Ten blog zaczęłam pisać dokładnie 02.11.2011r.. Było to 4 lata temu. Wtedy byłam wielką fanką Sagi Zmierzch, zresztą jak wiele dziewczyn w moim wieku. Teraz moje zainteresowania (na szczęście) całkowicie zmieniły swój tor. Kolejne posty nie powstają z rąk nastolatki z może trochę zbyt bujną wyobraźnią, tylko z pod palców nieco zmęczonej codziennością dziewczyny, która nie traktuje pisania tej opowieści jako hobby czy konieczność, a jedynie jako oderwanie od rzeczywistości i krótki powrót do przeszłości :)

niedziela, 10 czerwca 2012

87. Geen God

   Muszę przyznać ,że przez następny tydzień świetnie się bawiłam. Jacob dbał oto bym ani chwili nie musiała się nudzić. Część czasu spędzaliśmy pławiąc się w atutach luksusowego hotelu w Aleksandrii, część na zwiedzaniu dorodnych egipskich zabytków, część po prostu wypoczywając na plażach i resztę na różnych innych rzeczach jak zakupy. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie fakt, że niemal każdej nocy nawiedzał mnie ów dziwny sen. Po upływie tygodnia przenieśliśmy się do hotelu w Aswan leżącego po przeciwnej stronie kraju. Miasto oczarowywało, aż ociekało swoją wyjątkowością i idealnością.
   Dziesiątego dnia mojej podróży wysunęliśmy się nieco dalej poza granice państwa. Tereny te nie były zaludnione, ponieważ zamieszkiwały tu w większości dzikie zwierzęta, co było świetną okazją do dobrego polowania. Wreszcie mogłam swobodnie pobiegać, a Jacob z równie wielką ochotą przemierzał u mojego boku kolejne kilometry. Po udanej wyprawie już mieliśmy udać się w drogę powrotną, ale zobaczyłam majaczące na horyzoncie niewyraźne kształty.
-Jacob, chodźmy zobaczyć co tam jest-poprosiłam
-Jak chcesz-uśmiechnął się
Pobiegliśmy w stronę majaków. Po chwili stały się one na tyle wyraźne, że rozróżnialiśmy pojedyncze choć wyjątkowo wątłe budynki. Jake zatrzymał się momentalnie.
-Nessie, jesteś pewna ,że chcesz tam iść?
-Tak, o co chodzi?
-To jest Sudan, Nessie.
Te słowa jeszcze bardziej umocniły mnie w przekonaniu ,że muszę tam iść. Rozumiem ,że znalazłam się obecnie na obszarze o największej zachorowalności różnych wirusów. Nie bałam się o siebie - z wampirzym organizmem nie grozi mi żadna bakteria, ale Jacob jest właściwie człowiekiem.
-Zostań-powiedziałam i pobiegłam dalej. Po chwili znalazłam się już w środku wioski. Gorące promienie słońca lizały moje chłodne ciało. Stąpałam powoli po byle jak skleconym piaskowym chodniku. Z każdej strony otaczały mnie nędzne ceglane domki i materiałowe namioty. Woda szumiała mi w uszach. Ognista kula na niebie raziła mnie w oczy. Czułam się jak w owym śnie który oglądałam prawie bez przerwy od kilku nocy - nigdy tu nie byłam, a czułam się jakbym chodziła tu codziennie. Tym razem jednak obraz był wyraźny. Słyszałam wszystko nad wyraz wyraźnie. Zatrzymałam się i rozejrzałam po bokach. Wtedy zobaczyłam oczy. Wielkie, brązowe oczy. Z jednego z szałasów wysunęła się powoli twarzyczka chudej niczym pies dziewczynki. Biodra miała przepasane rozdartym niedbale materiałem. Podeszła do mnie powoli i rozejrzała się nieprzytomnie. Przykucnęłam powoli i zamarłam w bezruchu, rozkładając ręce. Doświadczenie psychologa zabraniało mi naskoczyć na to dziecko niczym tygrys na gazelę. Dziewczynka zbliżyła się do mnie i bez wahania oparła ciemną rączkę na mojej bladej dłoni. Ani drgnęłam. Dziecko musiało wyczuwać ulgę, jej ciało było dla niej jak kompres. W tym momencie przyjrzałam jej się lepiej. Była drobnej budowy, posturą przypominała nieco Alice, chociaż była znacznie chudsza. Mogła mieć może z pięć lat. Buzię miała śliczną, choć smutną. Kręcone włoski okalały jej twarzyczkę.
-Baby!Baby!Waar is jy?-zza budynku wybiegła roztrzepotana kobieta. Jej biodra również zdobiła jedynie przepaska. Nagle uliczka nieco się zaludniła. Dorośli wysunęli się ze swoich chat, dzieci przyglądały mi się ciekawie. Nie wiadomo skąd pojawił się u mego boku Jacob. Rzucał na boki wściekłe spojrzenia.
-Kim jesteście?-usłyszałam głos. Młody murzyński chłopak stał przede mną. Jego twarz wyrażała jedynie zainteresowanie.
-Umiesz mówić po angielsku?-zapytałam
-Tylko trochę, od misjonarzy. Ona też trochę umie - skinął na kobietę, która wcześniej nawoływała dziecko- Nazywam się Otieno, ale możecie mówić mi Otto.
-Ja jestem Renesmee , to jest Jacob, ale możecie mówić nam Nessie i Jake.
-Co was sprowadza do takiej biednej, zapomnianej przez Boga : Geen God?
-Jesteśmy tu przejazdem-wytłumaczyłam
-Wie is hulle?-zawołał jakiś mężczyzna
-Pytają kim jesteście-powiedział Otto-Hulle het goeie bedoelings, hulle is net deur.
Ludzie odetchnęli z ulgą. Z powrotem przeniosłam wzrok na dziewczynkę.
-Gdzie są jej rodzice?-spytałam
-Kogo?-zdziwił się
-Jej-skinęłam na dziecko
Machnął ręką.
-Ona nie ma .Tutaj mało kto ma prawdziwych rodziców. Mieszkamy w sierocińcu, lub przygarniają nas pozostali ludzie z Geen God. Nikt inny nas nie chce. Jej też nikt nie zechce. Zobacz Renesmee , sama skóra i kości. Wiadomo, że niedługo umrze. Ani ona silna, żeby pracować, ani wytrzymała ,by rodziła zdrowe dzieci. Jej rodzice dawno umarli. Ma jeszcze siostrę, ale ona to co innego - ma krzepę, już teraz pracuje w domu, a w przyszłości pewnie gdzieś w uprawie. Sanna się nazywa. A to to to nic takiego.
-Jak mała się nazywa?
-Niektórzy mówią Zuri. Nazwiska przeważnie nikt nie zna.
-A jak nazywa się naprawdę?
-Abinez Zuri.

2 komentarze: