodał i wyszedł.
Jake otworzył niezidentyfikowany przedmiot, który okazał się być tubką z żelem.
-No już, nie patrz tak na mnie-poprosił nie zmywając z twarzy perfidnego uśmieszku, za to wylewając sobie żel na rękę i przykładając mi ją do brzucha. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Co cię tak cieszy?-warknęłam. Pochylił się nade mną i wpatrzył mi się w oczy, nie przestając powolnymi okrężnymi ruchami rozsmarowywać mi maści na nieco wypukłym brzuchu.
-Nic. Po prostu wyglądasz tak uroczo jak jesteś na mnie zła.
-Ja nie jestem zła tylko WŚCIEKŁA.
-Może i lepiej-pochylił się jeszcze niżej i zaczął mnie całować. Zamieniłam się, w twardy głaz, gdy rozwarł językiem moje usta, próbując wykrzesać ze mnie choć odrobinę namiętności. W końcu odsunął się i westchnął zrezygnowany.
-Jeszcze mi podziękujesz, zobaczysz-wyszczerzył się u śmiechu
-Żebyś się nie zdziwił-warknęłam oschle
-Oj tam-meuknął cicho-w momencie poczęcia nie wyglądałaś na niezadowoloną.
-Jesteś niemożliwy!-prychnęłam z niedowierzaniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz