-Podobno po matce-wyjaśnił Otto-Ja nie znam jej historii, ale bardzo dobrze zna ją Halima-skinął głową na kobietę która wbiegła tu za dzieckiem-jest jedną z opiekunek w sierocińcu, zna małą od urodzenia.
-Możemy z nią porozmawiać?
-Oczywiście.
Chłopak powiedział coś do Halimy w jej ojczystym języku. Tamta skinęła głową, po czym uśmiechnęła się do nas i wskazała na jedną z chatek. Słońce powoli zniżało się ku zachodowi gdy weszliśmy do domku. Była tam tylko jedna izba. Pod oknem stało stare rozklekotane radio, w kącie pokoju znajdowało się wąskie okryte pasiastą kapą łóżko. Pośrodku izby stał mały stolik, wokół którego rozstawiono cztery drewniane taborety. Usiedliśmy na nich : ja, Jake, Halima i Otieno.
-Mam na imię Halima-powiedziała kobieta z silnym obcym akcentem-podobno jesteście dobrzy. Czego szukacie w naszej biednej osadzie?
-Szczerze mówiąc interesuje mnie historia tej małej dziewczynki Abinez.
-Verlate rubella! Nasza biedna, opuszczona dziecinka. Och, jej historia jest podobnie jak wszystkich pozostałych dzieci, które podły los zesłał do naszej bezwodnej krainy smutna i krótka. Biedactwo. Taka z niej kruszynka. Nasze verlate rubella!
-Verlate rubella oznacza w naszym języku opuszczoną dziecinę, lub tak zwaną Różę Pustyni-wtrącił Otto-w naszych plemiennych legendach od lat przenoszą się wzmianki o nazywanym tak tajemniczym dzieciątku. Kontynuuj Halimo.
-Tak więc Zuri nie miała ojca. Nie wiadomo kim był. Pewnego dnia w naszej wiosce pojawiła się kobieta. Była wówczas w ponad 8 miesiącu ciąży. Była okaleczona, kości miała połamane. Ledwie się do nas dowlokła. Po tygodniu umarła w męczarniach przedtem wydając na świat Abinez. Przez ten czas gdy u nas była, wciąż powtarzała tylko w kółko trzy imiona : Bosede, Simba, Zuri. Przez cały czas. Szybko dowiedzieliśmy się, że Zuri była jej matką. Przyszła za nią, 3 miesiące później. Gdy dowiedziała się o śmierci córki, uciekła. Nikt jej potem nie widział. Bosede pojawił się natomiast 2 lata temu. Przystojny postawny mężczyzna. Przyszedł, obejrzał dziecko i powiedział iż jest to potomek jego syna Simby i żebyśmy pod każdym pozorem, bronili przed nim dziewczynkę. Nie rozumieliśmy nic z tego dziwnego rozkazu jednak wciąż potulnie opiekowaliśmy się małą. Dziecko wydaje się być dziwnie zdrowe, w przeciwieństwie do innych tutejszych dzieci, ale taka drobniutka nie będzie zapewne w stanie przeżyć więcej niż kilka, może kilkanaście miesięcy.
Na chwile zapadła głucha cisza. Wpatrywałam się bez przerwy w czarne oczy Jacoba, a on świdrował mnie wzrokiem. W pewnym momencie gdzieś na zewnątrz rozległ się dźwięk dzwonu. Halima i Otto od razu zerwali się z miejsc i podbiegli do okna. My również wstaliśmy.
-Co się stało?-spytałam zaniepokojona
-Zaraza.
-Mam na imię Halima-powiedziała kobieta z silnym obcym akcentem-podobno jesteście dobrzy. Czego szukacie w naszej biednej osadzie?
-Szczerze mówiąc interesuje mnie historia tej małej dziewczynki Abinez.
-Verlate rubella! Nasza biedna, opuszczona dziecinka. Och, jej historia jest podobnie jak wszystkich pozostałych dzieci, które podły los zesłał do naszej bezwodnej krainy smutna i krótka. Biedactwo. Taka z niej kruszynka. Nasze verlate rubella!
-Verlate rubella oznacza w naszym języku opuszczoną dziecinę, lub tak zwaną Różę Pustyni-wtrącił Otto-w naszych plemiennych legendach od lat przenoszą się wzmianki o nazywanym tak tajemniczym dzieciątku. Kontynuuj Halimo.
-Tak więc Zuri nie miała ojca. Nie wiadomo kim był. Pewnego dnia w naszej wiosce pojawiła się kobieta. Była wówczas w ponad 8 miesiącu ciąży. Była okaleczona, kości miała połamane. Ledwie się do nas dowlokła. Po tygodniu umarła w męczarniach przedtem wydając na świat Abinez. Przez ten czas gdy u nas była, wciąż powtarzała tylko w kółko trzy imiona : Bosede, Simba, Zuri. Przez cały czas. Szybko dowiedzieliśmy się, że Zuri była jej matką. Przyszła za nią, 3 miesiące później. Gdy dowiedziała się o śmierci córki, uciekła. Nikt jej potem nie widział. Bosede pojawił się natomiast 2 lata temu. Przystojny postawny mężczyzna. Przyszedł, obejrzał dziecko i powiedział iż jest to potomek jego syna Simby i żebyśmy pod każdym pozorem, bronili przed nim dziewczynkę. Nie rozumieliśmy nic z tego dziwnego rozkazu jednak wciąż potulnie opiekowaliśmy się małą. Dziecko wydaje się być dziwnie zdrowe, w przeciwieństwie do innych tutejszych dzieci, ale taka drobniutka nie będzie zapewne w stanie przeżyć więcej niż kilka, może kilkanaście miesięcy.
Na chwile zapadła głucha cisza. Wpatrywałam się bez przerwy w czarne oczy Jacoba, a on świdrował mnie wzrokiem. W pewnym momencie gdzieś na zewnątrz rozległ się dźwięk dzwonu. Halima i Otto od razu zerwali się z miejsc i podbiegli do okna. My również wstaliśmy.
-Co się stało?-spytałam zaniepokojona
-Zaraza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz